Sybin: Mały Kraków, gdzie ludzie są wspaniali
Miasto Sybin (rum. Sibiu, niem. Hermannstadt) jest nazywane rumuńskim Krakowem. Podobne jest w nim choćby to, że – jak chodzi o urodę – ma się do Bukaresztu tak, jak Kraków do Warszawy. Miasto jest piękne, zadbane i warte odwiedzenia. Również dlatego, że ludzie są tam wspaniali.
Podróż z Krakowa to – kiedy nie ma korków na „Zakopiance”– jakieś 14-15 godzin zgodnej z przepisami jazdy. Jedzie się świetnie z dwoma wyjątkami. Słabo bywa do granicy ze Słowacją, a później od granicy rumuńskiej. Do tej pierwszej dużo się stoi. Za tą drugą stoi się mniej, ale to podróż tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Jeżdżą bowiem jeszcze gorzej, niż my jeździliśmy 10 lat temu.
W Unii Europejskiej jest tylko jeden kraj, który przegania pod względem liczby wypadków drogowych ze skutkiem śmiertelnym „na głowę”. To Rumunia. U nas na drogach ginie 4000 osób rocznie. U nich ok. 2000. Tylko nas po odjęciu emigrantów jest 36 milionów – a ich mniej więcej 16-17. I to widać. Standardowa prędkość w terenie zabudowanym (chodniki są rzadko) to jakieś 100 do 130 km. Ustępowanie pierwszeństwa? Jak je wymusisz. Pieszy na pasach? Niech czeka albo ginie. Rowerzyści? Nie ma, bo strach tam jeździć na rowerze. Do tego jeszcze wszechobecne bezpańskie psy biegające przy drogach i wchodzące pod koła. Nerwy koją tylko przepiękne karpackie widoki.
Ale jak już człowiek zdąży się nabawić tej drogowej nerwicy i przyzwyczaić do tego, że śmieci leżą wszędzie, to na drodze pojawia się znak: “Sibiu 10” i wszystko się zmienia. Śmieci znikają. Psy chodzą na smyczach i mają obroże. Ograniczenie prędkości do 100 powoduje, że ludzie jadą 100. Do 50, że 50. Po wjechaniu do miasta pojawiają się… ścieżki rowerowe i rowerzyści. A nawet psy-rowerzyści:
Niby nic nadzwyczajnego, ale w innych rumuńskich miastach albo ścieżek nie ma, albo służą samochodom.
Wjazdu na starówkę strzeże szlaban (w takim np. Klużu piękny skądinąd Rynek służy za najważniejsze rondo), a miasto jest odnowione i z dumą prezentuje swoje największe skarby.
W tym tak zwane “oczy”:
Oraz kilka rynków, które do złudzenia przypominają wiele krakowskich przestrzeni, więc krakus czuje się tam jak w domu:
Sybin ma co pokazać, bo jest to miasto nie tylko stare (lokacja w 1190 r.), ale też ważne i piękne. Należało do najważniejszych ośrodków Siedmiogrodu i było twierdzą saskiej obecności w tej części Europy. To, co dziś widać na starówce, powstawało między XIII i XVIII wiekiem i jest jednym z największych oraz niewielu zachowanych w pierwotnym kształcie zabytkowych kompleksów Rumunii. Miasto jest piękne, ale ma też “geograficzne szczęście”, bo jedna z najważniejszych atrakcji turystycznych kraju – Trasa Transfagorska – zaczyna się kawałek za Sybinem.
Wiąże się z nią ciekawa historia, bo jest to jedna z najbardziej widokowych tras w Europie (Top Gear uznał nawet, że najlepsza). Ogromnym kosztem zbudował ją szalony Nicolae Ceaucescu, który w razie draki chciał radzieckim czołgom zapewnić szybki dojazd do Bukaresztu. Na jego nieszczęście, a zdaje się szczęście Rumunów, te jednak dojechać nie zdążyły, bo jak draka się zaczęła, to nie miał ich kto wysłać na ratunek. Efektem są serpentyny, które prowadzą na karpackie szczyty o wysokości bliskiej naszym Rysom. Wyjechać autem ponad chmury, to rzecz naprawdę ciekawa i ściągająca tysiące turystów, którzy chcą to zobaczyć:
Podobieństw z Krakowem widać sporo. Choćby w tym, że po angielsku dogadamy się wszędzie (wliczając w to wulkanizatora, sklep z samochodowymi łożyskami i magazyn części do aut), choć często nie dogadamy się w nim w rumuńskim parlamencie. Ale też w tym, że stare miasto ze swoimi trzema dużymi placami żyje setką fajnych knajpek, w których zjeść można przede wszystkim „po włosku” (ta kuchnia stała się ostatnio dla Rumunów “narodową”). Choć jedno od Krakowa ich jednak różni – można się tam niedrogo napić świetnego lokalnego wina. W końcu jest to „winny kraj”, a najważniejsze szczepy trafiły tam setki lat temu z okolic Tokaju.
To 300-tysięczne miasto postrzegam jako prawdziwy fenomen na mapie Rumunii. Jest prawdziwie europejską enklawą w kraju, który europejskie standardy wciąż musi z mozołem gonić i, widać to na każdym kroku, nie idzie mu to zbyt dobrze. Intrygujące jest pytanie o to, dlaczego tak się dzieje. Równie intrygująca jest zresztą odpowiedź. Otóż teorie są trzy:
Pierwsza, że jest to miasto uniwersyteckie, więc naturalnie bardziej rozwinięte. Jednak Bukareszt też ma uczelnie, a kiedyś był nazywany nawet Paryżem Wschodu i dziś wygląda tak:
Teoria druga dotyczy tego, że swojej łapy na mieście Sybin nigdy nie położył Ceausescu, bo wtedy średniowieczne kamienice mogłyby wyglądać tak, jak jego bukaresztański Pałac, którego nawet ZUS by się nie powstydził:
A w takim krajobrazie nikomu nie chce się dbać o porządek. Ta teoria jednak pada, bo Sybin pod tym względem wyjątkowy nie jest od lat 40-tu, a dopiero od niedawna.
I tu dochodzimy do teorii trzeciej. Ta głosi, że powodem jest to, iż burmistrzem miasta przez trzy kadencje był siedmiogrodzki Niemiec Klaus Iohannis. Wybrano go w 2000 roku jako kandydata mniejszości niemieckiej (ta stanowi w Sybinie niespełna 2 proc., a Iohannis dostał 70 proc. głosów). Swoje urzędowanie rozpoczął od wielkich porządków. Sprzątanie miasta zajęło dwa lata. Jak spojrzeć na inne perełki Siedmiogrodu, to i tak poszło szybko. Burmistrz zabrał się też za walkę z korupcją. Walkę tak przepełnioną zaangażowaniem, że nadzorując zamówienia publiczne, zaczął się uczyć chemii i studiował skład różnych rodzajów asfaltu, by wybrać najlepsze rozwiązanie dla miasta, a nie dla nadzorującego przetarg urzędnika. Wprowadził szereg rozwiązań zwyczajnych dla miast niemieckich lub pobliskich węgierskich, a niespotykanych w Rumunii. Przyszedł też czas na renowację starówki i współpracę z Unią Europejską. W efekcie tego w 2007 roku Hermanstadd został Europejską Stolicą Kultury, a już dziś odwiedza go milion turystów rocznie.
Sybin stał się tym samym najlepszą wizytówką tego, ile może zdziałać obdarzony wyobraźnią zarządca miasta i choćby z tego powodu warto je odwiedzić. Zwłaszcza, że 14 godzin to znowu nie tak dużo.
Sam Iohannis został natomiast właśnie nowym prezydentem Rumunii. Pracę zaczyna jeszcze w grudniu.
PS. Korzystając z okazji chcę was ostrzec. Jeżeli macie zamiar kupić Assistance Auto24h w mBanku, to zastanówcie się nie dwa, a trzy razy. W Sybinie miałem drobną awarię. Drobną, bo do naprawy był potrzebny śrubokręt. Rzecz do zreperowania „żeby było”: za darmo, a porządnie za: 75 zeta – naprawił rumuński wulkanizator do spółki z rumuńskim taksówkarzem (stąd wiem, że w hurtowni części samochodowych można się dogadać po angielsku). BRE Ubezpieczenia jednak pomocy odmówiły, bo – cyt. – „My nie wysyłamy mechaników. Zresztą rumuński mechanik sobie nie poradzi…”. Cóż. Mechanik z BRE Ubezpieczenia może by sobie nie poradził z dokręceniem śrubki. Ważne, że wulkanizator dał radę. A tymczasem BRE Ubezpieczenia – po interwencji Biura Rzecznika Ubezpieczonych, które z tego miejsca serdecznie pozdrawiam, dziękując za wszelką pomoc – potwierdził “zaistnienie uchybień”.
–4 komentarze–
Generalnie z wszystkim poza jednym się zgadzam. W zeszłym roku, przejechałem przez Rumunię 4000 km, od Timisoary do Constanti i mimo, że w przewodnikach czytałem, jak to fatalnie w Rumuni się nie jeździ, straszyli koszmarem drogowym, to poza nieuregulowanym ruchem pod łukiem triumfalnym w Bukareszcie, to wszystko można włożyc między bajki. Kierowcy bardzo kulturalni, przepisowi. Największa dziura, jak była 50 jechali 50! Trzeba tylko uważać, bo policja niedoinformowana odnośnie dyrektywy UE o stosowaniu świateł do jazdy dziennej i czepiają się, że się jedzie na przeciwmgielnych.
Może taki pech, ale w tym roku z wyjątkiem kilku odcinków zaliczyłem dramat. Policji zresztą prawie w ogóle, a jak byli to… spali. Może święto jakieś? A najgorzej chyba było na drodze Sybin – Oradea (południową stroną), która jest w remoncie i przez prawie 100 km jedzie się ruchem wahadłowym. Debreczyna wypatrywałem z niecierpliwością ;).
[…] mediów. Jednak przez te wszystkie lata opowiadaliśmy Wam również o historii. O literaturze. O podróżach. Czy o winie, bo wino jest dla nas bardzo […]
[…] 16 lutego 2015 r. na świecie. Tym samym stolica Małopolski pozostaje nieprzerwanie najlepszym miejscem w Europie dla lokowania tego typu […]