Ta firma to drugi dom dla ludzi z niepełnosprawnością. “Marzę, by mieć więcej zleceń”
W spółdzielni socjalnej Apacze codzienność pachnie kawą, świeżo zapakowanymi kosmetykami i radością ze wspólnej pracy. Tu każdy dzień ma sens, a słowo „zatrudnienie” oznacza coś więcej niż obowiązek – to niezależność, godność i poczucie wspólnoty. Prezeska Lucyna Orłowska opowiada o miejscu, które stało się drugim domem dla ludzi z zespołem Downa – ale też dla niej samej.
W Apaczach nie mówi się o „osobach z niepełnosprawnością”, tylko po prostu o współpracownikach. Każdy ma tu swój rytm, swoje zadanie, swoje żarty i małe rytuały. „To nasz drugi dom” – mówi Lucyna Orłowska. I naprawdę trudno się z nią nie zgodzić.
W jakiej formie działacie ?
Z formalnego punktu widzenia jesteśmy przedsiębiorstwem społecznym zatrudniającym osoby z niepełnosprawnością, głównie z zespołem Downa. Ale w praktyce to coś znacznie więcej – miejsce, które stało się dla nas wszystkich drugim domem.
Na co dzień zajmujemy się pakowaniem i konfekcjonowaniem kosmetyków, suplementów diety i artykułów spożywczych. Szukamy też nowych zleceń, bo zapakujemy praktycznie wszystko – od zestawów świątecznych po ulotki. Wystarczy, że coś da się zapakować ręcznie, a my to zrobimy z sercem.
Co ta praca znaczy dla was?
Dla wielu z nas to pierwsze prawdziwe doświadczenie zawodowe. Zaczynamy często od wolontariatu, potem są staże, aż w końcu – zatrudnienie. To nie tylko praca, to codzienny rytuał: wstać rano, przygotować się, przyjechać, wytrzymać kilka godzin i wrócić z poczuciem, że się coś zrobiło. To daje ogromną satysfakcję.
Mamy też swoje małe zasady. Na przykład nasza Gabrysia bardzo pilnuje przerw – o trzynastej zawsze musi być zupa. Koniec dyskusji. (śmiech) Ale ta praca to nie tylko obowiązki – rozmawiamy, śmiejemy się, tańczymy, czasem śpiewamy. Powstają przyjaźnie, a nawet związki. Mamy parę, która jest razem już dwa lata. To piękne obserwować, jak między nami rodzi się prawdziwa wspólnota.
Macie też wspólne wyjazdy, prawda?
Tak, uwielbiamy wspólne wyjazdy. Latem jeździmy nad morze, zimą w góry. Świętujemy Andrzejki, urodziny każdego z nas – zawsze z tortem, piccolo i tańcami. Takie chwile tworzą naszą małą rodzinę.
Trzy lata temu zorganizowaliśmy nawet imprezę „Andrzejki bez barier”. Wyszło coś niesamowitego – osoby pełnosprawne i nasi Apacze bawili się razem w rytmie muzyki z lat czterdziestych. I wtedy pomyślałam: nie ma rzeczy niemożliwych.
Jak reaguje otoczenie na waszą działalność? Czy czujecie, że przełamujecie stereotypy?
Niestety, wciąż zdarza się, że ludzie myślą, iż osoby z orzeczeniem o niepełnosprawności „nie mogą pracować”. Nawet urzędnicy czasem tak mówią. To bardzo smutne, bo wystarczy przyjść do nas, żeby zobaczyć, jak nieprawdziwe to przekonanie.
Potrzebujemy czasem wsparcia – asystenta, pomocy przy organizacji pracy – ale robimy to naprawdę dobrze. Dla nas ta praca to nie tylko źródło utrzymania, ale też dowód, że jesteśmy pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.
Jakie zmiany widzi Pani w ludziach, którzy tu pracują?
Ogromne. Wzrost pewności siebie, samodzielność, poczucie sprawczości. Widać to codziennie. Ludzie stają się bardziej otwarci, dumni z siebie. W domu mówią: „Idę jutro do pracy”, i to brzmi dumnie.
Często słyszę od rodziców, że Apacze to ich dzieciom dały skrzydła. I coś w tym jest. Sama mam nawet koszulkę z napisem „Mama Apaczów”.Bo to jest nasz wspólny dom – mój też.
Jak trafiają do was nowe osoby?
Czasem przez znajomych, czasem pocztą pantoflową. Ale mam chyba w sobie jakiś radar. Potrafię wypatrzyć po drodze do pracy kogoś, kto wygląda na zagubionego, i już wiem, że może się u nas odnaleźć.
Każdy z nas ma swoje talenty. Jeden genialnie pakuje, inny pięknie rysuje albo śpiewa. Bartek, na przykład, tworzy ogromne obrazy z maleńkich diamencików – takich, których ja nawet nie widzę! Jest niezwykle precyzyjny i skupiony.
Czy któraś historia szczególnie utkwiła Pani w pamięci?
Właśnie Bartek. Kiedy przyszedł, był cichy, wycofany, nieśmiały. Trudno było do niego dotrzeć. Ale wystarczyły trzy miesiące – trochę czasu, trochę ciepła – i rozwinął skrzydła. Dziś jest jednym z najlepszych pracowników, a nowi uczą się od niego.
To dla nas wszystkich lekcja pokory i wiary w ludzi. Bo czasem wystarczy dać komuś szansę i miejsce, w którym poczuje się bezpiecznie.
O czym Pani marzy dla Apaczów?
O prostych rzeczach. O większej liczbie zleceń, żebyśmy mogli zatrudniać więcej osób. Chcemy mieć co robić, chcemy się rozwijać. Bo każda nowa praca to nowa historia, nowa przemiana.
A przede wszystkim marzę o tym, żeby ludzie widzieli, że my wszyscy – niezależnie od stopnia sprawności – możemy razem tworzyć coś dobrego.
Czytaj także:
























