Triumf miasta
Rzeczywiście, mówiąc „młodzi”, powinienem opatrzyć to cudzysłowem, bo nie chodzi tutaj o roczniki. Jest np. rzesza seniorów, którzy wspaniale sobie radzą i doskonale się odnajdują w zmienianiu swojego otoczenia. Ich udział będzie coraz większy?
W Polsce fenomenem są uniwersytety trzeciego wieku. Seniorzy mają czas i rosnącą świadomość tego, że można ulepszyć miasta. Współczesny emeryt to człowiek w sile wieku. Funkcjonuje takie stereotypowe postrzeganie seniorów jako ludzi, którzy prawie nie wychodzą z domu, a jeśli już, to z reklamóweczką leków, jak to przedstawiają tabloidy. Tacy też oczywiście są, ale ci, którzy angażują się w działania tych instytucji, to ludzie sprawni, radzący sobie bardzo dobrze, i niedługo właśnie oni będą zmieniać naszą rzeczywistość. Są zresztą miejsca, gdzie już to robią. Tak jak w Krakowie.
Wróćmy jeszcze do języka. Mam wrażenie, że politycy przejmują ten język, ale bez zrozumienia, o co tak naprawdę chodzi. Czyli ścieżki rowerowe trzeba budować, bo to modne, a nie dlatego, że są ważnym elementem zintegrowanej miejskiej komunikacji.
Trochę tak jest. Skostniali samorządowcy traktują to jako hasła wyborcze, ale tak naprawdę nie rozumieją miasta. A skoro go nie rozumieją, nie potrafią też nim dobrze zarządzać. Sztandarowym przykładem jest tutaj sprawa Jana Gehla, słynnego duńskiego urbanisty. Ostatnio bardzo często przyjeżdża do Polski. W samym Poznaniu był już kilka razy. Ale co z tego, że był i mówił, jak projektować miasta, skoro w tym samym czasie w tymże Poznaniu zrealizowano zupełnie ahumanistyczne rozwiązania wokół nowego dworca! Nic się nie zmienia. Gehla się zaprasza. Wozi. Chwali nim w mediach. A później i tak buduje się czteropasmowe autostrady w środku miasta.
Z internetu w miasto
Czy miejska demokracja rodzi się w sieci?
Ruchy miejskie zaczęły się tworzyć w niszy internetowej. Jeszcze kilka lat temu żadne media nie były zainteresowane taką dyskusją, kwestie miejskie nie były specjalnie medialne. Ogólnopolskie media są rozpięte między tandetną rozrywką a zacietrzewieniem ideologicznym. Media lokalne z kolei są uwikłane w sieci różnych zależności i popierania prezydentów, radnych, deweloperów. Dzięki internetowi zaczęła się tworzyć autonomiczna przestrzeń poza nimi. Krakowskie Stowarzyszenie Przestrzeń-Ludzie-Miasto jak wiele innych zawiązało się na Forum Polskich Wieżowców. Z internetu zaś wyszło do przestrzeni miejskiej. Kilka lat temu z tematami miejskimi bardzo trudno było się przebić do głównego nurtu, co najlepiej pokazuje historia budżetu obywatelskiego. Przecież anarchiści promują tę ideę od kilkunastu lat, ale byli ignorowani. A dziś?
Dziś politycy prześcigają się w przyznawaniu sobie zasług za realizację tej idei, przez nich samych uznawanej za oszołomską i utopijną.
Założenia są dokładnie takie same jak wtedy, nic się nie zmieniło, choć realizacja pozostawia wiele do życzenia. Nic się nie zmieniło. Tylko że teraz dzieje się to w 100 miastach w Polsce i każdy szanujący się prezydent musi mieć budżet obywatelski.
A co pan myśli o zaangażowaniu politycznym ruchów miejskich?
Taka jest naturalna kolej rzeczy. Ruchy miejskie są formą ruchów społecznych – takich, do jakich należała choćby Solidarność z lat 80. Ludzie organizują się w celu realizacji idei społecznej, reformowania wadliwych struktur. My, obywatele, widzimy, że coś źle działa, i angażujemy się, żeby to zmienić. Kiedy się zaangażujemy, trzeba też wziąć za to odpowiedzialność, także polityczną. Niektórych rzeczy nie da się zrealizować bez wejścia w politykę, bo będzie się jedynie odbijało od ściany. To zresztą kazus choćby Zielonych z lat 60. i 70. zeszłego wieku, którzy zaczynali podobnie, by później współrządzić w niektórych krajach europejskich. Nie ma się czemu dziwić. Z drugiej strony większość ruchów miejskich zdecydowała się nadal odgrywać rolę czwartej czy piątej władzy i pozostać poza strukturami samorządowymi, stając się takimi think tankami wiedzy o mieście. W tego rodzaju działalność włącza się wielu młodych naukowców, ale również urzędników, bo przecież urzędnik nie jest wrogiem. Wielu z nich wnosi do niej swoje doświadczenie. Samorządy też powoli otwierają się na działalność ruchów miejskich.
I bardzo dobrze. A nie jest tak, że ci ludzie muszą iść do polityki, bo nie starają się o nich partie polityczne, które mogłyby skorzystać na włączaniu osób o dużych przecież kompetencjach?
W Polsce partie polityczne, z pewnymi wyjątkami, są wielkimi biurami pośrednictwa pracy. Z całym szacunkiem dla wyjątków, w większości działacze partyjni to ludzie, którzy w zamian za swoje zaangażowanie czegoś oczekują. Aktyw partyjny niechętnie widzi nowe osoby. Efekt jest taki, że poza celebrytami, którzy potrafią pociągnąć listę wyborczą, partie nie pozyskują nowych ludzi. Najbrutalniejsza walka toczy się przecież o miejsca na listach w obrębie tej samej partii. Nikt nie chce ich oddać.
Niektórzy mówią, że ruchy miejskie to sprawa na chwilę. Szybko się pojawiła i szybko zniknie.
Wcale nie pojawiły się nagle, tylko media zauważyły je dopiero rok temu. To trwa od co najmniej 10 lat. Teraz nadszedł dla nich moment próby, związanej choćby z tym, że starają się odnaleźć w polityce samorządowej. Jednak większość stanowią w nich ludzie, którzy działają w różnych sprawach od dawna i dalej będą działać, niezależnie od tego, co się stanie. Moim zdaniem zresztą, przełomowe będą nie obecne wybory (rozmawialiśmy jeszcze przed nimi – tb), ale dopiero te za cztery lata.
***
Dr Paweł Kubicki – socjolog i antropolog kultury, adiunkt w Instytucie Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w badaniu społeczno-kulturowych aspektów funkcjonowania i rozwoju miast. Pracował w międzynarodowych zespołach badawczych zajmujących się problematyką miejską. Autor książki „Miasto w sieci znaczeń. Kraków i jego tożsamości” oraz raportu „Nowi mieszczanie w nowej Polsce”.
Tekst pochodzi z Tygodnika Przegląd.
–3 komentarze–
http://www.facebook.com/MojDomKontener
W Gorzowie Wielkopolskim rejestracja zwycięskiego LDM jako partii spowodowałaby raczej spadek wiarygodności ruchu. Współczesna polityka nie musi oznaczać instytucjonalizacji. Wręcz przeciwnie. Uważam, że LDM pokazał, że można wygrać bez partii i nie musi “wchodzić do tej samej wody”. Sądzę, że skończyłoby się to tym samym co dzisiaj widzimy w przypadku partii Twój Ruch. Polityka to wywieranie wpływu. Tak jak w biznesie założenie firmy nie powoduje automatycznych zysków tylko automatyczne koszty tak samo w polityce założenie partii nie powoduje automatycznego wywierania wpływu. Zwracam też uwagę (po raz kolejny), że w Gorzowie Wielkopolskim LDM wygrał dlatego, że nie akcentował swojego charakteru politycznego (znaleźli się w nim ludzie o bardzo różnych poglądach) co zwiększało jego atrakcyjność i wiarygodność. Poza tym LDM i bezpartyjny kandydat na prezydenta walczyli z innym bezpartyjnym kandydatem na prezydenta (rządzący od 16 lat Tadeusz Jędrzejczak) i ze skupionym wokół niego ruchem (KWW Tadeusza Jędrzejczaka). Warto dodać, że zarówno sam ubiegający się o reelekcję prezydent Jędrzejczak jak i skupieni wokół niego ludzie nie ukrywali swojej lewicowości i powiązań z SLD. Prezydent Tadeusz Jędrzejczak był do 2004 roku członkiem tej partii i w 2014 roku równolegle startował z listy SLD w wyborach do Sejmiku (uzyskał mandat).
W Ruchach Miejskich najważniejsza jest nieskrępowana politycznymi układami energia i chęć zmiany miasta na takie w którym żyje się lepiej. Jest to namiastka hipisowskiej komuny w nowym wydaniu w zakresie kreatywności i tej pierwszej Solidarności w zakresie dążenia do zmian. To Ruchy Miejskie mogą zmienić miasta ale tylko wtedy gdy nie pozwolą sprzedać swoich ideałów za miejsce na partyjnej liście wyborczej. Przejście z Ruchu Niejskiego pod szyld partyjny to jak dobrowolne wejście do celi śmierci dla kreatywności i walki o lepsze miasto! Ruchy Miejskie zrodziły nadzieję na nowy sposób samorządności i nie zmarnujmy tego! Pomóżmy im zmieniać miasto dla ludzi i lokalnej społeczności ! Zajmuję się doradzaniem Samorządom od lat i jeśli jest nadzieja na zmianę miast na lepsze to dzięki Spolecznikom z RM. http://www.designforall.pl