“Wicie, rozumicie” po krakosku
Jeśli w Krakowie czegoś nie wolno, a bardzo chcesz, to wolno. To zdanie wyjaśnia niemal w pełni sposób postępowania ludzi z grodu Kraka. Bo przepisy, owszem, są potrzebne. Chyba, że akurat musimy je złamać. Wtedy to tylko „na pięć minutek”. I nikt się nie denerwuje. No, wicie, rozumicie…
Mentalność “wicie, rozumicie” jest obecna na niemal każdym rogu miasta pełnego smogu. To ulubiony sport mieszkańców – uprawiany codziennie i namiętnie – niezależnie od statusu, płci czy wieku. Niespełna pięć lat temu prezydent Majchrowski obiecał, że nie wystartuje w wyborach po raz czwarty. Ale jednak zmienił zdanie, bo bardzo chciał. I w czasie swojej kampanii wyborczej – której przecież miało nie być – stwierdził w ramach obietnicy, że budowa parkingu podziemnego pod placem Biskupim nie dojdzie do skutku. Spytałem go wtedy, czy to nie “kiełbasa wyborcza”; czy nie zmieni zdania. A on na to odrzekł: – jeśli mówię coś publicznie, to zawsze dotrzymuje słowa. Jako urodzony złośliwiec odrzekłem: – no chyba, że chodzi o decyzję o niekandydowaniu. Jacek Majchrowski uśmiechnął się wówczas i z rozbrajającą szczerością odparł: – no chyba, że chodzi o decyzje o niekandydowaniu.
Wicie już? Rozumicie?
Idę se po krakoskim centrum. W rządku zaparkowanych samochodów jakaś wyrwa. Okazuje się, że to kasjerka z pobliskiego sklepu taboretem zastawiła miejsce dla swojego szefa. Jak na mój gust to cwaniactwo na poziomie okolic dna. No ale gdzie szef zaparkuje? No wicie, rozumicie. Idę dalej. Ktoś nie znalazł miejsca postojowego i zaparkował na chodniku. Nie wolno, ale gdzie ma zaparkować? No wicie, rozumicie.
Kawałek dalej ktoś zaparkował tak, że zastawił bramę. Ale to nic, bo zostawił włączone światła awaryjne. Te migające kierunkowskazy to oficjalny symbol i prawdziwy manifest wicie, rozumicie. Jego treść to: wiem, że nie mogę tu stać, ale bardzo chciałem i stanąłem. Musiałem. No wicie, rozumicie.
Ten samochód nie jest w obrocie zainteresowań pana kontrolera strefy płatnego parkowania. On stoi na rogu i pali papierosa. Kończy i pstryka peta na chodnik. W świetle obowiązujących w Krakowie przepisów to wykroczenie, które nazywa się „zaśmiecanie miasta”. Grozi za nie kara 50 zł. No i pan kontroler, po tym jak dopuścił się tego wykroczenia, za inne wykroczenie zwane „nieuregulowaniem opłaty za postój w strefie” karze niefrasobliwego kierowcę. I kiedy już pan kontroler chciał włożyć kosztowną “pocztówkę” za szybę, podbiegł właściciel samochodu. – Kierowniku! Ja tylko na chwilkę, bo rozładunek tu mam. No kierowniku… Wicie, rozumicie.
Chodzenie po krakowskich ulicach może zmęczyć. By nabrać sił udałem się pod Bagatelę na kebaba. Na trzeźwo nigdy nie smakuje dobrze, ale pewnie poszedłem tam szlakiem promilowych sentymentów. Pani, która przyjęła ode mnie szmal, tymi samymi rękami, bez rękawiczek, nałożyła brei do bułki. Nie wiem, jak nazywa się to wykroczenie i jak wysoka jest kara, ale mam nadzieję, że pani ma chociaż nawyk mycia rąk po wyjściu z toalety. A z kolei foliowe rękawiczki są zapewne – wicie, rozumicie – nieekologiczne. Ja w każdym razie straciłem apetyt.
Spod Bagateli pojechałem tramwajem. Wraz ze mną kontrolerzy biletów. Złapali studenta i siadają mu na psychice: – Teraz 150. Później 250 – wyjaśniają przestraszonemu chłopakowi z Podkarpacia regulamin MPK. Biedny nie wie, że robią z niego wała. Kara za przejazd bez ważnego biletu to 150 zł. Wzrasta do 250 zł dopiero po 7 dniach, w czasie których można się odwołać od decyzji kontrolerów. Ci jednak w dupie mają przepisy i straszą. Chcą se zarobić. Wicie, rozumicie.
Czasu na straszenie mieli wiele, bo wzdłuż plant jeździ się wolniej niż idzie. Dlatego też krakowianie wolą jechać szybciej niż idą i wybierają samochód. Co prawda teoretycznie nie wolno, ale jak się bardzo chce, to wolno. Straż Miejska? Czasem łapie, lecz tak rzadko, że nawet nie prowadzi statystyk. Ale jak ktoś tak czy siak nie chce się naciąć, to może se wyrobić plakietkę. Wystarczy znaleźć w rodzinie kogoś z pierwszą grupą inwalidzką. Wtedy można jeździć po Sławkowskiej cały dzień, a jak ktoś złapie, to wystarczy powiedzieć: – po matkę jadę. Takie mamy prawo. Ale jeździć po centrum można nie tylko “na inwalidę”. Wjazdówkę można se załatwić “na ZIKiT”, “na UJ”, “na magistrat”, “na wystawcę kiermaszu świątecznego”, a najlepiej – “na okaziciela”. Wicie, rozumicie.
W dziedzinie marketingu Kraków też ma swoje “wicie, rozumicie”. Chodzi o nielegalne reklamy montowane na legalnie zaparkowanych samochodach i rowerach. Pod Biprostalem stoi cinquecento oblepione reklamami kursów komputerowych. Parę ładnych lat. To taki przykład-symbol – bo jest ich znacznie więcej. Na samej Karmelickiej reklamo-rowerów jest z 10. Wstrętne, rdzewiejące pomniki cwaniactwa. Zapytałem w ZIKiT, co oni z tym robią. Okazało się, że to bardzo trudna kwestia, bo „ciężko ustalić, kiedy samochód staje się reklamą”. Zapewniono mnie, że walka z tym zjawiskiem trwa non-stop i nie da się zdradzić szczegółów, bo może to utrudnić tę walkę.
I wiecie co zrobiłem? Poszedłem na Karmelicką, a tam „maluszek” przerobiony na reklamę. Z wszystkimi pozwoleniami i abonamentami reklamował pobliski punkt fotograficzny. Wchodzę do środka i pytam, jak bardzo nękają ich urzędnicy. Okazało się, że w tej sprawie nie pojawił się pies z kulawą nogą. Samochód stoi od dobrych kilku lat. Wtedy uświadomiłem sobie, dlaczego zdradzenie szczegółów „walki ze zjawiskiem” może zakończyć walkę. Wicie, rozumicie.
Ale jest lepszy myk! Na Floriańskiej po 5 latach od wprowadzenia Krakowskiego Parku Kulturowego czas się cofnął. Ulica wygląda jak w 1997, kiedy uciekałem ze szkoły do jedynego wówczas w Krakowie McDonalda. Jak to się dzieje, że mimo restrykcyjnych przepisów pstrokate reklamy pojawiają się na krakowskich kamienicach? To łatwe. Gmina może ukarać przedsiębiorcę finansowo. Za metr kwadratowy reklamy nieświecącej – 17 zł za dobę, święcącej – 100 zł za dobę. Oznacza to, że jeśli ktoś chce mieć widoczną reklamę, musi płacić 570 miesięcznie. A reklamy świecące? To już niemal plaga. W ostatnich miesiącach pojawiło się mnóstwo tzw. hot spotów, czyli spelun z jednorękimi bandytami. Za swoje świecące reklamy właściciele muszą płacić 3 tys. zł miesięcznie kary. Mniej więcej tyle przegrywa tam jeden pijany klient w przeciągu 2-3 godzin, który bez świecącej reklamy raczej by tam nie trafił. Nie pytajcie skąd wiem – info nieoficjalne, ale więcej niż pewne. Więc w Krakowie Park Kulturowy to nie ochrona zabytków. To po prostu ukryta forma podatku. Podatku od migania. Wicie, rozumicie?
A na koniec anegdotka z wielkiego, krakowskiego biznesu. Pewna poważna zachodnia firma wynajmowała na Grzegórzkach kamienicę. Tam była ich siedziba, w której pracowało kilkadziesiąt osób. Każdy przyjeżdżał do pracy samochodem i w czasie pracy z samochodu korzystał. Niestety po rozszerzeniu strefy płatnego parkowania, postój pod siedzibą stał się dla firmy zbyt drogi. Szefowie firmy poszli więc do właściciela i powiedzieli, że czas rozwiązać umowę. Co na to właściciel? Zameldował tymczasowo wszystkich pracowników w swojej kamienicy. Teraz wykupują tani jak barszcz abonament dla mieszkańca. Bo jeśli czegoś nie wolno, ale bardzo tego chcesz, to wszystko jest możliwe.
–5 komentarzy–
Akurat w zameldowaniu pracowników nie widzę niczego złego. Co to komu szkodzi? Szkoda, że tysiącom osób wynajmującym mieszkania i płacącym wysokie czynsze nie przewidziano w tym względzie żadnej ulgi.
Nie można poruszać się samochodem i używać znaku dla inwalidów bez osoby do tego upoważnionej i w Krakowie przestrzegają tego zwłaszcza szpitale gdzie wjazd jest płatny i nie obchodzi ich to, że właśnie się jedzie po tą niepełnosprawną osobę!
[…] „Wicie, rozumicie” po krakosku […]
[…] „Wicie, rozumicie” po krakosku […]
Likwidator CO2.
Serio?