“Wysokie opłaty, rosnące koszty”. Pan Adam będzie musiał zamknąć zakład
– Wysokie opłaty, rosnące koszty – człowiek pracuje tylko po to, by oddać pieniądze państwu. Gdy zaczynałem, czułem, że coś tworzę, że moja praca ma wartość. Dziś rachunki przygniatają. Nie da się utrzymać tego miejsca. Choć ludzie wciąż przynoszą aparaty, paradoksalnie im dłużej pracuję, tym mniej zarabiam. Człowiek haruje całymi dniami, a na koniec zostaje mu mniej niż kilka lat temu. Może dotrwam do końca wakacji, ale potem będę musiał się pożegnać – mówi Adam Leleń, mistrz naprawy aparatów fotograficznych, który po pięćdziesięciu latach pracy staje przed koniecznością zamknięcia swojego zakładu.
Pięćdziesiąt lat w jednym zawodzie to niezwykła historia. Jak zaczęła się Pana przygoda z naprawą aparatów fotograficznych?
Adam Leleń: To był przypadek. Po szkole średniej w 1973 roku trafiłem do warsztatu, gdzie już wcześniej pracował mój szwagier. Potrzebowali elektryka, a że miałem odpowiednie przygotowanie, przyjąłem się, myśląc, że zostanę na kilka miesięcy, bo jesienią czekało mnie wojsko. Po służbie wróciłem do zakładu.
Zaczynałem na 29. Listopada, później przeniesiono mnie na Mały Rynek. Pracowałem pod szyldem spółdzielni, ale gdy ta upadła, postanowiłem działać na własną rękę. Od czterdziestu dwóch lat jestem tutaj, na ulicy Krakowskiej. Przez lata przewinęło się przez to miejsce wiele aparatów, wielu klientów, fotografów z prawdziwej pasji. No i tak minęło pięćdziesiąt lat.
Pamięta Pan pierwszy aparat, który Pan naprawił?
Nie sposób zapamiętać pierwszego. To była inna epoka – aparaty mechaniczne, analogowe, solidne konstrukcje. Uczyłem się od starszych kolegów, a potem przyszedł czas na kursy i szkolenia. Dziś świat się zmienił. Aparaty cyfrowe zdominowały rynek, a większość ludzi fotografuje telefonami.
Właśnie – zmiana technologii. Jak Pan ją postrzega?
Cyfrowa fotografia zmieniła wszystko. Kiedyś ludzie robili zdjęcia świadomie. Przemyśleli kadr, ustawili aparat, zanim nacisnęli spust migawki. Dzisiaj robi się setki zdjęć, z których większość nigdy nie zostanie wywołana.
W latach osiemdziesiątych, w sezonie komunijnym, fotografowie nie nadążali z pracą. Teraz? Większość zdjęć zostaje w telefonie.
A jednak fotografia analogowa wraca, szczególnie wśród młodych ludzi.
To prawda, ale to wciąż nisza. Młodzi chcą spróbować czegoś innego, ale to nie jest masowy powrót. Poza tym fotografia analogowa wymaga cierpliwości, a tę dziś mało kto ma. Filmy i ich wywołanie są drogie, więc to zabawa dla pasjonatów.
Myślał Pan o przekazaniu swojego fachu młodszemu pokoleniu?
To zawód bez przyszłości. Cyfrowe aparaty naprawiają wyłącznie serwisy producentów, a analogowe są rzadko używane. Do naprawy trzeba części, a dostęp do nich jest coraz trudniejszy. To już nie te czasy, gdy w każdym większym mieście było kilka punktów serwisowych.
Ale przez Pana ręce przeszło mnóstwo aparatów i zapewne wiele wyjątkowych historii…
Oczywiście. Przychodzili fotografowie, pasjonaci, amatorzy. Każdy aparat miał swoją historię. Ludzie przynosili sprzęt po ojcach, dziadkach, chcieli go wskrzesić. Te momenty były najpiękniejsze – gdy udawało się tchnąć nowe życie w coś, co wydawało się stracone.
Pamiętam, jak kiedyś przyszedł do mnie starszy pan z niemieckim aparatem marki Leica z lat czterdziestych. Dostał go od ojca, który fotografował nim życie codzienne w powojennej Polsce. Aparat był w fatalnym stanie – pokryty kurzem, niemal nieruchomy. Pracowałem nad nim kilka dni, wymieniłem smary, wyczyściłem mechanizmy, dopasowałem części.
Gdy oddałem aparat, właściciel miał łzy w oczach. “To jak przywrócenie ojca do życia” – powiedział. Takie chwile nadawały sens mojej pracy.
Niestety, dziś stoi Pan przed decyzją o zamknięciu zakładu…
Wysokie opłaty, rosnące koszty – człowiek pracuje tylko po to, by oddać pieniądze państwu. Gdy zaczynałem, czułem, że coś tworzę, że moja praca ma wartość.
Dziś rachunki przygniatają. Nie da się utrzymać tego miejsca. Choć ludzie wciąż przynoszą aparaty, paradoksalnie im dłużej pracuję, tym mniej zarabiam. Człowiek haruje całymi dniami, a na koniec zostaje mu mniej niż kilka lat temu. Może dotrwam do końca wakacji, ale potem będę musiał się pożegnać.
Jakie to uczucie, żegnać się z czymś, co było częścią życia?
Smutne. To nie tylko miejsce pracy, to wspomnienia. Rozmowy z klientami, historie, które przynosili ze sobą. Tu było życie, codzienność. Teraz wszystko odchodzi. Ale cóż, wszystko ma swój kres.
Co będzie Pan robił dalej?
Czas pokaże. Może odpocznę, może coś jeszcze naprawię dla znajomych. Ale wiem jedno – fotografia, ta prawdziwa, zostanie w moim sercu. Bo aparat to nie tylko sprzęt. To okno do wspomnień.
***
Serwis mieści się przy ulicy Krakowskiej 6.
***
Czytaj także: