Znajomy ministra zdefraudował ponad 3,5 miliona złotych. Dostał sześć lat!
Największe afery w historii Polski. Budowa poczty w Gdyni była jedną z największych afer dwudziestolecia międzywojennego w Polsce. Dyrektor budowy, którego na tym stanowisku umieścił minister poczt i telegrafu, zdefraudował kilka milionów złotych. Skala nieprawidłowości była tak duża, że szacowano, iż gdyńska poczta kosztowała więcej niż opera paryska. Przekrętom na budowie towarzyszyły pomniejsze “numery”. Wśród nich był m. in. film reklamowy, który przepłacono o 230 tys. złotych. Dyrektora budowy skazano na sześć lat więzienia. Minister został wicemarszałkiem sejmu.
Budowę rozpoczęto w 1927 roku. Inżynier Edward Ruszczewski był już wtedy na “czarnej liście” dostawców, którzy oszukali polskie wojsko. Nie przeszkodziło mu to jednak zostać dyrektorem budowy poczty w Gdyni. Pomogła mu w tym protekcja ministra poczt i telegrafu Bogusława Miedzińskiego. Polityk, który wcześniej zasłużył się w walkach o niepodległość jako działacz Polskiej Organizacji Wojskowej, powiedział po prostu odpowiedzialnemu urzędnikowi, że budowę poczty ma nadzorować Edward Ruszczewski. Kiedy urzędnik zaczął się opierać, mówiąc, że do tej pracy trzeba człowieka o innej specjalizacji, Miedziński zapoznał go z kolegą. Krótko po tym zapytał, czy Ruszczewski jest już przyjęty. – Wtedy musiałem go przyjąć. – mówił w sądzie urzędnik ministerstwa.
Także w sądzie minister Miedziński tłumaczył, że osobiście wybrał inżyniera Ruszczewskiego, ponieważ znał go z dawnych czasów, a szukał człowieka godnego zaufania. Inżyniera uważał za człowieka “ożywionego duchem ideowości”. A tę traktował jak gwarancję uczciwości.
Na początek: firma, samochód i garnitur
– Nowo mianowany dyrektor Ruszczewski zaczął pracę od kupienia sobie garnituru za przyznaną mu przez ministra pensję wynoszącą 5 tysięcy zł oraz auta, na które pobrał pieniądze przeznaczone na budowę poczty. Następnie powołał do życia firmę budowlaną, której głównym udziałowcem został jego dawny kolega. – pisała Monika Piątkowska w świetnym “Życiu przestępczym w przedwojennej Polsce”. Niewielka firma pozbawiona referencji, koniecznego doświadczenia, a nawet kapitału wygrała przetarg.
Brakowi kapitału na przetargowe wadium zaradzono tak, że pożyczono je z Ministerstwa Poczt i Telegrafu, które zlecało budowę. A z tym, że oferta złożona przez firmę, w której cichym wspólnikiem był dyrektor, była najwyższa, poradzono sobie… zmieniając ją po prostu na najniższą. I podnosząc jej wysokość później, kiedy budowa już trwała. Znacząco, bo oprócz tego, że oszukiwano na zamówieniach, budowano też domy. Ideowemu inżynierowi Ruszczewskiemu oraz jego przyjaciołom spodobało się Orłowo i postawili tam wille. Materiałów mieli pod dostatkiem, bo jak później policzono z budowy zniknęły m. in. dwa wagony cementu i żelazo.
Tajemnica skrytki pocztowej
Gigantyczna była skala defraudacji. Kosztorys budowy poczty zakładał wydatki na poziomie miliona złotych. Ostatecznie zapłacono za niego 4,8 milionów. Kwotę zawyżano na tak wiele sposobów, że akt oskarżenia odczytywano przez kilka godzin, a sama jego konkluzja zajęła 14 stron.
Wyliczano więc, że firmie, którą specjalnie w tym celu założył jako cichy wspólnik, wbrew przepisom wypłacał zaliczki. Musiał, bo firma nie miała własnego kapitału. A także, że wypłacił jej więcej niż się należało. Że brał łapówki za zlecenia oraz prowadził “gospodarkę marnotrawną, akceptując stale większe wydatki.” W tym ostatnim wypadku korzystali głównie jego koledzy, którzy podążyli za nim do Gdyni. Kilkadziesiąt tysięcy złotych zapłacił koledze – majorowi na emeryturze – za urządzenie wnętrz poczty oraz dodatkowe zdobienia frontonu, które uznał za zbyt skromne. Kolegom zlecał też dostawy i zatrudniał ich jako podwykonawców, płacąc krocie.
A machlojki budowlane nie zamykały sprawy. Wśród zarzutów było i to, że niemal 200 tys. złotych z funduszy na budowę poczty przeznaczono na nakręcenie dwóch filmów propagandowych, czy jak powiedzielibyśmy dziś… reklamowych. Co ciekawe jeden miał być instruktażem dla klientów, w którym uczono ludzi, jak nie dać się okraść. Projekt był jednak ciekawy, bo pozwolił reżyserowi odwiedzić m. in. Wiedeń, Paryż, a także Krynicę.
W Wiedniu miano rekrutować do filmu największe gwiazdy ówczesnego kina, ale akurat żadna nie chciała na zlecenie polskiego Ministerstwa Poczt i Telegrafu opowiadać o bezpiecznym wysyłaniu listów.
Największe afery w historii Polski. Wkracza Najwyższa Izba Kontroli
Interes wziął w łeb, kiedy jeden z pracujących przy budowie inżynierów – niejaki Machajski – uznał, że nie może na to dłużej patrzeć. Zgłoszenie sprawy wymagało jednak dużego uporu. Najpierw bowiem poszedł do samego Ruszczewskiego, myśląc, że wszystko dzieje się za jego plecami.
Kiedy jednak za którąś próbą zastał go przy wódce z człowiekiem, który grał pierwsze skrzypce w wyprowadzaniu pieniędzy, zorientował się, że Ruszczewski niekoniecznie jest człowiekiem ideowym. Postanowił więc zgłosić się do ministerstwa, gdzie go zbyto. Po tym napisał list do ministra, który obiecał wyjaśnić sprawę i powołał w tym celu komisję. Jednoosobową.
Składała się z inżyniera Ruszczewskiego.
Wtedy zawiadomienie trafiło do Najwyższej Izby Kontroli i Prokuratorii Generalnej. – Znawcy wyceniali, że na skutek działalności inżyniera Ruszczewskiego budynek gdyńskiej poczty został przepłacony dziesięciokrotnie i kosztował więcej niż paryska opera. – opisywała Monika Piątkowska. Dodając, że ogromne wrażenie zrobiły znalezione na budowie listy. Musiały, bo zaangażowani w wyprowadzanie publicznej kasy, pisali do siebie na przykład tak: – Drogi Janku. Dyrekcja nie śmie wiedzieć o moich stosunkach z tobą, bo cofną ci zamówienia. A ja tymczasem robię wszystko, żebyś dostawał roboty i udaję, że ciebie nie znam.
Oszacowano, że straty skarbu państwa wyniosły około 3 milionów złotych.
Buty Baty kosztowały w 1933 roku 10 złotych.
Za trampki trzeba było dać 4 złote.
Sześć lat zmienione na pięć
I tutaj dochodzimy do finału całej historii, który pozwala powiedzieć, że coś się od tamtego czasu w Polsce zmieniło, ale nie wszystko. Edward Ruszczewski dostał bowiem sześć lat więzienia (w apelacji zmienione na pięć), co dziś przy urzędowych malwersacjach się praktycznie nie zdarza.
Za to minister Bogusław Miedziński, który na chwilę został usunięty z rządu, już dwa lata później zajął stanowisko wicemarszałka sejmu.
Korzystałem z: Monika Piątkowska, “Życie przestępcze w przedwojennej Polsce”, Wydawnictwo Naukowe PWN 2012 oraz Ilustrowanego Kuriera Codziennego. Zdjęcie w nagłówku zrobiono w czasie procesu. Pochodzi z Narodowego Archiwum Cyfrowego.
–1 Komentarz–
[…] Ale przeczytasz też o tym, jak znajomy ministra zdefraudował 3,5 miliona złotych, by dostać 6 lat więzienia. […]