Bary mleczne w Krakowie: kultowy “Żak”
W barze mlecznym „Żak” robi się pusto dopiero po zamknięciu. Nawet w sobotę ludzie do ostatniej chwili stoją w kolejce po ruskie pierogi, łazanki i domowe zupy. W „ Żaku” zawsze jest smacznie i tanio. Jest to również kultowe miejsce spotkań.
Hania nie poradziłaby sobie bez „Żaka”. W pracy (jest kasjerką) spędza osiem, czasem dziewięć godzin dziennie. Starszy syn chodzi do drugiej klasy a młodszego udało się Hani posłać do przedszkola. Poza tym Hania jest sama. Dzieciom nie można – mówi Hania – gotować byle jak. Trzeba, żeby ich posiłki były smaczne i pełnowartościowe, a nie przygotowywane w pośpiechu. Gdyby nie „Żak” musiałaby z pracy biec szybko do domu (mieszka na Bronowicach), gdzieś po drodze robić zakupy, potem gotować, albo odbierać dzieci z przedszkola i szkoły i gotować dopiero potem, gdy dzieci potrzebują mamy do zabawy i pomocy w lekcjach, a nie mamy stojącej przy garach. W „Żaku” można dobrze i niedrogo zjeść. Gdy dzieci podrosną będą same chodzić tu po szkole.
Krzysztof (student UP, drugi rok fizyki) mówi, że „Żak” to dobre miejsce spotkań. Knajpy w centrum są zdaniem Krzyśka, „sformatowane”: jedne dla fanów disco, inne dla fanów rocka. Młodsi mają kluby, starsi dancingi, bogaci zajmują ogródki, biedni zajmują chodniki – wszyscy ludzie spędzają czas podzieleni według rozmaitych przynależności.
W „Żaku” spotykają się ze sobą wszyscy, bez względu na wiek i taką, czy inną przynależność. Najlepsze jest to, że ludzie dosiadają się do siebie bez skrępowania. Łatwo jest nawiązać rozmowę – pośmiać się alb ponarzekać, co kto lubi.
Dla pana Wojciecha taki bar to prawdziwe wsparcie. Pan Wojciech to „klasyczny, biedny, polski emeryt” jak lekko pokpiwając mówi o sobie. Pan Wojciech uważa, że nie ma co narzekać, bo zawsze mogło być gorzej – mogli w ogóle nie rewaloryzować mu żadnych świadczeń i wtedy pan Wojciech „dopiero by dziadował” a tak stać go przynajmniej na ruskie, których tak berze zawsze po pół porcji. W zimie prosi sąsiada, żeby wziął mu na wynos, ale kiedy robi się ciepło, stara się wychodzić do baru sam. Wiosną chce się wychodzić do ludzi.
W „Żaku” zawsze jest ich pełno. Przy ruskich i łazankach („najlepszych w mieście”) toczą się rozmowy. Przestrzeń jest kameralna, więc ludzie dosiadają się do siebie. Nawiązują się znajomości.
Bary mleczne w Krakowie
Pan Wojciech mówi, że w biedzie nie musi być zupełnie smutno. I biedak może czasami znaleźć na drodze worek kartofli. Takim „workiem kartofli” Dla pana Wojciecha jest właśnie „Żak”. Dzięki niemu ludzie, którzy mają niewiele, nie są do końca skazani na samotność.
– Z naszego baru korzystają wszyscy – mówi Zofia Machniewicz, kierowniczka „Żaka” – studenci, emeryci, pary z dziećmi… są to ludzie w różnym wieku. Łączy ich to, że nas potrzebują – dodaje.
Po osławionych cięciach wicepremiera Belki sytuacja barów mlecznych pogorszyła się – Dotacje każdego roku są zmniejszane – mówi Zofia Machniewicz, poza tym nie otrzymujemy wsparcia na działanie zakładu, tylko dotacje na konkretne produkty. Z utrzymaniem obsługi i opłaceniem rachunków musimy radzić sobie sami – dodaje. Właścicielem baru jest istniejąca od 1908 roku Handlowa Spółdzielnia Jubilat.
Pogarszająca się sytuacja zmusiła bary mleczne do przejścia w tryb zupełnie komercyjny i sporej podwyżki cen.
Nie było tak jednak w „Żaku” – ceny w tym miejscu sprawiają, że „Żak” to wciąż bar mleczny w klasycznym sensie – jest tu naprawdę smacznie i bardzo tanio. Wsparcie zapewnia mu nie tylko funkcjonowanie w ramach jednej z najstarszych krakowskich spółdzielni, ale przede wszystkim klienci i sympatycy, których „Żakowi” nigdy nie brakuje.
–4 komentarze–
Napisz
Ten bar mnie żywił w studenckich czasach, zapamiętam do końca życia. Pozdrowienia dla Pań z “Żaka”!
[…] W barze mlecznym „Żak” przy ulicy Królewskiej niektórzy stołują się od kilkudziesięciu lat. – Fasolkę po bretońsku, bułkę i herbatę, poproszę – mówi pan z wąsem, który zgodził się ze mną porozmawiać o barach mlecznych. – Obcinają dotacje? Szkoda słów, bo musiałbym użyć wulgarnych – denerwuje się mężczyzna w oczekiwaniu na fasolkę z bułką za 7 zł. […]
[…] miejska: Nigdy nie wpadłbym na zamawianie chleba przez internet. To towar „powszedni”, pierwszej potrzeby. Pieczywo dotychczas kupowałem przy okazji – byle gdzie, toteż zwykle […]