Lawina bieg od tego zmienia…
Patrzę na stertę wyborczych ulotek. I wiecie, co widzę? Puste hasła ludzi, którzy nie mają lub nie wiedzą, co na tych ulotkach napisać, więc piszą to, co myślą, że wy chcecie przeczytać. Przedstawiają siebie jako ideał, który powinniście w nich dostrzec. Jednak wiecie co…?
Żaden z nich ideał. To ludzie nijacy. Smutne to, bo właśnie ulotki i loga, które znajdują się obok nazwisk kandydatów i kandydatek, zdecydują o tym, kto do samorządu wejdzie, a kto pozostanie poza nim. Będzie tak, bo większość z tych, którzy wybierają, nie zna tych ludzi ani z nazwiska, ani z widzenia – nie ma zresztą skąd znać większości z nich, bo żadni z nich lokalni liderzy. Wiem o tym doskonale, nie tylko dlatego, że sprawdziliśmy to z Grześkiem:
[ot-video type=”youtube” url=”https://www.youtube.com/watch?v=aaPCwL2Nrg0″]
Ale też dlatego, że sam nie znałem ich jeszcze dwa lata temu, a więc zanim zaczęliśmy naszą “zabawę” z Krowoderską. Nigdy nie byłem dziennikarzem zajmującym się lokalnymi sprawami (z bardzo krótką przerwą na przygodę z telewizyjna reporterką) i żyłem w błogim przekonaniu, że w samorządzie jest na pewno lepiej niż w warszawskiej polityce. Wiadomo. Dziury w drodze. Rozkłady jazdy. Sprawy do załatwienia, a nie do ideologicznych awantur. Jest jednak gorzej, bo stanowiska w radach okupują w większości po prostu ci, którzy w wewnątrzpartyjnej polityce zostali uznani za niezdatnych do tego, żeby puścić ich do Warszawy. A wasz – choć może raczej nasz – brak zainteresowania powoduje, że zabetonowali się na tych stanowiskach. Wielu z nich korzysta z tego, by dostać pracę w spółkach miejskich, a także państwowych agencjach. I smutno się na to patrzy. Tym bardziej, że sami zainteresowani nie widzą nic zdrożnego w tej karuzeli stołków i stanowisk, kręcąc się na niej ochoczo.
Dlatego – choć założyliśmy, że o wyborach pisać będziemy mniej niż więcej, bo cała ta kampania to zwyczajna kpina, a wyborcze hasła warte są tyle, co nic i znacznie lepiej jest spojrzeć na to, jak ci ludzie pracowali w ostatniej kadencji (stąd nasza przypominajka) lub co robili przez ostatni czas, by na nasze zaufanie zasłużyć – to trzeba zrobić wyjątek. Nie polegający na tym, by zachwalać taką listę lub inną. W listy się nie mieszam. Nie oczekuję tego, by wszyscy tam myśleli w określony sposób. Chciałbym tam widzieć ludzi z pomysłem, gotowych walczyć o swoje, mądrych i takich, z którymi przynajmniej pokłócić da się z sensem. Ludzi, którzy kłócą się o to, jak miasto rozwijać, a nie o to, że np. “Grzesiek weźmie jedynkę, a oni trójkę”. Ludzi z krwi i kości, którzy pisząc ulotki, mogą sprzedać siebie i swoją pracę, a nie ideał, który myślą, że wy chcecie w nich widzieć.
Kilku takich ludzi przez te półtora roku w różnych okolicznościach w krakowskim samorządzie, ruchach miejskich i przy kilku innych okazjach udało mi się spotkać i poznać. Część z nich kandyduje do rad dzielnic i rady miasta, więc powiem po prostu, którzy z nich w moim odczuciu – bo podkreślam bardzo mocno, że to zdanie moje, a nie całej redakcji – nijacy nie są i jeżeli do samorządu trafią, to będzie się tam działo lepiej niż teraz. Może nawet dobrze. Nie są to oczywiście wszyscy ciekawi ludzie, bo samych radnych jest tylko w naszych dzielnicach ponad 60, a radni to nie wszystko.
Na Azorach, Krowodrzy i Prądniku Białym w szranki z Grzegorzem Stawowym (jego raczej polecać nie będę, a dlaczego to wszyscy wiecie i nawet pisać się już o tym nie chce) staje Tomek Leśniak. Za igrzyskową kampanię – po prostu szacun. 29-latek, który pojechał za granicę zarobić na to, by móc zatrzymać kretyński pomysł krakowskich igrzysk, więcej jest wart, niż ci, którzy te igrzyska mieli organizować po to, by za tę samą granicę jeździć na wakacje. I nikt nie powie mi, że jest inaczej. To Leśniak dał krakowianom szansę spisania protokołu dla tego Misia. Gdyby nie zrobił tego, co zrobił, to właśnie zabieralibyśmy się za budowę toru bobslejowego. Tomek to człowiek ideowy i taki, z którym można się nie zgadzać, a biorąc pod uwagę to, w jak wielu sprawach KPI zajęło stanowisko, to można się z nim nie zgadzać bez najmniejszego trudu. Sam zresztą nie zgadzam się z nim dość często. Ale na plus wychodzi to, że można to robić z sensem, na poważnie i mieć nadzieję, że chodzi o dobro miasta, a nie etat w spółce komunalnej.
A skoro już o igrzyskach mowa, to z warto wspomnieć o Adamie Kalicie z PiS, który jako jedyny miał odwagę i głowę, by zagłosować w RMK przeciw olimpijskiej inicjatywie. A wtedy nie było to jeszcze modne. Szkoda tylko, że pan Adam nie startuje z naszych okręgów, ale z Prądnika Czerwonego. Choć i tak ciekawie byłoby zobaczyć, jak Kalita w radzie spiera się z Leśniakiem. Za plecami Stawowego – na listach PO – jest tez Kuba Kosek, który pomocy nigdy nam nie odmówił, coś tam próbował zrobić z Pawilonem przy Elsnera, a też nie sprzedał dotąd żadnego Fortu i jak coś mówi, to przynajmniej spróbuje zrobić, a nie tylko mówi. I duży minus tylko za dykty wiszące na co drugim słupie. Do tego w wyborach do rad dzielnic miał odwagę i napisał, że popiera go partia. Niby nic dziwnego, ale np. w Bronowicach na listach do rad dzielnic są sami bezpartyjni. Są niezależni nawet wtedy, gdy do rady miasta startują z POPiSu lub z ich ramienia pobierają kasę za siedzenie w komisjach wyborczych. (Przed pójściem do urn zalecam sprawdzenie afiliacji kandydatów do rad dzielnic z pomocą google i list z wyborów poprzednich). Gdzieś tam jest też Mariusz Bembenek – miłośnik fortów.
–1 Komentarz–
[…] Lawina bieg od tego zmienia… […]