Oficer rowerowy Krakowa: Wallenrod z ZIKiT-u (Akt I)
Oficer rowerowy Krakowa: Wśród krakowskich urzędników jest postać, która cieszy się naszą wyjątkową sympatią. To Marcin Wójcik – Oficer Rowerowy KRK. Nie chodzi tu nawet o sprawy, którymi się zajmuje, ale o to, jak się nimi zajmuje. Nie mówi: “niedasię”, tylko – z pomocą puszki farby i paru przychylnych osób – prowadzi swoją rewolucję. Mówiąc krótko: do urzędu wnosi ducha ruchów miejskich i powiew świeżości.
Z urzędowym Wallenrodem rozmawiali Tomasz Borejza i Grzegorz Krzywak.
Marcin Wójcik, Oficer rowerowy Krakowa: Wyszło długo, a skracać nie będziemy, bo Marcin mówił z wielkim sensem. Dlatego dziś część I, a jutro II.
Pamiętasz Wallenroda?
Marcin Wójcik: Konrada Wallenroda? No czytałem to kiedyś. Ale to było dawno. W liceum…
I co myślisz o jego postawie?
Nie wiedziałem, że mam się przygotować od tej strony, więc odpowiem tak, że już mi ktoś kiedyś, gdy zatrudniałem się w ZIKiT powiedział, że mogę być kimś w rodzaju Konrada Wallenroda.
W ZIKIT właśnie…
Czujesz się w ZIKiT jak w krzyżackim zamku – to rzeczywiście jest imperium zła i betonu?
Nie jest tak, że to jest imperium zła. Pracują tam wprawdzie ludzie, którzy przywykli do pewnego rodzaju postępowania i trudno jest im się od tego schematu oderwać. Być może przez to gubi ich rutyna. Tylko nie zrozumcie mnie źle – nie chcę powiedzieć, że niektórzy pracują tam zbyt długo, bo to nie tak, ale zdarza się, że kiedy ludzie poznają procedury, świetnie się w nich poczują, to nie zamierzają odstępować od nich ani o krok. To najdelikatniejszy sposób, żeby to opowiedzieć.
Więcej w tym rutyny niż złej woli?
Myślę, że tak.
Pytamy o Wallenroda dlatego, że jesteś w Krakowie rodzynkiem – jedynym człowiekiem z tzw. ruchów miejskich, który pracuje dla Magistratu i to jeszcze w ZIKiT – a ten opinię ma taką, jaką ma. Uchodzisz za człowieka, który wnosi tam ducha miejskiej zmiany.
Staram się. Choć nie zawsze mi się udaje. Ale odkąd tam jestem sporo się zmieniło. Na początku próbowałem „kopać się” z niektórymi. Teraz już się uspokoiłem. Oczywiście nie chodzi o to, że ugłaskali mnie ciepłą posadką. To nie tak. Po prostu doszedłem do wniosku, że to są też ludzie. Nawet jeśli ich myślenie jest często „betonowe”. Ale fakt jest faktem, że prawie nikt z nich nie jeździ na rowerze. Dla nich rower to fanaberia – coś w rodzaju mody, która przyszła do nas Zachodu. A ruchy rowerowe to grupa ludzi, którzy mają tylko wymagania. Moje stanowisko miało pewnie zatkać im usta. Ale ja chciałem czegoś więcej niż samo stanowisko. I zacząłem walczyć o wiele rzeczy. Jednak im bardziej walczyłem „na ostro”, tym mniej mi się udawało. Więc w pewnym momencie powiedziałem sobie, że trzeba czasem odpuścić. Nie mówię, że przymknąć oko na fuszerkę, ale odpuszczenie kontrapasów na jednej ulicy, pozwalało na przykład zrobić je na trzech innych. A później zawsze można wrócić do tematu. Mam taką jedną ulicę, której wciąż nie udało mi się otworzyć, chociaż od roku o niej przypominam.
O którą chodzi?
O Michałowskiego. To ulica trudna, bo wąska. Czekam na rozporządzenia ministerialne, które prawdopodobnie pozwolą mi ją otworzyć. Jednak pewności nie mam.
Dlaczego miasto nie sięga po ludzi z ruchów miejskich?
Powiedzieliście o mnie jako o rodzynku, o Wallenrodzie, więc poczułem się wyróżniony. W urzędzie są jednak ludzie, którzy z ruchami miejskimi mają wiele wspólnego, tylko akurat nie przyszło im pełnić funkcji medialnej – takiej jak moja i dlatego ich tak bardzo nie widać.
Dobrze. Są tam ludzie, którzy mieli coś wspólnego z ruchami miejskimi. Jednak systemowej współpracy nie ma, a przecież są to środowiska, które wnoszą do miasta najwięcej idei, pomysłów, mają często duże kompetencje. Dziwne, że samorząd po nie nie sięga.
W Łodzi sięgnięto. Tam jest Hanna Gill-Piątek. A w Krakowie – znowu jak to mówię, to myślę, że wyjdę na nie wiadomo kogo – ale sięgnięto przecież po mnie.
I widać efekty. Tu stojak, tam linia, i miasto robi się przyjaźniejsze. Ale rowery to przecież nie wszystko. Jest zieleń, jest planowanie przestrzenne, konsultacje społeczne…
To też ma szansę zmienić się w tym roku. Są prace prowadzone wspólnie ze stroną społeczną. Chodzi o Komisję Dialogu Obywatelskiego ds. Środowiska. Jest to jedna z najprężniej działających komisji w Krakowie. Jej przewodniczącym jest sam Mariusz Waszkiewicz. W strukturach urzędu uchodzący za tego, który wszystko blokuje – nawet przebudowę „Szkieletora”. A jednak od dłuższego czasu jest partnerem do dyskusji. I dzięki temu dialogowi w KDO jest szansa, że powstanie w tym roku Zarząd Zieleni Miejskiej. I zieleń zostanie zabrana z ZIKIT-u. I dobrze, bo zieleń powinna być niezwykle istotna dla miasta, a w ZIKIT to samochody i ulice są najważniejsze. Zieleń nie ma należnego sobie miejsca i traci na tym. Kiedy wyciągnie się ją z ZIKIT, to miejmy nadzieje, że będzie to działać tak jak np. konserwator zabytków, który mówi „nie” i trzeba szukać nowych rozwiązań. Ktoś kto powie – nie dotykajcie tych drzew! – i nie będzie dyskusji.
Byle nie działało jak Główny Architekt Miasta.
No miejmy nadzieję, że właśnie nie. Że będzie z tym jak z konserwatorem zabytków.
Czyli też nie jesteś zwolennikiem tego, że zielenią zajmuje się ZIKiT?
Aż się zaktrztusiłem.
To nie tak. Dla dobra zieleni uważam, że prace mające na celu powstanie Zarządu ds. Zieleni są słuszne. Nie oceniam kompetencji ludzi, którzy obecnie zajmują się zielenią. Pewnie wielu z nich jest fachowcami. Nie miałem okazji, żeby to ocenić, ale myślę, że tak jest. Poza tym wiele decyzji jest ponad nimi. Nawet jeśli chcą zachować jakieś drzewo, to przychodzi ZRID – i trzeba ściąć drzewo, bo musi powstać droga. Przypominam także, że dyrektor ZIKiT po protestach mieszkańców wstrzymał na tydzień wszelkie wycinki. Wiem, że dopiero po protestach… Ale jednak. Ja oczywiście popieram protesty, bo to jest prawo obywateli i mam nadzieje, że ten rok będzie przełomowy, jeśli chodzi o informowanie i dialog, bo jest problem z przepływem informacji – to na pewno. Zobaczcie choćby na to, co działo się na ulicy Mogilskiej. Środowiska rowerowe postulowały zbudowanie tam słupków wzdłuż ścieżki rowerowej. Po długich konsultacjach te słupki powstały. Potem okazało się, że wielu mieszkańców zaczęło protestować, że to idiotyzm. A przecież gdyby nie te słupki, to cała ścieżka rowerowa zostałaby zastawiona samochodami…
Wszyscy musimy się nauczyć rozmowy.
Mówisz, że protesty to prawo obywateli, ale wielu urzędników mówi, że jest to raczej sport narodowy krakowian i często są robione dla zasady. Niekiedy są one pozbawione sensu?
Myślę, że tak jest. Ale jest to jednak wynik tego, że my, jako strona urzędowa, za słabo informujemy mieszkańców. Zakłada się, że obywatel wie dokładnie to samo co urzędnik, a tak przecież nie jest.
Jednak jest to błąd, który popełniają także ruchy miejskie. Ktoś z nich pojedzie do Kopenhagi, spędzi tam więcej czasu, na przykład na stypendium, wraca i się dziwi, że ta nie jest wzorem dla urzędników. Wszyscy zakładamy, że mamy podobną wiedzę. A tak nie jest. Potrzebny jest dialog.
Bo pozwala na przepływ idei, a z tym jest problem. Ale teraz te relacje często bardziej przypominają walkę, niż rozmowę.
Zupełnie niepotrzebnie! Rozmawiałem kiedyś o tym z psychologiem. Doszliśmy do wniosku, że są ludzie, którzy żyją tylko dla walki. Ale też mieszkańcy, których nikt nie słucha, mogą tylko walczyć.
Bo co innego mogą? I to jest problem.
Jest wysoki mur, który oddziela dwie strony sporu. Choć tak naprawdę interes jest wspólny i cele też mogłyby być wspólne. ZIKiT jest w centrum i często wygląda, jakby od ludzi odgradzał się wysokim murem i się ich bał. Czy w ZIKiT jest atmosfera oblężonej twierdzy?
ZIKiT zawsze obrywa. Czegokolwiek byśmy nie zrobili. I być może jest tak, że urzędnicy boją się podejmować odważne decyzje. Wolą nie robić nic, niż czytać potem prześmiewczy artykuł, a następnie być wzywanym na dywanik do dyrektora. Mam świetny przykład. Dziennikarze całkiem niedawno zaatakowali mnie za stojaki rowerowe, które stanęły w kontrapasie na św. Jana. Według nich powinien on być najpierw przemalowany, a dopiero potem powinny zostać zainstalowane stojaki. I ja zapytałem dziennikarza, dlaczego nie opisywał tego, że na tym kontrapasie notorycznie stały samochody? To nie było już sensacją.
Bo tego nie dało się „przypiąć” urzędnikowi.
Dokładnie. Poszedłem do dyrektora i musiałem się tłumaczyć. Powiedziałem mu, że gdbyby nie te stojaki, to nie udałoby się wydrapać tego kawałka ulicy spod samochodów i namalować kontrapasu.
Proste rozwiązanie, ale były problemy.
Też pokazaliśmy te stojaki. Tylko z serduszkiem, bo przez chwilę wyglądało to zabawnie i szkoda było się nie uśmiechnąć, ale bez złych zamiarów. Choć, fakt, komentarz był za krótki. Trzeba było pewnie sprawę dokładnie wyjaśnić. „Buźka” nie zawsze starcza.
A ja się cieszę z tego, że przy tej okazji środowisko rowerowe stanęło za mną murem.
Jutro znajdziecie u nas drugi akt rozmowy z Marcinem Wójcikiem. Będzie dużo o konkretach i tym, czego spodziewać się w najbliższym czasie.
Ciąg dalszy znajdziecie TUTAJ.
–4 komentarze–
[…] Dziś druga część rozmowy z Oficerem Rowerowym KRK Marcinem Wójcikiem. (Pierwszą znajdziecie TUTAJ). […]
Marcin Wójcik na prezydenta!
[…] Bo pracuje u nich tylko jeden Marcin Wójcik. […]
[…] Wójcik – krakowski oficer rowerowy. Przesadza nas na rowery. I robi to tak skutecznie, że dziwie się, że jeszcze pracuje w […]