Władza stroi się w “zielone piórka”
Od pewnego czasu obserwuję – trochę z przerażeniem, a trochę z niedowierzaniem – nową jednostkę chorobową, która dotknęła radnych i prezydenta Krakowa. Polega ona na deklarowaniu rzeczy kompletnie niezgodnych z własnymi poglądami. Z dnia na dzień twórcy krakowskiego dzikiego dogęszczania miasta (tzw. „rozwój”) zaczynają opowiadać o potrzebie inwestycji w zieleń, wykupów gruntów pod rekreację, czy ustawiają się w pierwszym szeregu walki ze smogiem. Z jednej strony to dobrze, że ważne postulaty wreszcie docierają do władzy, z drugiej strony wyborców powinny niepokoić takie schizofreniczne objawy.
Przyglądając się krakowskiej polityce można odnieść wrażenie, że to Krakowski Alarm Smogowy wymyślił smog i wmówił wszystkim, że skażenie jest przyczyną gorszego samopoczucia i zachorowań krakowian. Zastanawiacie się czasem, jak to jest, że zanim pojawił się KAS, smogu w ogóle w debacie publicznej nie było? Można wyłącznie domniemywać, że władze miasta albo o problemie wiedziały i wolały milczeć, albo też brakowało im kompetencji do zauważenia tego dobrze zdiagnozowanego zagrożenia. Trudno powiedzieć, która wersja jest gorsza, choć obie powinny na stałe zdyskwalifikować ówczesnych i, niestety, obecnych, włodarzy Krakowa.
W konsekwencji przez lata Jacek Majchrowski i Elżbieta Koterba zamiast wprowadzać działania zaradcze, które pozwoliłyby nam dziś oddychać znacznie lepszym powietrzem, realizowali politykę dogęszczania miasta i likwidacji wszystkiego, co nie z betonu. Co więcej, dzisiejsi orędownicy walki ze smogiem wśród władz niejednokrotnie starali się zamieść ten problem pod dywan. Gdy na przykład KAS na początku swojej działalności chciał ustawić na Plantach wystawę grafik poświęconych problemowi smogu w miejscu, gdzie zwykle stoją inne wystawy, urzędnicy nie wyrazili zgody. Ignorowanie problemu zanieczyszczenia powietrza trwałoby pewnie w najlepsze do dziś, gdyby nie to, że KAS zaczął wyprowadzać ludzi na ulice. To otwiera oczy nawet najbardziej zaspanej władzy.
Bakcyl tej tajemniczej choroby dostrzegalny jest też wśród radnych. Np. jakiś czas temu krakowska Platforma Obywatelska chwaliła się poprawkami złożonymi do budżetu, domagając się większych nakładów m.in. na zieleń i parki. Problem w tym, że twarzą medialną tej inicjatywy stał się m.in. radny Grzegorz Stawowy, znany dobrze czytelnikom Krowoderskiej, jako niegdysiejszy Dyrektor Agencji Mienia Wojskowego, dążący do sprzedaży deweloperom otoczenia Fortu przy Rydla wbrew interesom mieszkańców Bronowic, których jako radny i przewodniczący Komisji Planowania Przestrzennego Rady Miasta Krakowa powinien reprezentować w pierwszej kolejności.
Inną z „twarzy” był Andrzej Hawranek – wieloletni radny miejski i dzielnicowy, który mimo licznych składanych deklaracji i upływających kadencji, nie wykazał się aktywnością w celu uratowania „Wesołej Polany”, o co przez lata walczyli z kolei mieszkańcy Zwierzyńca. Pod koniec ubiegłego roku krakowskie PO opublikowało nową deklarację programową, która to miała stanowić wytyczne do składanych poprawek. Na miejscu pierwszym w owej deklaracji figuruje kwestia przestrzeni miejskiej, gdzie możemy przeczytać, że w Krakowie „brakuje zieleni, brakuje parków, brakuje drobnej infrastruktury przyjaznej mieszkańcom. Zabudowa często powstaje w niekontrolowany sposób, a deweloperzy wygrywają z mieszkańcami”. Apeluję do krakowskiej PO, żeby dopisała w tej trafnej, jakby nie było, diagnozie, że i personalne interesy radnych wygrywają nierzadko z mieszkańcami.
By oddać radnym sprawiedliwość, trzeba podkreślić, że moda na przyjazne mieszkańcom miasto nie we wszystkich ustach jest symptomem „zielonej zarazy”. Przewodniczący krakowskiego PO – Aleksander Miszalski – jeszcze jako radny dzielnicowy był jedną z pierwszych osób, która zaangażowała się w organizowany kilka lat temu Maraton pisania uwag do Studium, którego i ja byłem współorganizatorem. Chodzi o to samo Studium, które wprowadziło m.in. zapisy zezwalające na zabudowę otoczenia Fortu przy Rydla, a którego współtwórcą był Grzegorz Stawowy. Miszalski był również jednym z inicjatorów stworzenia parku na terenie parkingu przy ul. Karmelickiej, o co konsekwentnie przez lata zabiegał. Czytając nowy program krakowskiego PO, który w mojej opinii jest całkiem dobry, trudno nie zauważyć tam właśnie przede wszystkim ręki Miszalskiego wsłuchanego w głosy mieszkańców i ruchów miejskich. Pytanie, jak sobie z tym radzą jego partyjni koledzy, weterani krakowskiego samorządu, dla których musi być to anty-katalog dotychczasowej polityki.
Cały problem „zielonej zarazy” sprowadza się do tego, że demokracja przedstawicielska polega na zaufaniu. Ufam, że mój kandydat lub kandydatka będzie reprezentować moje interesy, że będzie robić to, co deklaruje, jak również, że będzie uczciwy lub uczciwa. Kiedy jednak widzę samorządowca, który usta ma pełne pięknych haseł stojących w sprzeczności z jego dotychczasową działalnością, to rodzi się we mnie niepokój, o co tu właściwie chodzi. Czy przybranie się w nowe, np. “zielone piórka” nie służy po prostu utrzymaniu się przy władzy? Oczywiście wszyscy się uczymy, ale czy naprawdę musimy płacić własnym zdrowiem i komfortem życia za to, że prezydent i radni, mając liczne instrumenty, w tym ponad 4 miliardy złotych w budżecie, potrzebują kilku lub kilkunastu lat, żeby dostrzec podstawowe problemy miasta?
Kiedy media wytropią coś kompromitującego krakowską władzę, w komentarzach zwykle roi się od stwierdzeń typu „zapłacicie przy kolejnych wyborach!” lub „będziemy pamiętać przy urnach!”. Przychodzą kolejne wybory, na które idzie mniej niż połowa z nas, a na listach w większości te same osoby, obiecujące pilne rozwiązanie problemów, które same stworzyły lub w najlepszym razie ignorowały. Czy nie czas najwyższy przerwać to błędne koło? Jak to zrobić? Zamiast czekać, aż pojawi się ktoś lepszy, a potem narzekać, że nie ma na kogo głosować, organizujcie się sami! Znajdźcie sprzymierzeńców wśród sąsiadów, znajomych czy organizacji społecznych i zgłoście własnych autentycznych kandydatów, których znacie i którym ufacie.
–2 komentarze–
Ciekawy artykuł, ale jedna uwaga. Nie przesadzajmy z tym, ze przed KAS nikt o smogu w Krakowie nie mówił. Przecież mierniki spalin na Alejach i elektroniczny informator w Rynku pojawiły się już w połowie lat 90 tych. Żartobliwe określenie Smog Krakowski ma co najmniej tak samo długą historię ( a podejrzewam, że o wiele dłuższą ). Rola KAS w informacji na ten temat jest duża , ale oni nie odkryli Ameryki.
[…] tylko na chwilę, a nie na stałe. To w dużej mierze bardziej efekt królującego ostatnio zielonego pijaru niż, nomen omen, gruntowna zmiana polityki władz miasta. Ale… cóż z tego? Wiecie, jakie […]