Japończycy w Nowej Hucie realizowali ważny projekt. Wysłali dwie wiadomości: “Jesteśmy” i “skończyliśmy”
Oto trzeci fragment książki Leszka Konarskiego “Nowa Huta – wyjście z raju”, który możecie przeczytać na stronach Krowy. Opowiada o tym, że lepiej jest w pracy skupiać się na jednym, niż robić wokół siebie zamieszanie. Książkę możecie kupić w sklepie Tygodnika Przegląd.
Wcześniej opublikowaliśmy dwa fragmenty książki “Nowa Huta – wyjście z raju”. Pierwszy opowiadał o elektryku Szczepanie Brzezińskim, który wolał mieszkać w Nowej Hucie, a w Krakowie zostawiłby tylko kilka najważniejszych zabytków oraz Curtisie Moorze – koszykarzu z USA, którego przerosło życie w PRL.
Nowa Huta – wyjście z raju: rozdział “Najazd Japończyków”
Wielkim światem powiało w Nowej Hucie, gdy w 1975 roku zjechało tu ponad trzydziestu Japończyków, aby nadzorować budowaną w Hucie im. Lenina, a zakupioną w Japonii, potężną Walcownię Blach Karoseryjnych. Pracownicy Huty nie mogli wyjść z podziwu, jak spokojnie grupka skośnookich młodych ludzi zarządza budową, bez okazywania nerwowości pokonuje trudności, na nic nie narzeka. Nie ma narad, dyskusji, każdy wie, co ma robić. Dla wielu nowohuckich hutników to był szok.
Szef tej grupy, trzydziestokilkuletni inżynier Shigehiro Oshinomi, mieszkaniec Yokohamy, opowiadał mi, że został wezwany do dyrektora naczelnego jego firmy w Tokio i usłyszał: „Dobierze pan sobie ludzi, pojedzie na rok do Polski i w Krakowie zmontuje z naszych części walcownię. Życzę przyjemnej podróży”. Inż. Oshinomi poszukał więc współpracowników, przyjechali do Nowej Huty, zorientowali się w naszych realiach, opracowali sposób kierowania budową i w ciągu pierwszych trzech miesięcy wysłali do swojego dyrektora naczelnego tylko jeden teleks, w którym przedstawili mu kilka sposobów zarządzania montażem walcowni. Dyrektor wybrał ten wariant, który wydawał mu się najlepszy i na tym skończyła się korespondencja z dyrekcją.
Potem nadszedł z Tokio jeszcze jeden teleks od dyrektora z wiadomością, że polski statek „Hel” wiozący części dla walcowni natrafił na sztorm i kilka skrzyń zostało uszkodzonych. Oto i cała korespondencja pomiędzy dyrekcją firmy w Tokio, a delegowanym do Polski pracownikiem. Polscy współpracownicy Japończyków nie mogli zrozumieć, jak to jest możliwe, że japoński inżynier, i to stojący nie na najwyższym szczeblu w przedsiębiorstwie, prawie o wszystkim decyduje na własną rękę, nie pisze pism, nie uzgadnia swoich decyzji.
Zapytany przeze mnie o to inż. Shigehiro Oshinomi odpowiedział: – Zauważyłem, że wy w Polsce myślicie pionowo, a my poziomo. Wasz system organizacyjny podobny jest do pionowych linii. Informacje idą z dołu do góry, a decyzje z góry na dół. Natomiast w Japonii organizacja pracy przypomina linie poziome. Na każdym z tych poziomów jest jakby szachownica. Gdy wyniknie jakiś problem to przede wszystkim musi być rozwiązany na danym poziomie. Jeżeli w jednym polu szachownicy jest zbyt trudny do rozwiązania, to przenosi się go na inne pola i myśli wspólnie. Dopiero, gdy absolutnie nie ma możliwości, aby go przezwyciężyć, sprawę posyła się o szczebel wyżej.
Inż. Oshinomi nie potrzebował częstych kontaktów ze swym dyrektorem w Tokio, gdyż jeszcze przed przyjazdem do Polski pracę swoich ludzi przy montażu walcowni w Nowej Hucie zaplanował z najdrobniejszymi szczegółami. Tam też zadecydował, co będzie mu potrzebne do montażu urządzeń. Po przyjeździe do Polski zapoznał się bardzo dokładnie z harmonogramami prac i terminarzem polskich dostaw. Uważa bowiem, że najważniejsza jest właśnie ta wstępna faza każdej inwestycji.
Ważna jest też łączność pomiędzy pracownikami na budowie. W swoim barakowozie, gdzie urzęduje, zawiesił czarną tablicę, na której każdy z jego współpracowników pisze, gdzie aktualnie się znajduje. Brak mu odpowiedniej liczby telefonów na budowie i narzeka na trudności w łączeniu się z miejską siecią. W Japonii, w tak wielkich halach produkcyjnych działa wewnętrzna poczta. Specjalny listonosz opróżnia skrzynki i zanosi do adresatów. Japończycy szybko zauważyli, że Polacy kochają narady. W Japonii spotkania na budowie są krótkie i wypowiadają się na nich tylko ci, którzy mają coś ważnego do powiedzenia. Celem japońskiej narady jest wniesienie istotnego wkładu w rozwiązanie danego problemu. Oshinomi twierdzi, że Japończycy nade wszystko cenią sobie czas. Dlatego zarówno jego, jak i jego kolegów: Arai, Oootsuka, Kibe, Saito, Nakada, denerwuje każdy przestój na budowie. Gdy nie nadeszły w terminie kotły ze Świdnicy, sam chciał jechać na Śląsk, aby błagać kooperanta o wcześniejszą dostawę.
Nie lubi bałaganu na budowie. Dzięki jego prośbie teren walcowni codziennie po kilka razy skrapiany jest wodą, gdyż tumany kurzu szkodzą zarówno ludziom, jak i maszynom. Chciałby też, aby na drogach dojazdowych nie leżały ani rury ani deski, aby w hali było lepsze oświetlenie, gdyż to sprzyja większej precyzji w montażu oraz mniej męczy wzrok. Od polskich współpracowników Oshuinomi wymaga przestrzegania przepisów bhp. Jeżeli jest wywieszka, że tędy nie można przechodzić, to nie można, jeżeli trzeba założyć hełm, to każdy musi głowę zabezpieczyć i koniec gadania.
– Gdyby nasi mistrzowie – mówi mi inż. Robert Kowalski, kierownik nadzoru budowy Walcowni Blach Karoseryjnych – znali lepiej szereg problemów, również mogliby wydawać polecenia bez zwracania się ku górze. Skoro na niższym szczeblu nie ma tego, kto potrafiłby zająć stanowisko, to wszystko płynie ku górze.
W swoim drugim teleksie inż. Shigehiro Oshinomi zawiadomił dyrektora naczelnego firmy w Tokio, że walcownia w Nowej Hucie już działa.
– Napisałem historię 70 lat Nowej Huty, moją własną, reporterską, od początku aż do zgaszenia z końcem listopada 2019 roku ostatniego wielkiego pieca w kombinacie. Jestem dziennikarzem, nie historykiem, nie naukowcem, nie muszę bać się politycznej poprawności, nie pracuję za państwowe pieniądze. Żaden historyk nie wydał książki o 70 latach Nowej Huty, bo musiałby przedstawić nieziemski wysiłek ludzi oraz władz PRL i tym samym pogrzebałby swoje szanse na awans. Gdyby natomiast wychwalał tylko zasługi hutników w obaleniu komuny, to ściągnąłby na siebie gniew tych, którzy to miasto budowali. W tej książce chylę czoła przed budowniczymi miasta i huty, bo ich wysiłek był ogromny. Nowej Huty nie zbudowały „pachołki Moskwy”, jak ich teraz niektórzy nazywają, a musieliśmy korzystać z pomocy ZSRR, bo Stany Zjednoczone nałożyły na Polskę bardzo dotkliwe sankcje gospodarcze, urządzenia i technologie mogliśmy kupić tylko za wschodnią granicą. Mam też szacunek dla tych, którzy doprowadzili do zmiany ustroju, bo jedni i drudzy chcieli tego samego, lepiej żyć, więcej zarabiać, mieć mieszkania i pracę. Nie piszę o dawnych i obecnych prominentach, ale o mieszkańcach Nowej Huty i pracownikach kombinatu. Rozmawiałem z prawie 300 osobami, najczęściej osobami o których nikt wcześniej nie pisał, nie piastującymi żadnych ważnych stanowisk, a dla mnie bardzo ciekawymi i godnymi uwagi.
Leszek Konarski
dziennikarz tygodnika „Przegląd”, wcześniej „Dziennika Polskiego”/1971-1982/ i „Przeglądu Tygodniowego” /1983-1999/, autor sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych, członek Związku Literatów Polskich. W latach 2009 i 2018 nominowany do nagrody „Grand Press” za najlepsze newsy w polskich mediach.
Fot. Joanna Urbaniec
–5 komentarzy–
[…] Zbigniewa Religi, opowiedział szczerze o wyzwaniach, jakie niesie życie. Powstała dzięki temu książka “Profesor Skalski”, którą gorąco […]
[…] za dużo. Nie tylko rzeczy. Także bezwartościowych informacji i idei, płytkich relacji oraz pozbawionej znaczenia komunikacji, które kradną nasze czas i uwagę. Minimalizm uczy, że w takim świecie bardzo często mniej […]
[…] znajdziemy np. pizzę Górali (z oscypkiem i żurawiną), Rybitwy (z tuńczykiem) czy pikantną Kombinat. W ten sposób założyciele Nowohuckiej chcą promować i docenić miejsce, z którego pochodzą, […]
[…] […]
[…] Zaczęliśmy od Nowej Huty oraz Starego Miasta, żeby lepiej uwidocznić kontrast między tymi dwoma dzielnicami, a tymi […]