Pelmeni od Żurawia: „Dla nas to był cud. Bardzo dziękujemy za to”
O Pelmeni od Żurawia napisał nam Dominik. Poszliśmy, sprawdziliśmy, opisaliśmy i… zaczęło się szaleństwo. Konstantin i Tatiana, którzy prowadzą pierogarnię (pielmieniarnię?) na Azorach niemal nie spali przez trzy noce, bo lepili pierogi. Mówią: „dla nas to był cud”.
Wygląda więc, że zrobiliśmy razem coś fajnego. Dziękuję Wam za to.
A teraz przeczytajcie, jak kilka dni po publikacji tekstu, wyglądało zza lady i kuchni:
Byliście zaskoczeni, kiedy przed wejściem ustawiła się kolejka?
Tatiana: Oczywiście. To był szał. Tyle ludzi było. Kolejka stała do tej restauracji obok. Właściciel przychodził z niej do nas pytać, co zrobiliśmy ludziom, że stoją do nas, a nie do niego. Nie dało się wejść do środka. Tyle było ludzi. Mówili, żeby zostawić im chociaż po pół porcji na spróbowanie, bo przyjechali z różnych miejsc Krakowa. Stali po 40 minut, żeby spróbować naszych pelmeni.
Kosztowali. Mówili, że pycha. Bardzo było przyjemnie. I nie byli rozczarowani.
Mówili, że rzeczywiście informacja była prawdziwa, a nie, że jakaś reklama.
No nie mogli ludzie być rozczarowani, skoro polecał czytelnik i sprawdziliśmy. Ale też kolejkę to nie my zrobiliśmy, ale ludzie, którzy to sobie podawali dalej i polecali. Jaki był efekt?
Dla nas to był szok. Przyszliśmy, a ludzie już byli. A my gotujemy zawsze na bieżąco i nie byliśmy gotowi. Pierwszy dzień mieliśmy dużo odmów, bo nie mieliśmy, co podać.
Konstantin: Było z tym trochę problemów, bo to niemiło odmawiać. Ale trzeba było przepraszać, bo żona nie nadążała lepić.
T: Spaliśmy po cztery godziny na dobę, bo tyle pelmeni trzeba było gotować. Herbatkę, obiad i kolację mieliśmy razem – o 23. Ruch był szalony. Dwa tygodnie tak było. Pierwszy był „straszny”. Ale ludzie rozumieli, że trzeba czekać po 20 minut. Mówili, że mogą poczekać, skoro jest robione na miejscu. Bardzo miłe to było.
Pomogło wam to z interesem? Wracają? Już nie dowozicie chyba?
Teraz nie, bo wszystko się sprzedaje na miejscu. Ludzie wracali, polecali. Przychodziło mnóstwo ludzi i mówiło, że tu piszą, tam piszą. Na drugi dzień przyszedł jakiś bloger i napisał coś miłego. Napisał o nas sąsiad. Teraz jak mąż idzie do sklepu w Lewiatanie, to panie go poznają i mówią: znamy, to ten pan od pelmeni. Bardzo do przodu jest z interesem.
Jak się robi takie pelmeni, że ludzie wracają?
Serduszko trzeba włożyć. Ja to gotuję dla swojej rodziny.
Tylko więcej?
Tak. Chcę, żeby było prawdziwe. Lubię to robić. Moje dziecko to lubi. Mąż lubi. Chcemy, żeby ludzie przychodzili i czuli to, że to proste, smaczne, domowe jedzenie. Domowe zawsze jest smaczne. W pamięci mamy, że od mamy, babci… najsmaczniejsze.
Dlaczego nie dopieścicie wegetarian, bo byli zawiedzeni?
Potrzebujemy więcej miejsca. Mamy mała kuchnię, a to trzeba wszystko gotować oddzielnie. Pelmeni też są po prostu z mięsem, dlatego tak zaczęliśmy. One nie mogą być z innym nadzieniem. Ale jak znajdziemy większy lokal, to postaramy się spróbować i będą też dla wegetarian.
Postaramy się też zrobić bezglutenowe. I dla dzieci. Ale to musi być robione osobno. Chcemy teraz zatrudnić kogoś, ale to też wymaga trochę czasu. Wszystko zrobimy, ale troszeczkę później.
A Kraków jak wam się podoba? Jak się odnajdujecie?
Piękne miasto!
K: Miasto piękne, ale nie dla dostaw. Takie korki, że szkoda gadać. Dronem trzeba dostarczać…
Miasto piękne, ale korki? Słychać to często.
Niektórzy rozumieją, że 5 – 10 minut „obsuwy” na dostawę to jest ok, bo mieszkają tutaj i widzą, co się dzieje. Ale nie wszyscy. Staramy się jak najszybciej dowozić.
T: Różnie bywa, ale Kraków bardzo fajny! Teraz to nawet na szum nie patrzymy, bo jesteśmy tak zmęczeni, że wracamy do domu i idziemy od razu spać. Podoba nam się tutaj. I Kraków, i Polska.
Inaczej byśmy tutaj nie zostali.
Dobrze, że zostaliście, bo wszyscy korzystają. I wy. I krakusi, którzy mogą dobrze zjeść.
T: Ludzie przychodzili też i mówili bardzo miłe rzeczy. Obiecywali, że będą polecać. Bardzo to było przyjemne. Czułam się jakbym miała skrzydła z tyłu! Jedna pani, chyba pana koleżanka, mówi, że wie kto o nas napisał. A że napisaliście to dowiedzieliśmy się w trzecim dniu, bo nie mieliśmy nawet czasu zapytać, o co chodzi, że tylu ludzi przychodzi.
Viral krążył po Polsce, a wy nie wiedzieliście?
Nie. W trzeci dzień pani przyszła i pyta, czy wiemy w ogóle, co się stało. A my, że nie, bo nie mamy czasu. I powiedziała, że napisali o nas na takiej stronie, że wie kto, że kolega kolegi. Kółko takie. Zapytałam, czy chociaż dobrze napisali? Ona mówi, że jak kolejka taka wielka, to chyba dobrze. No i dopiero wtedy przeczytaliśmy.
K: Przyszedł pan i mówi, że musi poczekać, bo mu tutaj kazała przyjść córka z zagranicy, która przeczytała i chciała sprawdzić, czy rzeczywiście dobre. Poczekał. Zjadł. Mówi, że prawda.
T: Z innych krajów też pisali. Z innych miast. Była klientka, którą wysłała córka z Gdyni. Ludzie z Gdyni też zresztą byli i mówili, że kilka dni starają się spróbować pelmeni, ale się im nie udawało, bo było zamknięte. W końcu powiedzieli, że muszę dla nich ugotować. Jak nam się pelmeni kończyły, to pisaliśmy „awaria”. Dopóki ktoś nam nie powiedział, żeby pisać, że „wyprzedane”.
Dla nas to był cud. Bardzo dziękujemy za to.
Bardzo proszę. I dziękuję za to, że tak dobrze karmicie.
***
Lokal znajduje się przy ulicy Pużaka na krakowskich Azorach.
***
Polecenie, które Pelmeni od Żurawia wystawił Dominik znajdziecie tutaj: “Nieprawdopodobne, że o takim miejscu mało kto wie”.
Zapraszamy do lektury innych tekstów z cyklu Krakowski biznes. W tych przeczytacie między innymi o Hucie Wypieków, którą znajdziecie nieopodal Zalewu Nowohuckiego, tym jak na dachu bloku zrobić elektrownię słoneczną oraz warsztacie rowerowym, w którym osoby bezdomne doprowadzają do porządku nawet te rowery, na których inni postawili już kreskę. Zapraszamy także za kulisy słynnego Coctail Baru Czarodziej.
Oraz do sprawdzenia, gdzie są najlepsze burgery w Krakowie.
–1 Komentarz–
[…] Pelmeni od Żurawia. […]