Wyjątkowy komis! Wynajmiesz w nim regał, by sprzedać swoje stare rzeczy
Kiedyś mieszkały w Krakowie niemal obok siebie, ale poznały się dopiero w pracy w Warszawie. Kiedy miały dość swojej branży, zamarzyły o wspólnym biznesie z ważną ideą w tle. Dzięki temu Ania i Ewa wróciły tu po latach i otworzyły przy ul. Smoleńsk Turnusy – unikatowy na mapie miasta komis, gdzie można wynająć regał, by sprzedawać swoje rzeczy i w ten sposób nadać im drugie życie.
Karolina Gawlik: Gdyby nie moi czytelnicy, mogłabym o was nie wiedzieć – tak dawno mnie nie było na Smoleńsk, czy działacie dopiero od niedawna?
Anna Skuza-Ciupińska: Małe otwarcie było 19 czerwca. Pierwotny plan był na majówkę, ale miałyśmy strasznie dużo przejść…
Ewa Solecka: Przede wszystkim zmagałyśmy się z formalnościami, które nas bardzo zaskoczyły, typu jedno okienko w urzędzie, zakładanie spółki…To lokal od spółdzielni, co oznacza, że jest bardzo miło i przyjaźnie, ale w specyficznym tempie, które wymaga uzbrojenia się w cierpliwość.
Ania: Cierpliwość się opłacała, bo jesteśmy bardzo zadowolone.
To nie jest zwykły sklep, ani lumpeks, ani vintage shop, ani lombard. Co to więc za pomysł?
Ania: Jesteśmy komisem, który działa na zasadzie wynajmu regałów, na których można sprzedawać wszelkie używane rzeczy, jeśli są bezpieczne, legalne i się na nich zmieszczą. Najwięcej mamy ubrań, ale bywały też regały książkowe czy domowego sprzętu. Dzięki temu dajemy im szansę na drugie życie. Każdy z nas ma chyba jakieś niepotrzebne ”nadmiary” w domu, które komuś innemu wciąż mogą się przydać. Przy czym my nie ingerujemy w zawartość regałów, nie dokonujemy selekcji rzeczy, nie wyceniamy ich.
Ewa: Na szczęście, mamy super klientów, którzy sami robią tę selekcję we własnych półkach i szafach i dzięki temu przychodzą do nas bardzo fajne perełki. Każdy regał jest czyjś, opowiada jakąś inną historię, każdy inaczej pachnie. Mniejszą część sklepu zajmują produkty od lokalnych twórców, których chcemy mieć u siebie, bo lubimy ładne rzeczy i doceniamy ich pracę. Jest to jednak mały dział, bo nie chcemy zamienić się w kramik z wytworami, bo tego już jest w Krakowie dużo. Nowym propozycjom już raczej odmawiamy, bo zależy nam przede wszystkim na tym drugim obiegu.
Ania: Oferujemy trzy rozmiary regałów, bo każdy ma inne potrzeby – niektórzy mają trzy szafy do wydania, inni tylko kilka przedmiotów, więc dajemy ludziom szansę na wybór. Proces rejestracji i rezerwacji regałów odbywa się online. Wynajmy trwają tydzień, dwa lub miesiąc, w tym czasie te rzeczy sobie u nas wiszą i się sprzedają.
Komis rządzi się własnymi prawami
Czy to się tym ludziom, i wam, opłaca?
Ania: Turnusy rozhulały się dużo szybciej niż się spodziewałyśmy.
Ewa: A nie zrobiłyśmy żadnej promocji oprócz podawania dalej w social mediach postów naszych klientów i gości. Wydają się być bardzo zadowoleni, często wracają.
Ania: Dosyć szybko zaczęłyśmy szukać osób do pracy, bo ciągnięcie tego we dwie to ogromny wysiłek. Duża przestrzeń, otwarta sześć dni w tygodniu, a też nie chcemy spędzić tu całego życia. Zwłaszcza że jak zakładałyśmy ten biznes, w planach miałyśmy przeorganizowanie swojego życia. Pracowałyśmy obie w produkcjach filmowych i telewizyjnych, ja już doszłam do ściany i miałam dosyć. Stwierdziłam więc, że założę biznes i na pewno będę miała więcej czasu dla siebie. Okazało się to jednak nieprawdą. Ale jestem dumna z tego, co nam się udało zrobić. Może dobrze, że nie wiedziałyśmy na wstępie, na co się piszemy, bo nie wiem, czy to by się w ogóle wydarzyło.
Ewa: “Otwarcie sklepiku? To nie może być trudne” – tak myślałyśmy. Ale komis rządzi się własnymi prawami, również prawnymi.
To znaczy?
Ania: Wszystkie programy do obsługi sklepów nie są do tego przystosowane, bo bardzo mało jest ludzi o takich potrzebach. Najpierw musiałyśmy więc znaleźć program, który się nada, a potem nikt nie umiał nam go wdrożyć. Jego możliwości i tak były cząstkowe. Tymczasem ani dystrybutorzy, ani serwisanci, ani nawet twórcy tego programu nie potrafili nam jasno powiedzieć, jak to ma zadziałać. To nam zajęło najwięcej czasu i zjadło najwięcej nerwów.
Ewa: To była ostatnia prosta, ale bardzo długa i na skraju naszej wytrzymałości.
Czemu to prawo jest tak różne?
Ewa: Bo my te rzeczy przyjmujemy od kogoś, ale ich nie kupujemy. Nie mamy towaru na stanie, który zamawiamy i sprzedajemy, tylko za każdym razem podpisujemy umowę z osobą, która powierza nam pod opiekę swoje rzeczy. Inaczej liczony jest też VAT. Teraz już się przyzwyczaiłyśmy, więc nie jest to tak upiorne, jak na początku.
Turnusy wypełniły jakąś lukę w Krakowie
Może się tak zdarzyć, że ktoś wynajmie regał, a nic nie sprzeda?
Ania: To jest wpisane w ryzyko wynajmów, ale zdarzyło nam się to dosłownie parę razy, a dokonałyśmy już ich kilkaset. Wszystko zależy od tego, jakie kto ma rzeczy, jak są wycenione, na jak długo wystawione. Natomiast bardzo rzadko się zdarza, żeby regał się nie zwrócił.
Czyli trzeba sensownie wycenić regał, ale nie pomagacie w tym?
Ania: Nie, ale namawiamy do tego, żeby przejść po sklepie i zobaczyć, jak inni to robią. Wyceny są bardzo różne, czasem nieadekwatne w jedną i drugą stronę – i za drogie, i za tanie. Czasem nabijam na kasę perełki w tak niskiej cenie, że nie mogę uwierzyć! Zależy też, jaką ktoś ma strategię. Niektórzy chcą po prostu pozbyć się tych rzeczy i tak traktują to miejsce – nie zarobkowo, ale żeby wyczyścić szafę i nie być do tyłu. Inni ewidentnie wynajmują regał jako dodatkowe źródło dochodu i to też jest super, bo niektóre osoby czują, jak to robić i dzięki temu mają duże zwroty.
Ewa: Ja się bardzo cieszę z tego zjawiska, bo wypełniło to jakąś lukę w Krakowie, bo takiego miejsca tu nie było, co jest dla mnie szokujące. Jest podobne miejsce przy ul. Karmelickiej, ale wciąż do niego nie dotarłyśmy. To nie głupia moda, a dobry trend i bardzo ważna sprawa, że ten drugi obieg zaczyna działać. Fajnie, że przestajemy to traktować jako coś wstydliwego albo przypisywanego alternatywnej młodzieży. Jednocześnie możemy zaoferować coś zupełnie innego niż vintage shopy, których w Krakowie jest sporo.
Czym się różnią Turnusy od vintage shopów?
Ania: Nie szukamy tych rzeczy, ani nie robimy ich selekcji. Są rzeczy vintage, z sieciówek, ekskluzywne marki, a także unikatowe handmade, bo komuś mama zrobiła sweter, ale w nim nie chodzi. Nie jesteśmy ograniczone do żadnej kategorii, a dzięki temu mamy bardzo różnorodną klientelę. Nie jest tak, że przychodzą do nas tylko młode kobiety między 25 a 30 rokiem życia; odwiedzają nas i nastolatki, i rodzice dzieciaków z okolicznych szkół, i emerytki. Mamy wspaniałą sąsiadkę – seniorkę z góry, która do nas regularnie zagląda, szuka sobie skarbów i nas wspiera. Pojawiają się czasem turyści. Pomaga bliskość świetnego Massolitu.
Na drzwiach mało atrakcyjnego lokalu wisiała karteczka
Właśnie, całkiem fajna ulica zrobiła się ze Smoleńska!
Ania: Rzeczywiście, to obecnie bardzo dobre miejsce, choć jak na początku Ewa znalazła ten lokal, byłam dość zdziwiona i niepewna, czy Smoleńsk to taki dobry pomysł.
Ewa: Ja wcale często tędy nie chodziłam, tylko szczęśliwie przeprowadziłam się na Salwator, więc w pewnym momencie to była moja naturalna trasa do centrum. Któregoś dnia pędziłam do kina i na totalnym przypale zobaczyłam karteczkę “do wynajęcia” na takim, w sumie, paskudnym lokalu. Myślałam, że z uwagi na jego wielkość nie jest na naszą kieszeń.
Uznałyście jednak, że dacie dacie radę?
Ewa: Ta decyzja podjęta chyba w dobę, bo bałyśmy że ktoś inny nas uprzedzi. Zdecydowałyśmy, że jedną część będziemy musiały podnająć i na pewno kogoś znajdziemy, więc damy radę. Był jeszcze jeden zainteresowany, kto dawał ofertę na ten lokal, a zatem mogły tu być gabinety lekarskie. Myślałam, że będzie ciężko wygrać tę batalię.
Ania: Ale miałyśmy szczęście, bo w dużym stopniu zadecydował ludzki element. Z radością odkleiłyśmy folie, które zasłaniały szyby. Ta witryna była wręcz kluczowa przy podejmowaniu decyzji! Choć wcześniej zasłonięta, starczyło nam wyobraźni, żeby poczuć jak może to miejsce wyglądać. Ogólnie ten lokal był mało zachęcający na pierwszy rzut oka – kilka pomieszczeń, w dziwnych kolorach, bo wcześniej podzielono go na pokoiki, które służyły jako solarium i usługi kosmetyczne.
Skąd pomysł na Turnusy?
Ewa: Ten pomysł nie jest oryginalnie nasz, bo takich miejsc jest już kilka w Polsce, a znacznie więcej zagranicą. Ja go znam z Warszawy, bo mieszkałam bardzo blisko. Tam już od dłuższego czasu hula Bazar Miejski, zainspirowany Berlinem bądź Kopenhagą. Później otworzyli się też w Gdańsku i Wrocławiu. Jestem również zakochana w takim sklepiku z Rejkiawiku, rodzinny biznes, który śledzę w sieci od jakiegoś czasu (Verzlanahollin – red.).
Ania: Dlatego zanim zdążyłyśmy otworzyć, drżałyśmy, czy ktoś nas nie uprzedzi, ale szczęśliwie tak się nie stało.
Świetna nazwa.
Ewa: Moc sentymentu! Każdy regał ma swój turnus i rzeczy też mają swoje turnusy – najpierw u jednej osoby, potem u kolejnej.
Powroty do Krakowa
Nie bałyście się otworzyć nowego biznesu w centrum miasta?
Ania: Od początku celowałyśmy w centrum, ale nie trafiłyśmy na nic, w czym byśmy się zakochały. Zresztą, nie oglądałyśmy tych miejsc wiele, raptem dwa lokale. I w ogóle to był szalony czas, ledwo się przeprowadziłyśmy do Krakowa…
Czyli nie jesteście z Krakowa?
Ania: Ja jestem krakowianką, ale nie było mnie tu 11 lat. Ewa studiowała w Krakowie, ale poznałyśmy się w pracy w Warszawie. Co jest ciekawe, bo mieszkałyśmy w Krakowie za rogiem, mamy nawet pulę wspólnych znajomych.
Ewa: Możliwe, że spotykałyśmy się w piekarni, bo kojarzyłyśmy swoje twarze.
Ania: Ja wróciłam pod koniec lutego, a wynajęłyśmy to miejsce na początku kwietnia, więc naprawdę nie było wiele czasu na zastanawianie się.
Jak się tutaj wraca?
Ewa: Czuję, że Kraków mnie bardzo dobrze przyjął, objął ramieniem i powiedział “fajnie, że jesteś”. Nie było mi tak dobrze w Warszawie. Tu mam siostrę, przyjaciół ze studiów.
Ania: Sporo się zmieniło! Jest znacznie więcej ścieżek rowerowych i poprawionych chodników. Mam dwójkę dzieci i jak jeszcze parę lat temu przyjeżdżałam do rodziców na weekend z wózkiem, to nienawidziłam tego miasta, bo przedostanie się gdziekolwiek było walką. Teraz jest inaczej. To w ogóle przyjazne miejsce do życia. Łatwiej to dostrzec z poziomu oddalenia i powrotu.
Ewa: Jak robiłyśmy remont, nie zasłoniłyśmy szyb. W efekcie, ciągle ktoś do nas zaglądał, żeby nam dobrze życzyć albo powiedzieć “miłego dnia”. To było niesamowite i nas bardzo niosło. Wszystko jest rozgrzebane w remoncie, pojawiają się biurokratyczne przeszkody, a tu taki promyk słońca od ludzi, który wpada do głowy.
Ania: Jedna historia mnie wręcz wzruszyła, bo pewna pani nam powiedziała, że ona tędy co tydzień przechodzi do swoich studentów, więc widzi nasze postępy i chce zaznaczyć, że jest z nas dumna. Nie wiem, czy dostałybyśmy tyle ciepła bez powodu w Warszawie.
Opowiedzcie o tych perełkach, które do was trafiają.
Ania: Przez te wieszaki przeszło już ponad 10 tysięcy rzeczy, więc ciężko sobie przypomnieć konkrety, ale pamiętam, że miałyśmy kiedyś skórzany kombinezon w kolorze fuksji – piękny, ale nie spodziewałyśmy się, że ktoś się odważy na taki ekstrawagancki zakup. Tymczasem pewnego dnia przyszła dziewczyna, wyglądała w nim jak milion dolarów i go kupiła! Jest piosenkarką, więc ma świetny kostium estradowy. Pamiętam też taką szklaną głowę, czy dwugłowego smoka, którego akurat same kupiłyśmy. Zachęcamy klientów, żeby pokazywać u nas także inne rzeczy niż ubrania.
Ewa: Jak ja lubię te momenty, gdy wisi u nas jakaś, powiedzmy, dziwna rzecz, a ktoś wchodzi, absolutnie się w niej zakochuje, zakłada ją i wygląda, jakby zawsze była jego!
Macie to poczucie, że działacie dla dobrej sprawy?
Ewa: Taki był nasz zamysł, że jak już zmienimy swoje życie zawodowe, to w tle powinna być słuszna idea. Co prawda to kropelka w morzu potrzeb, ale jednak coś robimy i ja się z tego bardzo cieszę.
Ania: Ja też, bo sama od wielu lat prawie nic nie kupuje… no dopóki nie zaczęłam tu pracować!
***
Czytaj też o krakowskim lumpeksie, który trafił na okładkę Vogue. O prawdziwych sycylijskich lodach w Bronowicach, które serwuje doktor po Akademii Muzycznej. Wspaniałych lodach z Nowej Huty. Panu Piotrze z Wielopola, który od 34 lat prowadzi sklep metalowy i dopadła go turystyfikacja Krakowa. A także doskonałej piekarni rzemieślniczej Młyn, którą znajdziecie przy Stachiewicza.
I Sklepie LUZEM z Żabińca, gdzie wszystko kupicie na wagę.
__
Zdjęcia: Karolina Gawlik
–2 komentarze–
[…] Czytaj także o najsłynniejszym nowohuckim grillu, którego właściciele kierują dziś małym kulinarnym imperium, sklepie oŚrodek Czystości, w którym Asia z Dębnik uczy, że chemia nie musi truć nas i planety i wyjątkowym komisie, w którym wynajmiesz regał, by sprzedać swoje stare rzeczy. […]
[…] Czytaj także o oŚrodku Czystości, gdzie Asia z Dębnik uczy, że chemia nie musi truć nas i planety i sklepie LUZEM z Ruczaju, gdzie wszystko kupisz na wagę. A także o wyjątkowym komisie, gdzie wynajmiesz regał, by sprzedać swoje stare rzeczy. […]