Nie jest saperem, ale mówi: w tym zawodzie nie ma miejsca na błędy
– Jeśli wiem, że dana naprawa wiązałaby się ze zbyt dużym ryzykiem uszkodzenia mechanizmu albo że nie mam odpowiednich narzędzi, po prostu się jej nie podejmuję. W tym zawodzie nie ma miejsca na półśrodki – albo coś wykonuje się perfekcyjnie, albo lepiej tego nie robić. Zegarki, z którymi pracuję, często mają ogromną wartość emocjonalną i historyczną. Nie mogę sobie pozwolić na błędy – tak o swojej pracy opowiada Leszek Szumlas, właściciel pracowni zegarmistrzowskiej Kwestia Czasu na krakowskim Podgórzu.
Zegarmistrzostwo to rzemiosło, które od wieków kojarzy się z precyzją, tradycją i niezawodnością. Dziś jednak rynek zdają się podbijać smartwatche. Czy mimo to uważa Pan, że zegarmistrzostwo ma przed sobą przyszłość?
Leszek Szumlas: Oczywiście. Choć zegarmistrzostwo ewoluowało, nadal jest prężnie rozwijającą się branżą. Rynek zegarków mechanicznych, zwłaszcza w segmencie luksusowym i kolekcjonerskim, rośnie. Ludzie coraz częściej traktują zegarki nie tylko jako narzędzia do odmierzania czasu, ale jako biżuterię, wyraz osobowości czy nawet inwestycję. Zawód zegarmistrza jest więc bezpieczny, ale wymaga stałego doskonalenia, inwestowania w sprzęt i ciągłego poszerzania wiedzy.

To musi być niezwykle wymagająca praca, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z zegarkami kolekcjonerskimi. Wspomniał Pan, że nie podejmuje się każdej naprawy, jeśli wiąże się to z ryzykiem. Może Pan to rozwinąć?
Dla mnie najważniejsza jest uczciwość wobec klienta. Jeśli wiem, że dana naprawa wiązałaby się ze zbyt dużym ryzykiem uszkodzenia mechanizmu albo że nie mam odpowiednich narzędzi, po prostu się jej nie podejmuję. W tym zawodzie nie ma miejsca na półśrodki – albo coś wykonuje się perfekcyjnie, albo lepiej tego nie robić. Zegarki, z którymi pracuję, często mają ogromną wartość emocjonalną i historyczną. Nie mogę sobie pozwolić na błędy.
Jak zatem wygląda Pana typowy dzień pracy?
Staram się, by każda naprawa stanowiła zamkniętą całość. Największą satysfakcję daje mi ukończenie projektu w ciągu jednego dnia. Nie liczę, ile zegarków naprawiam – każdy przypadek jest inny i wymaga indywidualnego podejścia. W mojej pracy liczy się precyzja i cierpliwość. Każdy błąd oznacza stracony czas i dodatkowe koszty, dlatego działam bez pośpiechu, ale z maksymalnym skupieniem.
W takim razie czy ma Pan swój ideał zegarka? Model, który uważa za prawdziwe arcydzieło?
Istnieje wiele zegarków zasługujących na miano arcydzieł. Osobiście cenię te, które mają historię – zegarki noszone przez astronautów, modele dedykowane wyścigom samochodowym czy te, które wytrzymały największe głębokości nurkowe. Oczywiście, istnieje „święta trójca” zegarmistrzostwa: Patek Philippe, Audemars Piguet i Vacheron Constantin. To marki, które łączą rzemieślniczy kunszt z nowoczesną technologią. Praca nad takim zegarkiem to wyjątkowe doświadczenie.
Zegarmistrzostwo to nie tylko rzemiosło, ale również sztuka. Czy zauważa Pan wzrost zainteresowania tą profesją wśród młodych ludzi?
Niestety, nie do końca. Z jednej strony coraz więcej osób dostrzega wartość ręcznej pracy, ale z drugiej – młodych zegarmistrzów jest wciąż niewielu. Starsi mistrzowie odchodzą na emeryturę, a system mistrz-uczeń praktycznie zanikł. Szkoły zegarmistrzowskie, które kiedyś kształciły fachowców, dziś są rzadkością. Istnieją programy szkoleniowe w Szwajcarii czy Anglii, ale wymagają one dużych inwestycji czasu i środków.
Gdyby ktoś chciał rozpocząć swoją przygodę z zegarmistrzostwem, od czego powinien zacząć?
Są dwie drogi. Można próbować samemu, zdobywając wiedzę metodą prób i błędów – to trudniejsza ścieżka, ale możliwa. Druga opcja to szkoły i kursy zegarmistrzowskie, zwłaszcza zagraniczne. Zegarmistrzów jest coraz mniej, więc pracy na pewno nie zabraknie. Kluczowa jest jednak pasja – to zawód wymagający cierpliwości i ogromnej precyzji. Trzeba to po prostu kochać.
A co sprawia Panu w tej pracy największą przyjemność?
Chyba największą satysfakcję daje mi praca z wysokiej klasy rzemiosłem. Rozbieranie i składanie skomplikowanych mechanizmów mających kilkaset części to wyzwanie, ale też wielka frajda.
Często jestem pod wrażeniem ogromu pracy i wiedzy koniecznej do stworzenia tak niezwykłych mechanizmów. Można powiedzieć, że nie mogę narzekać na nudę, bo cały czas coś mnie potrafi zaskoczyć.
Pamięta Pan pierwszy zegarek, który naprawił? Jakie emocje temu towarzyszyły?
Oczywiście! Pierwszy zegarek, który trafił w moje ręce do naprawy, miał dla mnie ogromne znaczenie. Była to pamiątka po dziadku – stary, klasyczny zegarek, który niestety przestał działać. Przez długi czas leżał u zegarmistrza, aż w końcu, zirytowany brakiem postępów, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i sam go naprawić. Było to dla mnie prawdziwe wyzwanie – nie miałem wtedy jeszcze doświadczenia, więc musiałem samodzielnie szukać informacji, dociekać, jak działa mechanizm. Ale udało się! Co więcej, ten zegarek do dziś działa, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jest droga, którą chcę podążać.
Co sprawiło, że zainteresował się Pan zegarmistrzostwem? Czy ktoś Pana wciągnął w ten świat?
Na początku traktowałem to jako hobby. Pasję tę dodatkowo rozbudził mój kolega, który interesował się starymi, zabytkowymi zegarkami i zegarami. Czasem potrzebował pomocy przy drobnych naprawach, a ja chętnie mu pomagałem. Tak zaczęła się moja przygoda z tym zawodem – od zwykłej ciekawości do pełnoetatowej pracy.
W swojej pracy z pewnością spotkał się Pan z nietypowymi zleceniami. Czy jest jakieś, które szczególnie zapadło Panu w pamięć?
Zdecydowanie! Jednym z projektów, który dobrze pamiętam była naprawa zegara pokładowego z polskiego lekkiego bombowca PZL.23 Karaś . Podczas kampanii wrześniowej łącznie zniszczeniu uległo prawie 90% „Karasi”. To było ogromne wyzwanie, ale jednocześnie fascynujące doświadczenie. Niestety, finalnie zegar nie trafił do muzeum, co jest dla mnie pewnym rozczarowaniem – tego rodzaju przedmioty mają wartość historyczną i powinny być zachowane dla przyszłych pokoleń.
Jakie wyzwania stoją dziś przed zegarmistrzami? Co sprawia najwięcej trudności w tej pracy?
Największym wyzwaniem jest dostępność części zamiennych. W przypadku nowoczesnych zegarków, zwłaszcza luksusowych marek, teoretycznie można je zdobyć – ale pod warunkiem spełnienia określonych warunków autoryzacji. Natomiast zegarki vintage to zupełnie inna historia. Producenci nie udostępniają części do starszych modeli, więc zegarmistrz musi polegać na własnych zasobach albo dorabiać brakujące elementy ręcznie.
A co z nowoczesną technologią? Czy np. druk 3D może pomóc w zegarmistrzostwie?
Na razie nie. Drukarki 3D, choć stają się coraz lepsze, wciąż nie oferują precyzji i jakości materiałów, jakich wymagają mechanizmy zegarkowe. Zegarmistrzostwo pozostaje więc sztuką wymagającą tradycyjnych metod – tokarek, frezarek i precyzyjnej ręcznej pracy. Oczywiście istnieją manufaktury, które produkują zegarki od podstaw, ale to proces bardzo kosztowny i czasochłonny. Powstają pojedyncze egzemplarze, które później osiągają astronomiczne ceny.
Czy zauważa Pan zmiany w oczekiwaniach klientów? Czy smartwatche wypierają zegarki mechaniczne?
Smartwatche zdobyły dużą popularność, to fakt. Sam ich używam – na przykład do sportu czy na rower. Ale zegarki mechaniczne nie znikną. To coś więcej niż urządzenie do odmierzania czasu – to biżuteria, element prestiżu, a nawet lokata kapitału. Poza tym zegarek mechaniczny nie wymaga codziennego ładowania i może służyć przez dekady. W przeciwieństwie do smartwatcha, który po kilku latach staje się elektrośmieciem, klasyczny zegarek można przekazać kolejnym pokoleniom.
Spotyka się Pan często z klientami, którzy mają do swoich zegarków duży sentyment?
Często. Zdarza się, że ludzie przynoszą do naprawy zegarki, które z perspektywy rynkowej nie mają większej wartości, ale są dla nich bezcenne, bo należały do ojca, dziadka czy innej bliskiej osoby. Czasem to jedyna pamiątka po kimś, dlatego nie liczą się koszty – chcą, by zegarek znów działał. Tego typu emocjonalne związki z przedmiotami są niezwykle silne i zrozumiałe.
Na zakończenie – czy ma Pan jakieś zegarmistrzowskie marzenie? Projekt, nad którym chciałby Pan pracować?
Chciałbym kiedyś stworzyć własny zegarek od podstaw – zaprojektować mechanizm, wykonać wszystkie części i złożyć go własnoręcznie. To byłoby prawdziwe ukoronowanie mojej pracy i dowód na to, że zegarmistrzostwo to sztuka, która nigdy nie zniknie.
***
Czytaj także:
- Od lat 80. w Nowej Hucie. “Przywiązanie do dzielnicy, ogródków i działek”
- Najstarszy fryzjer Nowej Huty strzyże od 60 lat. “Teraz nawet mężczyźni robią sobie trwałe”
- 90 procent pracowników to osoby z doświadczeniem choroby psychicznej lub niepełnosprawnością. Mają 4,7 w Google
- Raffaele Esposto: Polacy i Włosi to najlepsi ludzie na świecie, a moja pizza jest jak narkotyk
- Uczył się w Rzymie. Pizzę robi taką, że zawstydza włoskich pizzaiolo
- Reprezentant Polski piecze na Kazimierzu. “Życie jest za krótkie, żeby robić ciągle to samo”