Reprezentant Polski piecze na Kazimierzu. “Życie jest za krótkie, żeby robić ciągle to samo”
W Pradze budki z trdelnikami stoją na każdym roku, a w Krakowie jest jedna. Przy zbiegu ulic Jakuba i Ciemnej na krakowskim Kazimierzu. Prowadzi ją polsko – czeskie małżeństwo Ola i Martin. Martin to trzykrotny mistrz Polski w hokeju na lodzie.
Ustalenie pochodzenia trdlo inaczej trdelnika tradycyjnego czeskiego przysmaku, okazało się nie lada wyzwaniem. Podróż, która ma na celu ustalenie pochodzenia tego niesamowitego ciasta trzeba rozpocząć już 400 lat przed naszą erą w starożytnej Grecji, tam wypiekano tak zwany „Chleb Obeliasa”, przygotowywany specjalnie na święta dionizyjskie. Pieczywo było długie na 2 metry, aby bezpiecznie go przenieść i nie uszkodzić wykorzystywano ramiona dwóch rosłych mężczyzn.
“O to ten facet, to ten hokeista”
Joanna Urbaniec: Jak to się stało, że Czech zakotwiczył w Polsce?
Martin: Zaczęło się od sportu. Grałem zawodowo w hokeja w Czechach i na jednym z treningów pojawił się człowiek i zapyta czy nie chcę grać w Polsce. Zdecydowałem się i tak tu trafiłem. Grałem w Nowym Targu, Krynicy, w Krakowie, w Katowicach, Toruniu no było tego trochę.
Ola: On to jest taki skromy. Grał w Reprezentacji Polski w hokeja. To przecież wspaniale osiągnięcie. Ze skromności się wyrasta, ale Martin chyba nigdy nie wyrośnie. Był trzykrotnym mistrzem Polski, ale nie lubi się tym chwalić. Ludzie czasami podchodzą pod budkę i mówią: O to ten facet, to ten hokeista i proszą o zrobienie sobie zdjęcia. Martin się rumieni.
“Życie jest za krótkie, żeby robić ciągle to samo”
A jak sportowiec został piekarzem?
Martin: Uważam, że to był wspaniały czas, sport, rywalizacja, wyjazdy, super znajomi, ale to się już skończyło. To był pewien etap w moim życiu. A ja chcę mieć ich wiele. Życie jest za krótkie, żeby robić ciągle to samo. Myślę, że w życiu warto popróbować różnych rzeczy i dążyć do tego, co się lubi robić. Po zakończeniu kariery pojawiło się kilka ciekawych propozycji trenerskich, ale ja chciałem spróbować czegoś innego. Wtedy powiesiłem łyżwy na hak. W CV mogłem sobie wtedy wpisać tylko nazwy klubów, a fachu w rękach nie miałem. Pod koniec kariery zawodowej poszedłem na studia, wybrałem fizjoterapię. Ciekawił mnie ten kierunek. Przez swoje kontuzje i urazy poznałem bardziej swoje ciało więc uznałem, że łatwiej mi będzie wszystko zrozumieć. No i nadal kręciło się to trochę wokół sportu.
Studia skończyłem, ale nie pracowałem w zawodzie. Dzięki znajomości języków znalazłem pracę w dużej korporacji w Warszawie, gdzie wtedy mieszkałem.
Na studiach też poznaliśmy się z Olą.
Zarabialiśmy pieniądze, podróżowaliśmy, żyło nam się całkiem nieźle, ale ciągle czegoś brakowało.
“Po pół roku poszukiwań kupiliśmy budkę”
I znaleźliście trdelnika?
Ola: W 2015 roku pojechaliśmy do Pragi na wakacje. Zwróciło naszą uwagę to, że tam na każdym rogu kręcą trdelniki, wałkują i opiekają nad ogniem. Wokoło zawsze tłumy, ludzie, którzy patrzą, jak to się robi, dzieciaki, dorośli, turyści. Wszędzie widzieliśmy ludzi z trdelnikiem w ręku, ale nie ma się co dziwić, bo jest to po prostu pyszne. Martin ciągle mnie namawiał, żebym próbowała różnych wersji tego ciastka, tak że w sumie jedliśmy je każdego dnia. Pomyśleliśmy wtedy, że może przeniesiemy taki pomysł do Krakowa i stworzymy czeskie trdelniki pod Wawelem. Wróciliśmy, pracowaliśmy nadal w korporacjach, a pomysł powoli sam dojrzewał.
Po pół roku poszukiwań kupiliśmy budkę.
“Trdelnik wybierasz tam, gdzie jest najlepszy”
Co to jest dokładnie ten trdelnik?
Receptura jest jak na chleb, ale w skrócie to tradycyjne, drożdżowe ciastko wykonane z walcowanego ciasta, owijanego wokół dębowego kija, a następnie grillowanego. Później gorący trdelnik smarujemy domowymi konfiturami, kremami lub obtaczamy w cynamonie, wanilii, kokosie czy orzechach. Można sobie wybrać wersję ze śliwką, musem jabłkowym, dżemem morelowym co kto lubi.
Każdy ma własną recepturę. Próbowaliśmy kiedyś węgierskiego kołacza, bo pod taka nazwą w Polsce funkcjonuje i on jest zrobiony z innego ciasta, inaczej smakuje i inaczej też trochę wygląda. Jest chudszy i dłuższy. Z tymi smakami to też tak trochę jak z pizzą. W każdym miejscu smakuje inaczej i wybierasz tam, gdzie lepsze.
Trdelnik jest bardziej czeski czy węgierski?
Dzisiaj wszyscy się kłócą, kto był pomysłodawcą tego deseru i tak Czesi uważają, że to oni, Słowacy, twierdzą, że oni byli pierwsi. Węgrzy się tylko uśmiechają pod nosem i oznajmiają, że to ich tradycyjne danie. Doszło do tego, że mieszkańcy niejakiego Szakolca opatentowali trdelnika w Unii Europejskiej, a na dowód przedstawili dokumentację dotyczącą sposobu przygotowania, który dotarł do ich miasta w XVIII wieku.
I tym sposobem mamy dzisiaj: Węgierski „kürtőskalács”, szwedzki „spettekaka”, austriacki „prügeltorte” saksoński „baumstriezel”, niemiecki „baumkuchen”, słoweński „trdelnik”, czeskie „trdlo”, litewski „ragouils” lub „sakotis”, francuski „gateau-a-la-broche” i polski „sękacz”.
“Dla nas to nasz czeski trdelnik”
A jak jest z waszym trdelnikiem?
Martin: Oczywiście znamy tą całą historię i wędrówkę trdelnika po świecie, ale nasza receptura jest czeska. Wszystkie nasze produkty pochodzą z Czech. Mąka, dodatki czy składniki. Dla nas to nasz czeski trdelnik.
Cały patent wraz z narzędziami i sposobem wykonania nabyliśmy od mistrza z Brna. Szkolił nas i zdradzał wszelkie tajniki, aby ciasto było udane, jak je sprawdzać jak mieszać, ile ma odleżeć. Wszystko to ma duże znaczenie. Kupiliśmy od niego cały asortyment, nabyliśmy wiedzę, praktykę, umiejętności, otrzymaliśmy kontakty do producentów. Warunkiem było to, że nie będziemy tego robić w Czechach.
U nas też cały proces wypiekania jest bardzo efektowny i dzieje się na oczach klienta, który ma szansę obserwować swoje ciastko od momentu nawinięcia trdelnika na wałek aż do wykończenia posypką.
“Ludzie przychodzą pogadać”
Dowiedziałam się o Was się od Portugalczyka, który na kilka dni przyjechał do Polski. On polecił mi wasze trdelniki. Daleko sięga poczta pantoflowa.
Martin: No cóż mamy powiedzieć. Bardzo nas to cieszy. To jest jak miód na serce.
Lubimy tą pracę, poznaliśmy tutaj wielu wspaniałych ludzi. Przychodzą tacy co są właśnie na kilka dni w Krakowie, bo byli u nas wcześniej.
Ale przede wszystkim udało się po kilku latach stworzyć miejsce, do którego ludzie przychodzą po prostu pogadać. Nie tylko zjeść, ale pogadać. Czasem słyszymy od naszych klientów, że wrośliśmy już w ten Kazimierz i będąc tu nie mogą nas nie odwiedzić. Ja bardzo lubię tę pracę, z ludźmi pogadam, pośmieje się, powygłupiam trochę.
“Pa, pa nasza budko kochana.”
Macie zabawę?
Ola: Na Martina często mówią śmieszny Pan z budki. Tak naprawdę to spora część klientów przychodzi właśnie do Martina, bo ma taką wiecznie uśmiechniętą mordkę i biją od niego dobro oraz pozytywna energia. Ludzie go za to kochają. Ostatnio klientami była grupa Hiszpanów i mówią do niego: ,,Wie Pan co! Jesteśmy w Krakowie już kilka dni i jest Pan pierwszym Polakiem, jakiego widzimy, który się ciągle uśmiecha, żartuje i jest taki miły”. Na co Martin ,,No nie, ja jestem z Czech”.
No i oczywiście wszyscy w śmiech.
Jest mu tutaj dobrze w Polsce, a te nasze trdelniki to troszkę łączenie dwóch ojczyzn. Pieczemy je w Polsce, ale ze składników, które Martin przywozi z Ostrawy. Dla nas trdelnik to nasze dziecko, dlatego nie traktujemy tego jak ciężką pracę. Codziennie, kiedy zamykamy, to się z naszą budką żegnamy: “Pa, pa nasza budko kochana.” Jest to dla nas przyjemność. Jak zaczynaliśmy, dawaliśmy sobie dwa lata. Jak się nie uda to zamykamy i trudno. Minęło tyle czasu a nam nawet to przez myśl nie przeszło.
Jest super!
***
Czytaj też o prawdziwych sycylijskich lodach w Bronowicach, które serwuje doktor po Akademii Muzycznej. Wspaniałych lodach z Nowej Huty. Panu Piotrze z Wielopola, który od 34 lat prowadzi sklep metalowy i dopadła go turystyfikacja Krakowa. A także doskonałej piekarni rzemieślniczej Młyn, którą znajdziecie przy Stachiewicza.
O tym, że Najlepsze frytki w Nowej Hucie robią ludzie z zespołem Downa.
I atrakcjach, które w Krakowie polecają turyści oraz najlepszych burgerach w mieście.
–2 komentarze–
[…] Reprezentant Polski piecze na Kazimierzu. “Życie jest za krótkie, żeby robić ciągle to sa… Sklep z Bronowic uczy, jak nie śmiecić14 czerwca 2022 Zawodu nauczyła się sama. Od 35 lat dba o nowohuckie psy i koty!8 czerwca 2022 […]
[…] […]