Ekonomia naszego zdrowia
Kiedy my mówimy językiem ekologii, to politycy lubią nam odpowiadać językiem ekonomii. Głupie to, bo ekologia to dziś sprawa zdrowia publicznego, a tego nie powinno się przeciwstawiać ekonomii. Nie dlatego, że nie wypada. Dlatego, że choroby kosztują.
I to więcej niż mądre rozwiązania.
Leczenie jednego pacjenta z chorobą nowotworową to wydatek od kilkudziesięciu (bardzo ostrożnie licząc) do kilkuset tysięcy złotych. Średni koszt opieki szpitalnej w wypadku jednorazowego zaostrzeania POChP to ok. 5 tys. złotych, a jest to coś, co następuje dość regularnie. Zwłaszcza, gdy oddycha się krakowskim powietrzem.
Pytania, które warto postawić są m.in. takie:
Ile domów można za te pieniądze podłączyć do MPEC?
Ile można posadzić drzew?
Ile parków uratować przed zabudową?
Ile kilometrów ścieżek rowerowych i torów tramwajowych zbudować?
I na tym ich katalog na pewno się nie kończy.
Zdrowie publiczne ma aspekt ekonomiczny, którego nie da się pomijać. Z powodu fatalnej jakości powietrza chorujemy i umieramy. Dlatego trzeba z tym zrobić coś sensownego i trzeba to zrobić szybko, bo każdy kolejny rok, gdy oddychamy pyłem, węglowodorami aromatycznymi, tlenkiem azotu, siarki, itd… itp…, to ludzkie tragedie, ale też ogromne koszty w nakładach na opiekę zdrowotną. Jednego i drugiego da się uniknąć.
Ekonomia naszego zdrowia
Działających kotłów węglowych w Krakowie jest co najmniej kilkanaście tysięcy. Obowiązująca wersja jest taka, że wymienić ich nie można, bo dla wielu właścicieli tych sprzętów wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych i podniesienie comiesięcznych wydatków na ogrzewanie byłoby nie do udźwigniecia. Jest w tym sporo racji, bo wielu krakowian nie stać na opłacanie rachunków, a co dopiero na taki zakup. Poza tym – i to też racja – zakaz, którego nie sposób respektować, bo nie ma za co tego robić, jest po prostu głupi.
To wcale nie oznacza, iż sprawy załatwić się nie da, a – tak to się przedstawia – interesy obydwu stron się równoważą. Obu stron, czyli z jednej strony tych, którzy się duszą, a z drugiej tych, którzy się obawiają, iż zamarzną, żeby inni nie musieli się dusić. Ustawianie rozmowy w ten sposób to bzdura. Tutaj nie ma dwóch stron.
Ci, którym może być zimno, też się duszą i właśnie tutaj – jak chyba nigdzie – interes jest wspólny. Wymaga on tego, żebyśmy spojrzeli na miasto jako całość i pomagając innym, pomogli też sobie. Ludzi nie stać – to prawda – ale kto powiedział, że muszą za to zapłacić z własnego portfela? To da się i trzeba załatwić z pomocą środków publicznych.
Albo raczej dałoby się, gdybyśmy żyli w dobrze zarządzanym państwie i województwie. W takim państwie sprawę rozwiązano by zapewne tak: – zakazanoby tego, co szkodzi, czyli – w tym wypadku – palenia kiepskiej jakości węglem i dopilnowanoby skutecznie, żeby nikt nie palił śmieciami; – ale jednocześnie zadbanoby, żeby dać możliwość respektowania zakazu.
Jak? Tak, że osoby, których dziś na to nie stać i stać nie będzie, gdy wszystkiego się jedynie zabroni, miały za co podłączyć się do MPEC lub wymienić piec.
Leczenie i śmierć kosztują więcej
To nie powinno być kwestią, bo to wydatek, który jest w istocie oszczędnością. Za podłączenie do MPEC lub wymianę pieca zapłacimy raz. Za leczenie kolejnych nowotworów płuc i chorób dróg oddechowych będziemy płacić bez przerwy i coraz więcej.
Leczenie i śmierć kosztują więcej, niż ogrzewanie. Jest taka stara medyczna prawda, która mówi, że lepiej zapobiegać niż leczyć. To znajduje tutaj zastosowanie.
Ostrożne szacunki mówią, że zanieczyszczenia powietrza powodują w Krakowie 600 zgonów rocznie. Leczenie nowotworów i POChP – i to przecież nie wszystko – jest bardzo kosztowne i wydajemy na to setki milionów złotych. Do tego dochodzą kolejne pieniądze przeznaczane na badania, antybiotyki, L4 itd… itp… które potrzebne nie są, bo ból gardła w Krakowie to częściej smog niż grypa. Inwestycja w czyste powietrze, to mądra oszczędność, która zwróciłaby się nie tylko w zdrowiu, ale też w pieniądzach.
Tylko, że się nie zwróci, bo tak byłoby gdybyśmy żyli w kraju, gdzie planuje się długoterminowo i potrafi wydać dziś, żeby zaoszczędzić jutro. A w takim nie żyjemy i Zarząd Województwa Małopolskiego woli leczyć nowotwory niż im zapobiegać.
Problemy widać zresztą nie tylko w tym, że nie radzimy sobie z piecami, bo węgiel to tylko cześć problemu.
Sytuacja jest dramatycznie zła, to nie tylko nie potrafimy jej poprawić, ale jeszcze ją pogarszamy, a samorząd się do tego bardzo solidnie przykłada.
Jak?
A tak, że zamiast drzewa sadzić, to pozwala je wycinać. I robi to mimo, że dziś przykuwanie się do nich, to już nie jest (i wygląda, że nigdy nie była) kwestia “ekologicznego terroryzmu”, a troski o zdrowie publiczne. Czyli czegoś, co władzy powinno szczególnie leżeć na sercu. Tymczasem radni zamiast dbać o tlen, wolą nie widzieć drzew, gdy jest im to nie na rękę.
I tak, że pozwala na zabudowanie każdej wolnej przestrzeni. A szczególną uwagę poświęca korytarzom przewietrzania miasta, które w panującym urbanistycznym chaosie, stały się wyjątkowo wdzięcznym celem dla deweloperki
I tak, że nie potrafi ograniczyć ruchu samochodowego tam, gdzie należałoby go ograniczyć, bo radni jeżdżą do pracy samochodem i nie mają ochoty przestać. A kiedy mają się przesiąść do tramwaju, to wolą przyjechać na koniu. (Pozdrowienia dla p. Soski!)
I tak, że kwestia wymagająca mądrych rozwiązań, została ograniczona do rozmowy: zakazać czy nie zakazać, która jest rozmową głupią, bo pytanie powinno brzmieć: jak to zrobić w taki sposób, żeby było czym oddychać i ludzie jednocześnie nie zamarzli.
I dlatego dziś pochowano czyste powietrze:
–0 Komentarz–