Fort przy Rydla? Zakaz wstępu!
Mieszkańcy Bronowic nie będą mogli obejrzeć jedynego w pełni zachowanego poaustriackiego fortu.
W Grudniu miało się tam odbyć święto „Galicyjskie Bronowice”, ale zgody na zwiedzanie tych terenów nie wydała Agencja Mienia Wojskowego. Oficjalnie – ze względów bezpieczeństwa. Dla lokalnych aktywistów to jednak prawdziwy policzek od urzędników, którzy ich zdaniem boją się, że mieszkańcy Bronowic najpierw zobaczą, a potem pokochają fort. Tego AMW prawdopodobnie by nie chciało, bo teren zostanie wkrótce wystawiony na sprzedaż. Za miliony złotych.
Szykowało się wielkie, bronowickie święto. Bramy tajemniczych terenów przy ulicy Rydla miały zostać w końcu otwarte dla mieszkańców. Zobaczyli by tam więcej zieleni niż niż w większości krakowskich parków. Do tego odkryliby, że w ich sąsiedztwie znajduje się jedyny, w pełni zachowany fort ze słynnej „Twierdzy Kraków”. O historii tego miejsca mieli opowiedzieć przewodnicy – najlepsi specjaliści, z najlepszych krakowskich uczelni.
Święto jednak się nie odbędzie z prozaicznych powodów. – Obiekt ma znaczne zużycie techniczne. Nie możemy dopuścić do tego, żeby czyjeś życie lub zdrowie było zagrożone – powiedział mi w rozmowie dla radia Eska Przemysław Wierzba z AMW. To prawda, że teren ten leży „samopas” od lat i nikt o niego nie dba, ale miałem okazję być tam kilka razy. Jedyne co zagroziło mojemu życiu to zachwyt – nad śpiewem ptaków, czystym powietrzem i niekończącą się zielenią.
Monika Dębowska ze stowarzyszenia „Zielone Bronowice” uważa, że AMW ma powody, aby nie wpuścić do środka mieszkańców: – Wielu z nich tego fortu w życiu nie widziało. Znajdował się na zamkniętym terenie wojskowym. Podejrzewam, że Agencja Mienia Wojskowego obawia się, że kiedy ludzie dowiedzą się, że mają taki skarb to zaczną o niego walczyć – podkreśla. Dębowska batalie o zachowanie fortu toczy już od dawna i nie odpuszcza. Zorganizowała również grupę kilkunastu mieszkańców, którzy pomagają jej w tej walce.
Czytaj także: Austriacki fort. Jedyny taki w Twierdzy Kraków
Jedną z takich osób jest pani Agnieszka. Dowiedziałem się od niej, że pomimo tego, że mieszka tu praktycznie od urodzenia, to nie miała okazji zobaczyć fortu. Sposobem udało nam się przedostać do środka i byłem piekielnie ciekawy reakcji… – Jest tu tak… parkowo! – zachwycała się pani Agnieszka.
I wcale jej się nie dziwie, bo z zewnątrz ten teren wygląda niczym zdezelowane wrakowisko samochodów, ale kilka metrów dalej znajduje się tu zielona oaza w środku Krakowa. Ciężko mi powiedzieć czy świadomie czy nie, ale to miejsce jest rzeczywiście ukryte przed mieszkańcami. A szkoda, bo to prawdziwy skarb, a organizowane święto miały być tego skarbu poszukiwaniem. Nie udało się – odmowa liczyła kilka stron uzasadnienia. Czy nie szkoda było papieru?
Sprawą fortu nie interesuje się prezydent, w-ce prezydenci, zastępcy prezydenta, dyrektorzy wydziałów, kierownicy referatów, radni miejscy, większość radnych dzielnicowych. Nikt nie zadał sobie trudu, aby chociaż porozmawiać z Agencją Mienia Wojskowego o rozsądnym rozwiązaniu sprawy.
Nie byłoby to trudne, bo dyrektor krakowskiego oddziału AMW – Grzegorz Stawowy – to miejski radny i członek komisji ochrony środowiska. Przy odrobinie dobrej woli kontakt między tymi dwoma jednostkami powinien być serdeczny i pełen dobrej współpracy. Tak jednak nie jest – temat fortów przy Rydla wydaje się być tematem tabu, którym nikt nie chce się zająć.
Tak wygląda walka ze smogiem w mieście, że nikogo nie interesuje wycięcie kilku hektarów zieleni w centrum miasta. Tak najłatwiej. Sprzedać, machnąć ręką i liczyć na to, że nikt się nie dowie. A jak chce się dowiedzieć – to nie wpuścić.
–0 Komentarz–