Czyje jest to miasto? Nasze czy deweloperów?
“W Polsce prawa jak pajęczyna – bąk się przebije, a mucha zatrzyma”. Tak mówi stare, polskie porzekadło. Im więcej rozmawiam z mieszkańcami tego miasta, tym bardziej mam wrażenie, że jest wciąż aktualne. Tylko „muchę” trzeba zmienić na krakowianina, a bąka na dewelopera lub galerię handlową.
Mój znajomy wyprowadza się z Krakowa. A dokładniej z Żabińca. Przenosi się do domku jednorodzinnego pod Krakowem. Ale przenosiny nie były łatwe, bo żeby „się postawić” na przedmieściach trzeba przebrnąć przez gąszcz biurokracji.
Urzędnicy muszą kontrolować wszystko – łącznie z tym jaki kształt będą miały okna i pod jakim kątem opada dach. Załatwianie formalności to wielomiesięczne marsze. Od okienka do okienka. Zaświadczenie, zezwolenie, akt, świadectwo, wykaz, w dwóch kopiach, trzech, z załącznikiem.
Ale chyba było warto. Teraz znajomy opuszcza Żabiniec. Mówi, że nie mieszka się tam najlepiej. Sąsiedzi patrzą sobie do okien, przestrzeni za wiele nie ma, a centrum kulturalne to „Żabka” i bankomat. Na osiedle prowadzi jedna dziurawa droga o której remoncie nikt nie myśli. Miejsca parkingowe to teren deficytowy. Każdy skrawek kostki brukowej Żabińca zastawiony jest samochodami. Ale to jeszcze nic. Nie dawno na Żabińcu powstały nowe bloki. Wysokie sześciopiętrowe. Zajęły ostatni fragment wolnej i zielonej przestrzeni w okolicy. Deweloper był jednak łaskawy i zbudował parking – i to na kilkadziesiąt miejsc. Tylko, że wybuchł spór i zagrodził parking szlabanami. Stoją tam teraz trzy samochody. Reszta zastawia chodniki sąsiadom.
Jak to jest, że szary obywatel budując domek kilkanaście kilometrów od centrum, musi spełnić miliony wymogów, a deweloper w samym środku miasta działa niczym wyjęty spod kontroli?
Pozwala się budować wszystko – nawet kosztem tak potrzebnej w Krakowie zieleni.Dlaczego tak jest? Powód jest arcyboleśnie prosty. W Krakowie brakuje planu zagospodarowania przestrzeni. Co to oznacza? Najlepiej skomentowała to Teodozja Maliszewska – radna miasta Krakowa – z którą rozmawiałem na temat Żabińca: – Ktoś kto ma się przebicia i uzyska WZ-tke ten buduje. Jednostka miejska obsługująca komunikacyjnie ten teren jest przerażona, ale druga jednostka daje na to zgodę. Deweloper przychodzi z prawnikiem i niech ktoś mu spróbuje odmówić. Idzie wtedy do sądu i wygrywa. Takie mamy wspaniałe prawo. Nic dodać, nic ująć. Niestety.
Kto może to prawo zmienić? Prezydent wraz z radnymi. Czy to robią? Nie. Dlaczego? Bo lepiej przecinać wstęgi w błysku fleszy, niż dbać o równy chodnik dla szarego Kowalskiego. Lepiej usiąść na wygodnej kanapie w biurze dewelopera i uzyskać zapewnienie, że wszystko „załatwią nasi prawnicy”.
I tak rośnie to miasto… Władze wczoraj zapewniały, że walczą ze smogiem, a dziś sprzedają tereny zielone pod zabudowę.
W ich miejscu powstają galerie handlowe i betonowe osiedla. A przecież wystarczy kilka podpisów prezydenta i głosów radnych, aby opracować do końca plan zagospodarowania przestrzennego. Wtedy skończy się samowola budowlana i dyktatura deweloperska w Krakowie.
Dlatego pytam – czyje jest to miasto? Nasze czy deweloperów? Jeśli tych drugich to czas najwyższy na zryw niepodległościowy.
–3 komentarze–
[…] do tego, by wiedzieć, że coś w ogóle jest nie w porządku. To miasto potrzebuje nowego oddechu i czas najwyższy na zryw niepodległościowy. Albo chociaż małą krakowską wiosnę […]
Dokładnie tak, ale też nie jest prawdą, że MPZP wszystko rozwiązuje. Niestety z taką sprawą właśnie walczymy na Ruczaju – pomimo tego, że w październiku 2013 wszedł MPZP, to developer wyciął drzewa i będzie budował domy wielorodzinne, choć w planie są tylko domy jednorodzinne. Więcej o sprawie na http://ratujlas.pl
[…] do Wieliczki, która jest jedną z głównych atrakcji naszego miasta. Chociaż tak naprawdę osiedle wcale nie jest przy Wielickiej, tylko przy […]