Co robią z nami zamknięte osiedla? “Im bliżej siebie mieszkamy, tym bardziej chcemy się izolować.”
Piszemy o zabudowaniu Krakowa, tworzeniu betonowych gett takich jak Ruczaj czy Avia. Tym razem Krowoderska sprawdza, co mieszkanie za bramą na pilota i w klatce z monitoringiem robi z naszym mózgiem.
– Jeśli słyszysz awanturę u swoich sąsiadów, to oni mają świadomość, że ty wiesz, jakie mają relacje. Dlatego kiedy spotkacie się na korytarzu, oni z poczucia wstydu będą chcieli zwiększyć dystans. Im bardziej zamknięte osiedle, tym bardziej mentalnie potrzebujemy oddalenia – mówi dr Małgorzata Majewska.
Dlaczego chcemy mieszkać na zamkniętych osiedlach?
Badania psychologiczne pokazują, że w polskim społeczeństwie jest wysoki poziom lękowości. Łatwo przyswaja się argument, że coś albo ktoś nam zagraża – mogą to być osoby homoseksualne, pochodzenia żydowskiego, uchodźcy. Odpowiedzią na to w przestrzeni społecznej są zamknięte osiedla, które dają ludziom pozór kontroli, pozwalają myśleć, że odgrodzili się od wszystkiego, co niebezpieczne. Oczywiście to jest tylko pozór, bo każda brama na pilota czy furtka z ochroniarzem jest łatwa do przejścia przez złodzieja. Ale do czego to jest potrzebne? Do poczucia, że możemy wszystko kontrolować. Jeśli już mamy takie poczucie, chcemy ustalać reguły, stąd na takich osiedlach jest więcej konfliktów niż na tych otwartych. Mam wrażenie, że tworzy się tutaj błędne koło, bo ci ludzie, którzy kupują mieszkania na strzeżonych osiedlach, wpadają w pułapkę i z własnego wyboru, wchodzą do więzienia, gdzie każdy ich ruch jest notowany przez portiera albo nagrany na monitoring.
Te konflikty, o których mówisz, wynikają też z tego, że ludzie na takich osiedlach się od siebie izolują. Takie miałam przynajmniej wrażenie, kiedy mieszkałam na Ruczaju. Że najlepiej po cichu przejechać windą do mieszkania i z nikim nie mieć kontaktu.
Fakt, że na takich osiedlach ludzie się izolują, jest efektem tego, co opisywał Edward Hall – jeśli zmniejsza się dystans fizyczny, potrzebujemy automatycznie zwiększyć dystans mentalny. Załóżmy, że wychowałam się na wsi, gdzie miałam 200 metrów do najbliższego sąsiada i nagle zamieszkałam w bloku z cienkimi ścianami. Jesteś moją sąsiadką i ja słyszę, kiedy puszczasz muzykę czy oglądasz telewizję. Mam wtedy wrażenie, że twoja muzyka dotyka mojej intymnej przestrzeni. Każdy człowiek ma pięć obszarów swojej przestrzeni: fizjologia, życie prywatne, seksualność, poglądy polityczne i społeczne. I o ile normalnie nie będziemy rozmawiać o naszych potrzebach fizjologicznych, o tyle kiedy mieszkamy obok siebie, możesz słyszeć, jak spuszczam wodę w toalecie. I ja wiem, że ty to słyszysz, więc masz pozór dostępu do mojej fizjologii. Automatycznie chcę zwiększyć dystans między nami. I na przykład: unikam kontaktu wzrokowego, nie odpowiadam na dzień dobry, mówię ci na „pani”. Jeśli słyszysz awanturę u swoich sąsiadów, to oni mają świadomość, że ty wiesz, jakie mają relacje. Dlatego kiedy spotkacie się na korytarzu, oni z poczucia wstydu będą chcieli zwiększyć dystans. Im bardziej zamknięte osiedle, tym bardziej mentalnie potrzebujemy oddalenia.
Czasami pojawia się też agresja.
To naturalna emocja, która pojawia się wtedy, gdy naruszysz moje granice. Jeśli naruszysz granice zwierzęciu, to on ma dwie strategie: atak albo ucieczka. Jeśli może gdzieś uciec i wie, że nie ma szans, ucieka. Ale jeśli nie może, atakuje. Na zamkniętym osiedlu nie masz dokąd uciec, więc stawiasz kolejną tabliczkę, żeby dzieci się nie bawiły czy napiszesz skargę na sąsiada, że jego pies się wysikał przy rabatce, o którą nikt nie dba.
To, o czym mówisz, skojarzyło mi się też z plagą karteczek, jaka pojawiła się na osiedlu, na którym mieszkałam. Były do mnie pretensje o szczekającego psa – karteczka w drzwiach, źle zaparkowane auto – karteczka, pytania do administracji budynku – nie zadane przez telefon, tylko wypisane na kartce i przyklejone w windzie.
Popatrz, co nam te karteczki dają – nie musisz widzieć reakcji, nie musisz poczuć emocji. Nie poczujesz do nikogo sympatii, bo nie masz z nim bezpośredniego kontaktu, więc łatwiej będzie ci go potem ochrzanić. Ale zauważ, że w tym się wychowują dzieci. W otwartych przestrzeniach, idą na plac zabaw, Wojtuś bawi się z Piotrusiem, ale się kłócą, więc Wojtuś idzie do Szymka. Tutaj są na siebie skazani, mają mały plac zabaw, ogrodzony, więc muszą walczyć o teren. Co się pojawia w piaskownicy? Agresja.
Lepienie bałwana, wersja “Ruczaj”
Sąsiedzi są w konfliktach, bo zostali stłoczeni na małej przestrzeni?
Tak, bo brakuje miejsca, gdzie można się poznać, usiąść, pogadać. Nie ogrodzonego skrawka betonu, tylko ładnego skweru. Hall, o którym już wspominałam, badał sytuację w szpitalach, gdzie zrobiono miejsca do spotkań pacjentów. Poziom agresji zmalał. U nas nie ma na to szans, bo osiedla są tak pomyślane, żeby było na nich jak najwięcej mieszkań i parkingów. Powstaje przestrzeń, w której nie da się rozmawiać – można się tylko naparzać.
Ludzie już nie potrzebują sąsiedzkich kontaktów? Ja się wychowałam w domu jednorodzinnym i całe życie wyobrażałam sobie, że w bloku będę miała obok ludzi, do których mogę podejść po mąkę, jak mi zabraknie, albo poprosić, żeby zajrzeli do mojego psa, kiedy zostanę za długo w pracy.
I tak też bywa. Ja z kolei wychowałam się w klasycznym komunistycznym bloku, jedenaście mieszkań na piętrze. Byliśmy od siebie zależni, to były lata 90-te, tworzyliśmy wspólnotę. Sąsiadka wyprowadzała nam psa, a my zgłaszaliśmy, kiedy komuś zalało mieszkanie. Dbaliśmy o siebie. Współczesny świat pozwala o siebie zadbać bez tworzenia wspólnoty. Możesz zamówić żarcie przez Internet, zrobić zakupy online, oddać psa do hotelu. Ile lat mieszkałaś w zamkniętym osiedlu?
Sześć.
No widzisz, przez sześć lat wytrzymałaś bez bliskich sąsiadów. Ja, mieszkając na podkrakowskiej wsi, bym sobie nie dała rady – ale to jest zupełnie inna społeczność. Jak jest wichura, a ja mam otwarte okna, to sąsiadka idzie do mojego domu i je zamyka. To naturalne. Z tym że mieszkamy od siebie w takiej odległości, że mogę sobie puszczać muzykę na cały regulator i nikt tego nie słyszy. Podejrzewam, że jakbym z tymi samymi ludźmi mieszkała ściana w ścianę, aż by się prosiło o konflikt.
Nie rozumiem jednego – mieszkam w bloku za płotem, z ochroniarzem i monitoringiem, chcę się izolować. Wyprowadzam się na wieś i nagle mi się odmienia?
To wszystko zależy od relacji. Gdybym ja teraz naruszyła twoją potrzebę prywatności, prawdopodobnie by ci się włączyła ochrona „ja”, wycofałabyś się. A że się znamy już jakiś czas, to mi opowiedziałaś przed rozmową, że mieszkacie razem z chłopakiem od roku. Gdybyś czuła się w moim towarzystwie zagrożona, nie powiedziałabyś mi tego, bo to część twojej prywatności. Nie jest tak, że odczuwamy albo potrzebę wspólnoty, albo izolacji i to jest niezmienne. Determinują to okoliczności. Załóżmy, że mieszkając na zamkniętym osiedlu, zaczęłaś myśleć o założeniu rodziny. Podświetla ci się wtedy potrzeba wspólnoty, której tam nie miałaś. Ale jakbyś mieszkała we włoskim domu, gdzie wszyscy są ciągle razem, chciałabyś pobyć sama ze sobą.
Jest jeszcze jedna kwestia. Te zamknięte osiedla są zazwyczaj w paskudnym otoczeniu, wśród betonu, przy zatłoczonych parkingach. Ludzie nie mają potrzeby życia w ładnej przestrzeni?
Mają, ale to kosztuje. Chcesz mieć bezpieczne, zamknięte osiedle, w otoczeniu parku? Musisz zapłacić więcej. Pewnie połowa mieszkańców myśli: pomieszkam i ucieknę na wieś albo gdzieś, gdzie jest zielono. Ale potem się okazuje, że na wsi jest daleko do wszystkiego, trzeba godzinę jechać w korku, żeby się dostać do centrum, nie ma sklepu pod nosem.
Rozwój miasta na przestrzeni czterech lat. Na górnym zdjęciu widać bezużyteczne zielone pola, a na dolnym pomysł, jak je dobrze zagospodarować
Zostaje wybór: zamieszkać w starym bloku w Nowej Hucie, blisko zieleni albo siedzieć „bezpiecznie” i nowocześnie w betonie.
I wielu ludzi wybierze ten beton. Bo woli zapłacić za wrażenie, że jest bezpieczny. Byłam kiedyś przez kilka tygodni w Brazylii. Wydawało mi się, że jest pięknie i kolorowo, dopóki nie pobiegłam za wydmę. Stał tam uzbrojony żołnierz. Zapłaciliśmy za pobyt w enklawie dla turystów, gdzie jesteśmy bezpieczni, a na zewnątrz można już dostać kulkę w łeb. Tam zagrożenie było realne, w przypadku osiedli już nie jest – ale myślenie zostaje takie samo. Konkludując, albo zorganizujemy się we wspólnocie albo zapłacimy za to, co wspólnota dałaby nam za darmo, jednocześnie odhumanizowując relacje.
Myślisz, że to się kiedyś odmieni? Ludzie zdadzą sobie sprawę, że tak dłużej nie można i wrócą do domków czy otwartych osiedli?
Odpowiem na to, przytaczając eksperyment, który bardzo lubię, bo pokazuje mechanizmy związane z zagęszczeniem. Na jednej wyspie stworzono idealne warunki dla jeleni. One się rozmnażały, wszystko było w porządku, aż nagle zaczęły umierać. Jeden po drugim. Okazało się, że drastycznie podnosił się poziom hormonów w ich nadnerczach – a powodem tego był stres związany z zagęszczeniem. Twoja sąsiadka, która denerwuje się na szczekanie psa, nie ma świadomości, że jej agresja jest efektem zagęszczenia ludzi na zamkniętym osiedlu. Dopóki ona myśli, że problemem jest jamnik, to nie zobaczy istoty sprawy. Zwróć uwagę na język. Ona nie powie: odczuwam nerwowość związaną z zagęszczeniem i tym, że ściany są cienkie i słyszę, jak pies biega i szczeka, co narusza moją prywatność i skaczą mi hormony. Ona powie: pani jamnik doprowadza mnie do szału. Gdzie jest wina? W biednym, małym jamniczku. On staje się wentylem agresji, której przyczyny leżą zupełnie gdzieś indziej. Refleksja, że tak nie można żyć i że źle się czujemy bo jesteśmy w zbyt dużym zagęszczeniu, to refleksja człowieka świadomego. Im więcej będzie tych świadomych, tym mniej chętnych na zamykanie się w bloku za bramą.
Dr Małgorzata Majewska – językoznawczyni, zajmuje się komunikacją werbalną i niewerbalną, wykłada m.in. na Instytucie Dziennikarstwa i Instytucie Psychologii Stosowanej UJ.
–1 Komentarz–
Mam wrażenie, że tworzy się tutaj błędne koło, bo ci ludzie, którzy kupują mieszkania na strzeżonych osiedlach, wpadają w pułapkę i z własnego wyboru, wchodzą do więzienia, gdzie każdy ich ruch jest notowany przez portiera albo nagrany na monitoring.
Ojej, ale bzdury 🙂
W ogóle po co powstają takie artykuły, sami robicie problem z niczego.