Ernest Mirosław: Przepalą kolejne miliony. Tym razem na trzecią organizację turystyczną
Ernest Mirosław pracuje w turystyce od 2004 roku. Jak zaznacza – przez ten czas zapłacił 11 milionów zł podatków, obsłużył ponad 100 tysięcy turystów i miał tylko jeden cel: robić swoje, niezależnie od nikogo. Na wszelkie izby turystyczne patrzy z przymrużeniem oka. Na działania urzędników zerka z politowaniem. A pytany o ewentualną pomoc dla branży turystycznej, odpowiada krótko: nie trzeba, wystarczy nie przeszkadzać.
Kto w Krakowie korzysta na turystach?
Według statystyk – pośrednio lub bezpośrednio – korzysta 20% mieszkańców. Bo nie dotyczy to tylko hoteli, muzeów, biur podróży, ale też np. pana ze Skawiny, który produkuje buraki ćwikłowe, które lądują na talerzu turysty. Bo tych ludzi, którzy przyjeżdżają do Krakowa trzeba wyżywić, trzeba dać jakąś ofertę kulturalną, trzeba wyprodukować pamiątki, które kupią. Turystyka to jest pokaźny tort do rozdysponowania.
Czy ten tort jest sprawiedliwie dzielony?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Ale aby spróbować, musimy cofnąć się w czasie. Do 1989 roku kiedy doszło do transformacji ustrojowej. Ja ten okres nazywam piątym rozbiorem Polski. Kiedy czerwone pająki z PZPR-u, to płótno, czyli Polskę – niczym w “Potopie” – rozszarpały. Dzikie prywatyzacje, sprzedaże fabryk po zaniżonych wartościach, wyprzedawanie majątku. To trwało przez wiele lat pod różnymi rządami. I te najbardziej sprytne czerwone pająki wzięły grube rzeczy, np. banki. A te najsłabsze wzięły ochłapy, czyli np. sport i turystykę. Takie nagrody pocieszenia dla leśnych dziadków. Za głupi na fabrykę? To damy mu klub sportowy. I to – tak nawiasem mówiąc – dało początek patologii w polskim sporcie. Ale wróćmy do turystyki. Po 1989 roku, te stare, PRL-owskie biura turystyczne rozpadły się i tworzyć zaczęły się pierwsze pierwsze prywatne biura podróży. I one już wtedy wzięły sobie ogromną część tego tortu, zwanego turystyką. I ci ludzie do dzisiaj są we władzach Polskiej Izby Turystyki, Forum Turystyki Przyjazdowej, Polskiej Organizacji Turystycznej… Wszystkie te trzyliterowe skrótowce – PIT, FTP, MOT – to sieć upleciona przez te czerwone pająki w dobie transformacji. I nikt nie może na to nic poradzić, po prostu taka jest historia. I nie uważam, że 30 lat po transformacji tak jest wszędzie, nie jest moim celem nikogo obrazić. Mówię o pewnej historii i pewnych układach, z których wiele przetrwało.
Wiele, ale nie wszystko?
Tak. Potem pod koniec lat 90. i na początku lat 2000 pojawiła się druga fala biur turystycznych, takich młodych wilków jak np. ja, którzy trochę tego tortu tym pająkom odebrali. To wywołało wściekliznę starego układu, tych leśnych dziadków. Oni myśleli, że wszystko należy do nich. Ale my, młodzi, nie aspirowaliśmy do zasiadania w tych wszystkich izbach turystyki, chcieliśmy po prostu pracować. Znajdowaliśmy swoje miejsce na rynku i sobie dłubaliśmy. Ja np. znam dobrze język włoski i hiszpański, i sprowadzałem turystów z tych regionów.
Balonowa turystyka
Ale wróćmy do dzielenia tortu. Jak to wygląda dzisiaj?
Nie jest dzielony uczciwie. Przykładem tej niesprawiedliwości jest Małopolska Organizacja Turystyczna, Polska Organizacja Turystyczna. Wszystkie te trzyliterkowce w stylu MOT czy LOT. Łącznie z tą nową organizacją turystyczną, która powstała stosunkowo niedawno, czyli Lokalna Organizacja Turystyczna Królewskiego Miasta Krakowa. To jest sitwa, która przejęła władzę i sama sobie przydziela zlecenia. To jest oczywiście księgowo bardzo czyste, na faktury itp. Ale często nie ma przetargów na te zlecenia. Dostaje je firma kogoś z zarządu tej organizacji. Albo bywa dokładnie na odwrót – przetargi rozpisywane są na rzeczy, które moim zdaniem w swoim zakresie powinni robić pracownicy tej instytucji. A my – przedsiębiorcy spoza tych wszystkich trzyliterowych organizacji – jeździmy na targi, aby zdobywać klientów i kontrahentów, i szarpiemy się o klientów. A te izby działające za nasze podatki, dzielą sobie ten tort między sobą. To jest po prostu złodziejstwo w białych rękawiczkach. Zwykła nieuczciwa konkurencja, bo ktoś ma więcej dostępu do zleceń. Te izby powinny zajmować się promocją Krakowa, a zajmują się pilnowaniem swoich interesów. Kiedyś rozmawiałem z przedstawicielem Małopolskiej Organizacji Turystycznej i zapytałem wprost: ile dostajecie z budżetu miasta i województwa w stosunku do składek członkowskich. Okazało się, że 95% pieniędzy to dotacje publiczne, czyli po prostu pieniądze z podatków zwykłych ludzi.
Czyli teoretycznie, to my wszyscy jesteśmy ich pracodawcami, ale oni pracują nie dla wszystkich, tylko dla samych swoich?
Tak! Powinni pracować dla wszystkich, symetrycznie i równomiernie. Dlatego tak się wściekam na ten balon, na który wydaliśmy kilka milionów złotych.
Jaki balon?
No właśnie! Nikt o nim nic nie wie, poza paroma osobami z branży. Mówimy o balonie Małopolskiej Organizacji Turystycznej. Kupili sobie balon i auta, żeby go obsługiwać i opłacają kilka etatów tych balonowych i kierowców. Pytałem ich wielokrotnie, ile to kosztuje i nie odpowiadają mi.
Ale dalej nie rozumiem. Po co im ten balon?
Nie wiem. Na balonie jest napisane „Małopolska” i oni jeżdżą wszędzie z tym balonem i nim latają.
Ale jak promują region tym balonem? Krzyczą z góry do turystów, żeby do nas przyjechali?
Nie wiem. Oni sobie kupują nie tylko takie balony, ale też organizują drogie kolacyjki w drogich restauracjach, robią spotkania w 5-gwiazdkowych hotelach. I to wszystko idzie z naszych podatków.
Radni z branży turystycznej
Ale może to działa? W latach 80. do Krakowa przyjeżdżało 80 tysięcy turystów rocznie, a w ostatnich latach kilkanaście milionów…
Ale to nie dzięki balonowi i działalności izb. To jest dzięki rozwojowi siatki lotniczej i naszych lotnisk. A to nie jest ich zasługa. Pomimo tego, że sobie to bezczelnie przypisują, np. sprowadzenie do Krakowa i Małopolski tanich linii lotniczych. To jest śmiech na sali, bo tanie linie lotnicze pojawiły się tutaj, bo wywąchały pieniądze. Nikt ich nie sprowadził. Zresztą, jak oni mogliby się dogadać z kimkolwiek, jeśli nie znają języków. Proszę sobie wyobrazić, że np. na targi turystyczne jadą osoby nie znające języka danego kraju. I na miejscu i tak zatrudniają Polkę czy Polaka znającego lokalny język do obsługi stoiska. Zapewniam pana, że ruch turystyczny rozwijałby się tutaj bez Krakowskiej Izby Turystyki, Małopolskiej Organizacji Turrystyki, tej nowej organizacji turystycznej i bez tej specjalnej, turystycznej, komórki urzędu miasta.
Skoro jesteśmy przy urzędzie miasta, to ja często słyszę od jego przedstawicieli, że turystyka jest racją stanu Krakowa. Ale mam mieszane uczucia. Z jednej strony nie mam nic do turystów i cieszę się, że jesteśmy otwartym miastem i zarabiamy na tym, ale z drugiej strony – kilka metrów od moich okien postawiono budę dla turystów i ktoś pozwolił na tę skandaliczną inwestycję. Czuje się więc wobec turystów „gorszym sortem”. Czy urząd nie poszedł za daleko w tej turystyfikacji.
Ja akurat uważam, że działalność urzędu miasta nie ma żadnego wpływu na ruch turystyczny. Turystyfikacja to bolączka nie tylko Krakowa. Ten negatywny efekt, niejako przypadkiem, wstrzymała pandemia. Ale wszystko wskazuje na to, że ogromny napływ turystów znowu wróci i wróci też problem turystyfikacji. Mieliśmy więc dobry moment na to, żeby władze miasta usiadły do rozmów z branżą turystyczną, aby się nad tym zastanowić. Pomyśleć o tym, co zmienić, żeby ruch turystyczny nie był uciążliwy dla mieszkańców, co można by poprawić. Ale nic takiego się nie stało. Bo tak oni się znają na turystyce.
A to, że panu postawili pod oknami jakąś budę, to przykro mi i rozumiem jak to jest. Mi też zrobili wynajem krótkoterminowy 30 metrów od okien i miasto powinno ukrócić takie rzeczy. Zresztą nie tylko miasto, ale także rząd. W Krakowie obowiązuje przecież park kulturowy i można by dużo rzeczy uporządkować. Uporządkować można np. temat przewodników krakowskich. Według mnie powinni to być ludzie po egzaminach, po kursie. Żeby nie byli to ludzie z łapanki.
A jak to teraz wygląda?
Od 2014 roku, czyli od uwolnienia części zawodów przez ówczesnego ministra Jarosława Gowina, to nawet pan może iść i oprowadzać turytów. I tracimy na tym, bo ci przewodnicy opowiadają o Krakowie głupoty. Ale tracimy też bardzo dużo pieniędzy, bo dawniej turyści szli np. do mojego biura i zamawiali sobie certyfikowanego przewodnika. A dziś organizują się sami i biorą do oprowadzania byle kogo, np. studenta z Erasmusa i dają mu napiwek, często na lewo. Więc zamiast legalnego, dużego wpływu do krakowskich przedsiębiorców, mamy niewielkie wpływy do kieszeni przypadkowych ludzi. I to się dzieje codziennie.
Ale może to dla władz miasta za małe kwoty, żeby się tym przejmować. Ich interesują chyba tylko miliardowe kwoty. Proszę sobie wyobrazić, że jest taki radny Grzegorz Stawowy, który miliony przekazywane na nową organizację turystyczną nazwał „pierdołami”. A co ciekawe, gdy popatrzyłem na jego KRS, to miał 200 tys. zł obrotu. Więc to zabawne, że swoimi pieniędzmi nie obraca tak zamaszyście jak naszymi pieniędzmi.
Może popierał stworzenie nowej izby turystycznej dla swoich kolegów z partii. Tajemnicą poliszynela w Krakowie jest to, że wysoko postawieni politycy lokalnej PO żyją z turystyki. Np. z prowadzenia sieci hostelów.
Mam takie same informacje. Zresztą nie jest problemem, żeby to sprawdzić. Wystarczy wejść w wyszukiwarkę Google, wpisać nazwiska kilku radnych i dodać frazę „hostel”, „hotel”, „biuro podróży” czy „turystyka” i wyniki wyskakują same.
Czyli niektórzy radni zgadzając się na kolejną, trzecią izbę turystyki i pakując w nie miliony mieszkańców, tak naprawdę wpakowali te pieniądze poniekąd w swoją kieszeń?
Przecież radny Łukasz Maślona w czasie dyskusji nad tą sprawą wezwał tych radnych do tego, żeby się wstrzymali od głosu. Nie znam się na polityce, ale może powinno się zanegować uchwałę uchwaloną w ten sposób. Wiadomo jest, że za nią głosowały osoby, które będą z tego korzystać. Np. w taki sposób, że ich interesy albo interesy ich rodzin, będą pilnowane przez tą nową organizację turystyczną. I wie pan co jest najgorsze? Że to jest tak zorganizowane, że żadne służby się do tego nie przyczepią. Bo to jest sprytnie zrobione, tak, żeby nie dało się nikogo złapać za rękę. Do tego skala przepalania pieniędzy w Krakowie jest tak ogromna, że ludzie już zobojętnieli na takie, powiedzmy, drobniejsze rzeczy jak ta nowa izba turystyki za kilka milionów.
Pana wystąpienie w czasie sesji rady miasta na temat powoływania tej nowej izby turystyki było internetowym hitem.
Tego nie wiem, czy była hitem, ale pojawił się pod nią ciekawy komentarz znajomej z branży turystycznej. Napisała, że radni, zanim będą głosować nad takimi sprawami, powinni udokumentować jakiś sukces, który odnieśli w prywatnej firmie, a w przeciwnym razie, powinni zająć się myciem schodów.
Znam karierę zawodową naszych radnych. Jest kilka wyjątków, ale w większości to ludzie pracujący całe życie „za publiczne”. Wróćmy jednak do wystąpienia. Zarzucił pan radnym i urzędnikom, że nie potrafiliby zarządzać nawet kioskiem. Dlaczego?
Gdzieś to kiedyś usłyszałem, więc nie jestem autorem tego powiedzenia, ale było to bardzo trafne i przypomniało mi się to, gdy usłyszałem radnego Stawowego. I ja nie chce nikogo obrazić, bo radnych jest 43 i być może kilku z nich ma historie prowadzenia własnej firmy i to z sukcesami. Może nie wszyscy są tam po to, żeby lobbować swoją branżę. Ale tak uogólniając to, to co usłyszałem od większości radnych to było skandaliczne. I szokujące dla mnie – człowieka, który od lat w Krakowie pracuje i odprowadza podatki do miejskiej kasy. Z tych podatków chce mieć chodniki, szkoły czy sprzątanie śmieci, a mam trzecią izbę turystyki.
“Nie jestem zapraszany na branżowe spotkania”
To ciekawe – wielu krakowian narzeka, że urząd miasta nadmiernie dba o branże turystyczną więc myślałem, ze w branży urzędnicy będą mieli dobrą opinię. A jednak jest na odwrót.
Bo branża dba sama o siebie. Urzędnicy 90% swojego czasu poświęcają na udokumentowanie tego, że są potrzebni. Przez 10% czasu coś robią, jednak najczęściej niestety źle. Powiem więcej – moim zdaniem oni nie dbają ani o turystów ani o mieszkańców. A ja zawsze podkreślałem na różnych debatach, że jeżeli urząd miasta zadba o mieszkańców, to turysta w Krakowie poczuje się dobrze. A nie na odwrót. Ma być równy chodnik, ma być czysto, szkoła ma być pomalowana. Ładne miasto ze szczęśliwymi ludźmi przyciągnie turystę, a resztą zajmie się już branża turystyczna.
A dlaczego turysta w Krakowie kojarzy się z pijanym Anglikiem?
Bo miasto w taki sposób się promowało. I to było kolosalnym błędem. Bo postawiliśmy na to, że jesteśmy „tanią destynacją do picia piwa”. A turysta pojeździł do Krakowa, ale zobaczył szybko, że jest gdzieś jeszcze taniej. Np. w Rumunii. Tak to musiało się skończyć, jeśli jako nasz atut promowano tanie piwo, a nie inne wartości.
I to jest wina urzędników?
A kogo? Ja osobiście sprowadzam najgrzeczniejszych turystów jacy istnieją. Zorganizowane grupy emerytów z Hiszpanii czy Włoch albo zorganizowane grupy dzieciaków. Przygotowuje im cały program różnych atrakcji z przewodnikiem – od rana do wieczora. Oni nie mieliby nawet czasu na jakieś balangi. I taki turysta to jest biały węgiel. My powinniśmy eksportować piękny Kraków jako markę, a oni nam powinni przywozić w zębach dewizy. Czysty pieniądz – zaprosić, pokazać atuty miasta, wyprać pościel i posłać łóżko. I my to robimy. Np. kupując nowoczesne, ekologiczne autobusy do przewożenia turystów. Ale co z tego, skoro na tej samej ulicy dzieci ze szkół przewozi się zdezelowanymi autokarami „dziad-trans”. I ci turyści taki Kraków oglądają. A skoro jesteśmy przy autobusach i szkodliwym działaniu urzędników. Przecież oni zepsuli cały system przystanków autokarów turystycznych. Pan prezydent Andrzej Kulig, który co kadencję jest ekspertem od czegoś innego. W poprzedniej był właśnie ekspertem od turystyki. I czego nie dotknął to zepsuł. Np. zaorał przystanek dla turystów przy ulicy Grodzkiej. Zlikwidował go, postawił ławeczki i drzewka w doniczkach i śpią tam teraz bezdomni. Widzę to codziennie, gdy chodzę do pracy.
Ta lista błędów urzędników jest długa?
Nie mówię, że wszystko robią źle, ale lista fuszerek jest pokaźna. Na przykład meleksy, które mieli uporządkować. Nie znam szczegółów, bo mnie to nie dotyczy, ale przecież była o to straszna wojna.
Była, pamiętam…
Teraz wzięli się za budki dla kwiaciarek. To kolejny przykład jak można coś koncertowo spieprzyć.
Czyli Kraków to turystyczny samograj, którego wystarczy nie zepsuć?
Dokładnie tak.
Ale jak rozumiem psują. A rozmawiają z panem, co można by poprawić?
Nie jestem zapraszany na spotkania z branżą organizowane przez urząd miasta. Dowiaduje się, że takie były już po fakcie.
To nie tylko w branży turystycznej tak jest. Krakowski magistrat wszystkich dzieli na wygodnych i niewygodnych. W dziennikarstwie na przykład u wygodnych wykupuje się reklamy, a niewygodnych się obraża. Nie jest pan sam.
To ja jestem też niewygodny i znienawidzony. Taka turystyczna Krowoderska.pl, czyli Ernesto Travel. Choć nie wiem czym sobie na to zasłużyłem, bo ja w ciągu swojej działalności w branży zapłaciłem ponad 11 mln złotych podatku i spora tego część została w mieście. I chciałbym, żeby te pieniądze były dobrze dysponowane, a nie wydawano je na owcę za 6 tys. zł za godzinę. I proszę mnie dobrze zrozumieć – ja nie jestem tym o czym opowiadam sfrustrowany. Ja robię swoję, mam swoją firmę i na niej zarabiam. Płacę uczciwie podatki i nikt mi nie mówi co i jak mam robić, bo nie jestem uwikłany w żadne układy czy powiązania. Nikomu nic nie zawdzięczam, tylko swojej pracy. I opowiadam o tych rzeczach sygnalizując pewne patologie, ale ja nikomu niczego nie zazdroszczę. Oni muszą mieć ciężkie życie – ciągle kłamiąc, lawirując, pielęgnując te układziki. I żyjąc w ciągłym strachu, że ktoś to odkryje, zwolni z pracy i „gdzie ja się potem podzieje”.