Genialny Stefan Banach: „to za mało by wyjechać z Polski”
Jest coś dziwnego w tym, że prawie każdy polski uczeń potrafi wymienić kilka przegranych powstań. A jakiekolwiek pojęcie o historii naszych sukcesów naukowych lub gospodarczych mają tylko nieliczni prymusi. Mało kto zna i pamięta nawet największych. Takich jak Stefan Banach, który wstrząsnął światową matematyką.
Brązownicy
Powodów, dla których lubimy się pławić w porażkach, jednocześnie nie dostrzegając sukcesów, jest zapewne kilka. Ważne miejsce wśród nich zajmują stereotypy. Jeden, który dotyczy tego jak postrzegamy siebie. Przywykliśmy bowiem, uczeni tego przez lata, widzieć Polskę, jako kraj ludzi, którzy potrafią się mobilizować i wspinać na wyżyny w obliczu tragedii. A na co dzień pogrążają się w przeciętności oraz braku ambicji.
I drugi stereotyp, który dotyczy tego, jak postrzegamy ludzi wielkich i wyjątkowych. Nauczyliśmy się uznawać, że takimi mogą być tylko „święci” i pozbawieni skazy. To wątpliwa zasługa tych, o których Tadeusz Boy-Żeleński pisał per „brązownicy”. – Mickiewicz był to posąg z brązu w naszym narodowym kościele: czuwano pilnie, aby na tym posągu nie było rysy. Wszystko od początku do końca musiało być w nim jednolite, musiało być piękne, musiało być wielkie – życie i dzieło – Boy na przykładzie naszego wieszcza tłumaczył metodę działania owych strażników historii. Choć może raczej należałoby napisać „strażników”, bo chcąc dobrze, od dawna potrafią zamieniać ją w karykaturę.
„Chwała Czerwonej Armii”
Do tego szkodzą nam bardzo, bo patrząc na historyczne postaci zgodnie z wytycznymi narzuconymi przez brązowników, dużo tracimy i o wielu sprawach zapominamy. Tracimy przede wszystkim świadomość tego, że na ogół to ludzie z krwi i kości robią rzeczy niezwykłe. Święci bowiem są, ale nie ma ich zbyt wielu. Więcej jest takich, którzy – jak choćby Józef Piłsudski, którego wprawdzie ubrązowiono, ale tylko trochę – potrafią szpetnie zakląć i kierować się prywatą oraz sympatiami, a także mają liczne słabości. Tym jednak, z nielicznymi wyjątkami, trudno odnaleźć się w narodowym panteonie, nawet kiedy zrobią w życiu coś wyjątkowego. Nie pasują bowiem kompletnie do naszych wyobrażeń o tym, kim jest polski bohater.
I z pewnością do tych wyobrażeń nie pasuje Stefan Banach – jeden z największych matematyków XX wieku i najjaśniejsza gwiazda lwowskiej szkoły matematycznej. Dla wielu może go zapewne skreślić już to, jak w 1944 roku witał Armię Czerwoną, która – tak wówczas mówiono – wyzwalała Lwów. – Chwała Czerwonej Armii, która pierwsza zadała miażdżące ciosy „niezwyciężonej” armii Hitlera i pokazała Niemcom, że za zbrodnie czeka ich odwet – pisał na łamach tygodnika „Wolna Polska”. Pisał, bo zapewne uznał, że opór nie ma sensu, a zostało mu dużo do zrobienia w dziedzinie nauki. Jednak nawet ci, dla których takie słowa dyskredytują człowieka, nie powinni jeszcze przestawać czytać. Dalej spotka ich bowiem niespodzianka w postaci imponującego patriotyzmu. Czyjego? Stefana Banacha oczywiście, który był postacią o bardzo wielu wymiarach.
Trzydniówka? Banachalia
Książka Mariusza Urbanka „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna”, którą należy polecić każdemu zainteresowanemu polską historią [można ją kupić m.in. na stronie wydawnictwa Iskry], rozpoczyna się tak: STEFAN BANACH był nieślubnym dzieckiem niepiśmiennej służącej i rekruta c.k. armii, wychowankiem praczki. Został profesorem, choć zaliczył tylko dwa lata studiów. Nie przejmował się konwenansami, pasjonował plebejską piłką nożną, wydawał więcej, niż zarabiał. Za kołnierz nie wylewał, od uniwersyteckiej katedry wolał dworcowy bar, a niektórzy uważali go wręcz za alkoholika. Można zresztą ciągnąć, bo kiedy już był profesorem we Lwowie, to stał się patronem trzydniówek. Na te mówiono Banachalia.
Doktorat Banacha
Uparcie spóźniał się na wykłady – o wszystkim tym przeczytacie więcej u Urbanka, warto – ale studentów pocieszał mówiąc, że wprawdzie później zaczyna, ale też szybciej skończy. Te zresztą dość często wygłaszał po całonocnych imprezach. Studenci mogli to rozpoznać po tym, że przychodził w nieco wymiętym fraku. Tutaj warto wspomnieć, jak zdobył doktorat. Otóż z Banachem był taki problem, że nie za bardzo lubił formalności i przygotowywanie akademickich publikacji. Szybciej myślał, niż zapisywał to, co wymyślił. Szczególnie, gdy zapiski miały mieć formę akceptowaną w pracy naukowej. Kolegom to nie przeszkadzało, ale stwarzało pewne kłopoty na uniwersytecie. W związku z czym uznano, że trzeba Banachowi pomóc w zdobyciu tytułu.
Rzecz rozwiązano tak, że sprowadzono do Lwowa komisję, a samemu zdającemu powiedziano, że przyjechali jacyś ludzie z Warszawy, którym trzeba pomóc w rozwiązaniu matematycznych problemów. Poszedł więc do nich i pomógł im ze wszystkimi zagadnieniami, które mu przedstawiono. Efektem był tytuł doktora, który przyznano mu, mimo że miał za sobą tylko dwa lata studiów. Nie ma się jednak, co dziwić – Banach był człowiekiem genialnym, o czym za chwilę.
Stefan Banach najlepiej myślał w gwarze knajpy
Jego stosunek do akademickich rygorów widać też w tym, że wiele z najciekawszych twierdzeń zostało po raz pierwszy zapisanych na kawiarnianych stolikach – Banach najlepiej myślał w knajpianym gwarze. Z czym był zresztą duży problem, bo zdarzało się, że bezcenne myśli ginęły, kiedy sprzątaczki ścierały stoły. Z czasem lwowska profesura zaczęła wysyłać za nim asystentów, których zadaniem było podążać za pijącym Banachem i przepisywać do zeszytów to, co matematyk zapisał na stołach.
Nazwa jednej z najbardziej znanych książek lwowskich matematyków wzięła swoją nazwę od lokalu, w którym się spotykali. Chodzi o „Księgę Szkocką”, w której zapisywano matematyczne problemy do rozwiązania oraz – jeżeli to się udało – ich rozwiązania. Oryginalna księga była zwykłym brulionem, a tytuł zawdzięcza temu, że korzystano z niego podczas posiedzeń w Kawiarni Szkockiej. Ciekawe jest to, że zapisywano w niej nie tylko zadania, ale też nagrody za ich rozwiązanie. Te były różne. Popularny był, oczywiście, alkohol, a także wystawne obiady. Ale zdarzało się i tak, że oferowano zwierzęta.
Gęś w nagrodę
Za rozwiązanie zadania 135. należała się gęś. Ta na zwycięzcę czekała bardzo długo, bo aż do lat 60. XX wieku. Mimo to nagrodę przekazano. Kiedy szwedzki matematyk Per Enflo poinformował, że znalazł rozwiązanie, został zaproszony do Warszawy, gdzie członek lwowskiej szkoły matematycznej Stanisław Mazur wręczył mu gęś w koszyku. Przekazanie nagrody transmitowała telewizja. Ponieważ nie mógł, lub nie chciał zabrać jej do Szwecji z gęsi przyrządzono kolację, podczas której świętowano kolejny rozwiązany problem z Księgi Szkockiej.
Wszystko to mało pasuje do człowieka, który miałby się znaleźć w polskim panteonie. Prawda?
Stefan Banach: To za mało, żeby opuścić Polskę
A jednak. Lwowska szkoła matematyczna – twierdzą niektórzy – to największy polski wkład w naukę XX wieku. Sam Banach jest autorem wielu twierdzeń, które były przełomowe dla matematyki. Jest przestrzeń Banacha, są twierdzenia Steinhausa-Banacha i Hahna-Banacha. Jest paradoks Tarskiego-Banacha. I wiele innych ważnych odkryć, o których prof. Roman Duda w rozmowie z Mariuszem Urbankiem (i tę znajdziecie w świetnej książce „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna.”) mówił tak: „Banachowi udało się coś, co nie udawało się matematykom przez kilkadziesiąt lat. Uporządkował serię odkryć, które poczyniono w światowej matematyce w wieku XIX. Stworzył dla nich wspólną płaszczyznę i zapoczątkował jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się gałęzi matematyki w XX wieku: analizę funkcjonalną. Teoria przestrzeni Banacha na wiele lat zdominowała matematyczny krajobraz. Dość powiedzieć, że nazwisko Banacha jest do dziś drugim po Euklidesie najczęściej przywoływanym nazwiskiem w matematyce powszechnej.” Mało? Dla mnie dużo. Ale dla nieprzekonanych mam jeszcze anegdotę.
Stefan Banach: To za mało, żeby opuścić Polskę!
W 1937 roku do Lwowa przyjechał John von Neumann – węgierski matematyk pracujący w USA, który był jednym z głównych twórców teorii gier oraz bomby atomowej – by sprowadzić do Stanów Stefana Banacha. Chciał go mieć u siebie Norbert Wiener, twórca cybernetyki. Von Neumann – chce anegdota, w którą jedni wierzą, a inni podważają – wręczył Banachowi czek. Na tym była wpisana tylko cyfra „1”. Banach zapytał, ile zer może dopisać. Neumann odpowiedział, że tyle, ile jest potrzebne, by go przekonać do przyjęcia oferty. Lwowski matematyk odparł, że to za mała suma, by opuścić Polskę.
Czytaj także: Co warto zobaczyć w Krakowie?
Stefan Banach i Hugo Steinhaus na Plantach
A skąd Stefan Banach wziął się na Plantach, na których przesiaduje z inną sławą lwowskiej szkoły matematycznej – Hugo Steinhausem? Przede wszystkim był z Krakowa. Banach był synem niepiśmiennej służącej Krystyny Banach z Borównej oraz górala Stefana Greczka, który w Krakowie odbywał służbę wojskową. Urodził się w szpitalu św. Łazarza, a rodzice oddali go na wychowanie do Franciszki Płowej. W wychowaniu pomagał też jej przyjaciel fotograf Juliusz Mien. Znany między innymi z tego, że zrobił fotografie wielu znanych Polaków przełomu wieków. Banach chodził do IV c.k. gimnazjum, który wydzielono z tzw. Nowodworka. Przyjęło się jednak uznawać go za absolwenta najstarszej krakowskiej szkoły średniej, która dziś jest przy Groblach.
Pomnik na Plantach pokazuje przypadkowe spotkanie, dzięki któremu… powstała lwowska szkoła matematyczna. Hugo Steinhaus, wówczas młody matematyk, który pochodził z Jasła, odbywał służbę wojskową w Krakowie – wcześniej mieszkał w koszarach przy ul. Montelupich, później w pensjonacie przy ulicy Karmelickiej 9. Podczas jednego ze spacerów usłyszał rozmowę, która dotyczyła matematycznych nowinek.
Tak zaczęła się lwowska szkoła matematyczna!
– Chociaż Kraków był formalnie twierdzą, można było chodzić wieczorami po plantach. Podczas takiego spaceru usłyszałem słowa „…miara Lebesgue’a…” – podszedłem do ławki i przedstawiłem się dwóm młodym adeptom matematyki. Powiedzieli mi, że do ich kompanii należy jeszcze Witold Wilkosz, którego bardzo chwalili. Byli to Stefan Banach i Otto Nikodym. Odtąd spotykaliśmy się regularnie, a że wtedy był w Krakowie Władysław Ślebodziński, Leon Chwistek, Jan Króo i Władysław Stożek, postanowiliśmy założyć towarzystwo matematyczne – opisywał Hugo Steinhaus w swoich „Wspomnieniach, zapiskach”. Później sprowadził Banacha do Lwowa, trafił tam też logik i malarz Leon Chwistek, wspólnie dali początek lwowskiej szkole matematycznej, która zapewniła jeden z najważniejszych polskich wkładów do światowej nauki.
Polska bogatsza od Ameryki
Stefan Banach zmarł w 1945 roku we Lwowie. Niespełna miesiąc po tym, jak Amerykanie zrzucili na Hiroszimę pierwszą bombę atomową. W jej opracowaniu brał udział inny lwowski matematyk – Stanisław Ulam, który później stał się także ojcem bomby wodorowej. I mawiał – odnosząc się do tego, jak niewiele kraj robi, by zapewnić dobre warunki pracy swoim najzdolniejszym naukowcom – że Polska to kraj dużo bogatszy od Ameryki. A jest tak dlatego, że o ile pierwszą stać na marnowanie talentów doskonale wykształconych matematyków, to tej drugiej na to nie stać.
–5 komentarzy–
[…] także: Genialny Stefan Banach: „to za mało by wyjechać z […]
[…] także: Genialny Stefan Banach: „to za mało by wyjechać z […]
[…] człowieku, nie umiesz rozwiązywać zadań z mojego podręcznika.” Podręcznik był autorstwa Stefana Banacha. Najbardziej znanego z przedstawicieli lwowskiej szkoły matematycznej, który karmił wszy u […]
[…] Czytaj także: Genialny Stefan Banach: „to za mało by wyjechać z Polski” […]
[…] Czytaj także: Genialny Stefan Banach: „to za mało by wyjechać z Polski” […]