Bo igrzyska to metoda na zmianę władzy
Kampania referendalna UMK miała być profrekwencyjna i nie namawiać do głosowania na “tak” lub “nie”.
Miała być, bo chęć obrony misia doprowadziła do tego, że miasto po raz kolejny zachowuje się bezczelnie. Przygotowano serię plakatów namawiających do głosowania na tak, opatrzonych absurdalnymi hasłami o smogu, korkach i miejscach pracy, które może i na igrzyska będą, ale po igrzyskach znikną. Wiadomo. Jak będą igrzyska, to będzie wszystko. A jak ich nie będzie, to nie będzie nic.
Co ciekawe – oficjalnie, bo chyba inaczej nie dało się tego zrobić – jest to kampania zachęcająca do udziały w konsultacjach społecznych, które już się prawie skończyły. Z czterech zaplanowanych spotkań zostało wszak tylko jedno – nowohuckie. Dlaczego zatem kampania jest konsultacyjna, a nie referendalna? Zapewne powodem była potrzeba zastosowania kreatywnej księgowości lub bariery prawne.
Na szczęście trudno krakowian uznać za idiotów i raczej można być spokojnym, że się na taką arogancką propagandę nie złapią. Oto NEUTRALNA, profrekwencyjna kampania, którą opłacono z pieniędzy krakowian (z budżetu miasta poszło na nią ponad 170 tys. złotych, a resztę dopłacą inne jednostki utrzymywane z podatków):
Choć naszym zdaniem przydałby się im mały “facepalm” i bardziej na miejscu byłyby takie:
Bardzo się cieszę, że igrzyska to metoda na wszystko i jak będą, to nasza droga władza zajmie się mieszkaniami, korkami, a nawet smogiem. Wychodzi jednak po prostu na to, że ta woli nas szantażować i mówi, że jak igrzyska będą, to może nawet zacznie pracować i coś zrobi, a jak ich nie będzie, to dalej będzie miała nas tam, gdzie ma nas do tej pory. Dlatego tak sobie myślę, że skoro igrzyska czynią cuda i są metodą na wszystko, to może okaże się, że będą też potrafiły zmienić władzę. Na taką, która o smog, korki, mieszkania i parkingi dba niezależnie od tego, czy organizuje igrzyska, czy też nie.
I szansa na to też chyba jest większa, bo jak patrzy się na to, co i jak dzieje się przy okazji igrzyskowego misia, to łatwiej uwierzyć, że zmieni on władze, niż że przyjdą igrzyska (czyli kto?), które zamachają czarodziejską różdżką i rozpędzą smog, korki, zbudują parkingi tańsze niż po 100 tys. za miejsce, wszyscy krakowianie dostaną własne M4, a kto wie – może nawet dom.
Warto zwrócić uwagę jeszcze na jedną sprawę. Plakaty głoszą, że Kraków pokryje jedynie 4,5 proc. kosztów. Okazuje się jednak, że jeżeli koszty przeprowadzenia igrzysk wzrosną – a zwykle ulegają niemal potrojeniu – to najprawdopodobniej za nadwyżkę będzie płacić Komitet Organizacyjny oraz Miasto Organizator. Tak przynajmniej wynika z Karty Olimpijskiej. I może się okazać, że trzeba będzie zapłacić z kasy miasta nie miliard, ale dwa lub trzy. Czterech raczej nie damy rady, bo to roczny budżet Krakowa i wtedy trzeba by na rok zamknąć szkoły, przedszkola i przestać posypywać ulice lub wziąć kredyt na 30 lat lub więcej.
A wszystko dla jednego misia i tego, żeby parę osób mogło polecieć do Soczi i dostać etat za 7, 8, 9, 10 tys. złotych albo zlecenia za więcej. No bo dlaczego?
Nie wiem, jak wy, ale ja:
–0 Komentarz–