Krakowski naukowiec zasłużył na Nobla. “Decyduje polityka naukowa”
Na księgarskie półki trafiła niedawno książka “Vetulani. Piękny umysł, dzikie serce” Katarzyny Kubisiowskiej. To pierwsza biografia krakowskiego naukowca, który w ostatnich latach życia słynął przede wszystkim jako niezrównany popularyzator nauki. Ale wcześniej Jerzy Vetulani był autorem przełomowych badań, które były tak ważne, że mogły przynieść mu Nagrodę Nobla.
Nie zrobiły tego, bo – tłumaczy w książce prof. Piotr Popik – “Nagroda Nobla uzależniona jest również od polityki naukowej i zdarza się, że otrzymują ją ci badacze, którzy nie są autorami przełomowych odkryć, tylko są mocniej osadzeni w rozmaitych układach. Podobnie jak z wieloma innymi zaszczytami.”
Nobla się więc Jerzy Vetulani nie doczekał. Nie doczeka się też ul. w Krakowie, bo tę ma już jego ojciec, a dwóch ulic o tej samej nazwie być nie może. Ale może doczekać się skweru. I bardzo chciałbym, żeby tak się stało, bo Profesor był postacią wyjątkowego kalibru. I bardzo ważną dla Krakowa.
A zanim ta propozycja zostanie zrealizowana, co – jestem przekonany – wcześniej lub później się stanie, zapraszamy do lektury fragmentu książki Katarzyny Kubisiowskiej, w którym opowiada ona o dorobku naukowym profesora. Czyli tej części jego biografii, która jest mniej znana niż praca popularyzatorska.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
“Vetulani. Piękny umysł, dzikie serce”. Rozdział: Iluminacja
Franciszek Retman – rocznik 1944, wzrost: 176 centymetrów, waga: 66,2 kilograma.
Everyman lat sześćdziesiątych: człowiek z prowincji, który w stolicy studiuje fizykę. Nie ma cienia wątpliwości, że pogłębiana nauka pozwoli odpowiedzieć na nurtujące go pytania. Kolejne życiowe doświadczenia – nieszczęśliwa miłość, tragiczna śmierć przyjaciela, małżeństwo, ojcostwo, praca – sprawiają, że jego wiara w potęgę nauki słabnie, a zamiast odpowiedzi pojawia się coraz więcej pytań.
To zarys fabuły filmu Krzysztofa Zanussiego z 1973 roku. W dokumentalnych scenach Iluminacji wstępują naukowcy, w tym profesor Władysław Tatarkiewicz1, który objaśnia znaczenie tytułowego słowa. Odwołuje się do świętego Augustyna, według którego jest to stan, gdy człowiek posiadający „czyste serce” zyskuje dostęp do wiedzy w sposób nagły, bez pośrednictwa zmysłów i rozumu.
Jednym z konsultantów naukowych Iluminacji jest doktor Jerzy Vetulani – jego nazwisko pojawia się w czołówce filmu.
Znajomość braci Vetulanich z Krzysztofem Zanussim zadzierzga się w 1960 roku, kiedy przyszły reżyser przyjeżdża z Warszawy do Krakowa, by studiować na UJ filozofię w wydaniu niemarksistowskim, z gwiazdorskimi wykładami Romana Ingardena. Na jednym roku spotyka się z Jankiem; lubią się, uczą się razem do egzaminów w mieszkaniu przy placu Wolności. Tam Zanussi poznaje się z Jerzym.
Konsultację do Iluminacji Zanussi proponuje Vetulaniemu, gdy ten jest przed habilitacją i u progu kariery w Stanach Zjednoczonych. Jego nazwisko wkrótce usłyszy naukowa międzynarodówka.
Jerzy Vetulani leci do Stanów
Dzieje się to za sprawą profesora Fridolina Sulsera, który zasłynie z odkrycia mechanizmu działania dezypraminy, substancji stosowanej jako lek przeciw depresji. Vetulani zna jego prace, podziwia go i chciałby z nim pracować. Szczęśliwie się składa, że Jacek Spławiński, znajomy z Zakładu Biochemii w Instytucie Farmakologii, przebywa wówczas na Uniwersytecie Vanderbilta i rekomenduje Vetulaniego Sulserowi.
Zanim jednak ten osiadły w Ameryce Szwajcar podejmie decyzję o przyjęciu do swojego zespołu Polaka o włosko brzmiącym nazwisku, przylatuje do Krakowa, by poznać go osobiście. Więcej – jedzie do Łopusznej, gdzie Vetulani jest na wakacjach. Obaj nie marnują czasu, rozmawiają nie tylko o sprawach naukowych. Jerzy pokazuje Sulserowi Auschwitz – „czarną dziurę” bólu na mapie Polski. W milczeniu wędrują wśród opustoszałych baraków; dla Vetulaniego to też pierwsza wizyta na terenie byłego obozu koncentracyjnego. Jest wstrząśnięty.
Wyzna: „Do tego stopnia, iż strasznie się z Sulserem spiliśmy, by jakoś odreagować”2.
W 1973 roku Vetulani leci do Stanów, do Nashville. Zaczyna pracę na Uniwersytecie Vanderbilta jako research associate (pracownik naukowy), ale już po trzech miesiącach odbiera list z informacją o awansie na associate professor (adiunkt). W uzasadnieniu jest napisane: „Za agresywne zachowanie na seminariach”. W Polsce za Jerzym ciągnie się opinia przemądrzałka czytającego wszystkie periodyki naukowe, sypiącego z rękawa nowinkami, bez pardonu wcinającego się w słowo osoby, która czyta referat. W kraju nad Wisłą ten ekspansywny styl budzi irytację, w stanie Tennessee: podziw.
Robota na grupie szczurów
O tym, co było głównym tematem pracy w USA, Vetulani opowiadał Andrzejowi Kobosowi:
W kierowanym przez Fridolina Sulsera w Zakładzie Farmakologii Uniwersytetu Vanderbilta – próbowano badać wpływ leków antydepresyjnych na generacje wtórnego przekaźnika, cyklicznego AMP. […]
Było już wiadomo, że leki antydepresyjne zwiększają aktywność układu noradrenergicznego i że depresja jest wynikiem jego braku. Badania na świnkach morskich wykazały, że jeżeli poda się lek antydepresyjny, to natychmiast wzrasta poziom cyklicznego AMP. Jedynym kłopotem było, że leki antydepresyjne nie działają od razu. Przykładowo, jeżeli ktoś jest w ostrym ataku schizofrenii, to gdy poda mu się dużą dawkę chloropromazyny, nie jest wprawdzie wyleczony, ale objawy mijają w przeciągu kilkunastu minut. Podobnie jest ze zwykłą tabletką na ból głowy. A z lekami antydepresyjnymi jest zaś tak, że jeśli ktoś wpada w depresję, to trzeba przynajmniej dwóch albo trzech tygodni regularnego podawania leków, żeby pacjent wyszedł z niskiego nastroju i wrócił do normy. Jeżeli nie poda mu się leków, to może być na takim niskim poziomie przez długi czas i skończyć samobójstwem.
W Vanderbilt University […] Fridolin Sulser […] zaproponował mi dalsze zbadanie tego właśnie bardzo wtedy modnego cyklicznego AMP. Zaproponował mi, abym zobaczył, co się stanie, gdy ten lek zaczniemy podawać chronicznie.
Wziąłem się do roboty na grupie szczurów. Trzeba było im podawać leki regularnie, ale powstał problem, kiedy je zabijać. Z wielu możliwości wybraliśmy dwie: szczury zabijano po dwóch godzinach, kiedy poziom leku w mózgu jest najwyższy, oraz po 24 godzinach, kiedy szczur miał dostać następną dawkę. Mój kolega John Dingell oznaczał poziom leku w mózgu. Stosowaliśmy dwa leki: dobrze znaną dezypraminę i atypowy lek antydepresyjny, iprindol, a na dodatek niefarmakologiczny skuteczny zabieg przeciwdepresyjny – serię elektrowstrząsów. Wszyscy oczekiwali, że reaktywność układu generującego cykliczny AMP po takich kuracjach będzie się podnosić. A tu zupełnie nieoczekiwanie nic nie działo się przez tydzień albo dwa tygodnie. Gdy szczury dostawały lek przez cztery, sześć czy osiem tygodni, reaktywność układu generującego cykliczny AMP spadała. Fridolin jednakże zaufał tym – sprzecznym z oczekiwaniami i trudnym we wczesnym stanie wiedzy do wyjaśnienia – wynikom.
Hipoteza down-regulation
Sukces to kwestia szczęścia i uporu, bo znamienność statystyczna uzyskanych wyników była trudna do udowodnienia. Badania były bardzo uciążliwe. Jak to zwykle w nauce bywa, odkrycia robi się w warunkach trudnych, na granicy czułości nowo opracowywanej metody. Po krótkim czasie powstają oczywiście doskonałe przyrządy i metody, ale wtedy okazuje się, że wszystko już zostało odkryte na ciężkim froncie zmagania się z Przyrodą, która niechętnie odsłania swoje tajemnice.
Wymyśliliśmy – i sądzę, że miałem w tym duży udział – hipotezę tzw. down-regulation, tzn. że działanie leków antydepresyjnych polega na obniżeniu reaktywności układu adrenergicznego – konkretnie beta-adrenergicznego – w mózgu. Myśleliśmy, że część mózgu, która jest ważna dla depresji, to część odpowiadająca za emocje, badaliśmy więc przodomózgowie limbiczne. Na szczęście, w przodomózgowiu znajduje się część kory mózgowej, a najsilniejsze zmiany down-regulacyjne zachodzą – jak się później okazało – właśnie w korze mózgowej.
Pracę opublikowaliśmy w „Nature”. Potem sprawdziliśmy naszą teorię na lekach z innych grup. Prawie wszystkie znane wtedy leki antydepresyjne powodowały beta down-regulation. Okazało się, że leki antydepresyjne rzeczywiście działają przez zmniejszenie reaktywności układu beta-adrenergicznego. Potem ukazały się prace wykonane na zwłokach ludzkich, gdzie stwierdzono, że ludzie z depresją mieli w pewnych częściach mózgu nadmierną aktywność receptorów beta-adrenergicznych.
“To zrobiło mi nazwisko”
Nasza hipoteza chwyciła; była tak prosta, że mogli ją zrozumieć psychiatrzy. To właściwie zrobiło mi nazwisko. Przez pewien czas była to hipoteza obowiązująca. Następnie oczywiście przyszły nowe leki. Niektóre z nich nie powodowały beta down-regulation, ale okazało się, że powodują zwiększenie alfa-regulacji. Zaczęto patrzeć, co dzieje się z innymi układami neuroprzekaźnikowymi. W tej chwili można powiedzieć, że receptorowa beta down-regulation nie jest głównym mechanizmem działania antydepresyjnego, natomiast cała hipoteza miała to, co każda dobra hipoteza mieć powinna, tzn. jej obalenie oznaczało dalszy duży skok do przodu. Była to w każdym razie pierwsza hipoteza, która zwracała uwagę na to, że leki antydepresyjne powodują w mózgu zmiany adaptacyjne do obecności tych leków. To jest coś, co do dzisiaj pozostaje niewzruszoną prawdą3.
Artykuł, o którym wspomina Vetulani, nosi tytuł Action of various antidepressant treatments reduces reactivity of noradrenergic cyclic AMP-generating system in limbic forebrain (Działanie różnych leków antydepresyjnych redukuje reaktywność cyklicznego systemu noradrenergicznego, produkującego adezynofosforany w przodomózgowiu limbicznym). Zostaje opublikowany 9 października 1975 roku w „Nature”4 – Olimpie czasopism naukowych.
Przez kilka lat ta praca jest podwaliną do zrozumienia skuteczności leczenia antydepresyjnego i stosowanych w nim leków.
Powrót do Krakowa
Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte to postęp w badaniu biologicznych efektów leków – powstają najważniejsze preparaty stosowane w leczeniu depresji i schizofrenii, co rewolucjonizuje terapię tych zaburzeń psychicznych, łagodząc cierpienie pacjentów.
Za oceanem otwierają się perspektywy kariery naukowej Vetulaniego.
Zamykają się po cichutku w 1975 roku, kiedy umiera jego matka.
Jerzy nie chce zostawiać ojca samego w Polsce. Do Krakowa wraca w 1975 roku.
Pół roku później umiera Adam Vetulani.
Jerzy nie ma możliwości powrotu do Stanów.
“Nagle byłem gwiazdą w Stanach”
W 2016 roku Anna Kaplińska zapytała Vetulaniego: „Gdyby tak metaforycznie powiedzieć, co w pana życiu było tą perłą, po którą udał się pan w głębiny?”. Odpowiedział:
Zapewne była nią publikacja moich odkryć w „Nature”. To obiektywnie były perły – nowa hipoteza, która wzbudziła zainteresowanie w świecie uczonych. […] To była właśnie ta chwila. Nagle byłem gwiazdą w Stanach i pewnie bym szedł taką drogą, gdyby nie to, że ze względów emocjonalnych musiałem wrócić do Polski. Przyjechałem dla mojego ojca, żeby być przy nim, kiedy mama odeszła. To była dobra decyzja i dla mnie, i dla niego. Więc gdzie właściwie są te perły? Chyba są wszędzie, tylko trzeba ich szukać, bo się bardzo kryją5.
Vetulani wraca do Instytutu Farmakologii. W 1976 roku domyka rozpoczęty przed wyjazdem do Stanów przewód habilitacyjny i zostaje powołany na stanowisko kierownika nowo powstałego Zakładu Biochemii w Instytucie Farmakologii PAN.
(…)
Uczeń opowiada o mistrzu
Piotr Popik jest profesorem w krakowskim Instytucie Farmakologii im. Jerzego Maja Polskiej Akademii Nauk. Zajmuje się poszukiwaniem nowych leków przydatnych w leczeniu zaburzeń psychicznych.
Z profesorem spotykam się kwietniu 2019 roku w redakcji „Tygodnika Powszechnego” przy ulicy Wiślnej 12. Siedzimy na sofach w tak zwanym gabinecie Turowicza. Przez okno wpada strużka zimnego światła, jest wczesny poranek. Profesor Popik zachowuje wobec mnie rezerwę, nie jest pewny, czy chce, bym nagrywała na dyktafon jego wypowiedzi. Z góry zakłada, że nie będę w stanie opowiedzieć o złożonej osobowości człowieka, którego nazywa swoim mistrzem.
Rozmawiamy blisko trzy godziny przy włączonym dyktafonie.
Popik studia medyczne rozpoczyna w 1981 roku w szczecińskiej Pomorskiej Akademii Medycznej. Już na trzecim–czwartym roku medycyny rozumie, że bardziej ciekawi go prowadzenie badań naukowych niż bycie praktykującym lekarzem. W tamtych czasach nie jest to postawa powszechna – studiować medycynę i porzucić powołanie lekarskie? Ale ciekawią go zagadnienia z pogranicza psychiatrii i neurologii, dużo czyta, uczy się języka angielskiego. Ma sporo pomysłów, szczególnie dotyczących badań nad farmakologicznym usprawnianiem pamięci. Szuka też lekarzy, naukowców, u których mógłby te zainteresowania realizować. Ponieważ w Pomorskiej Akademii Medycznej to się nie udaje, szuka dalej: w Warszawie i Krakowie. Ale do tego trzeba się przenieść na dokończenie studiów, co nie podoba się ówczesnemu dziekanowi w Szczecinie, profesorowi Domagale. Ponadto konieczne jest przekonanie dziekana w Warszawie lub w Krakowie, że warto takiego studenta zaakceptować. Popik zaczyna w Warszawie, w Instytucie Biologii Doświadczalnej PAN, ale ówczesny dziekan Wydziału Lekarskiego szybko stwierdza, że nie każdy musi studiować w stolicy.
“Bez wolności nauka nie może się rozwijać”
Popik się nie poddaje. Wśród różnych lektur trafia na wykład o biochemii mózgu profesora Jerzego Vetulaniego z Instytutu Farmakologii PAN. Mniejsza z tym, że sam wykład jest interesujący – wynoszący się ponad i poza ówczesną rzeczywistość. Popika najbardziej uderza to, że wykład kończy się stwierdzeniem: bez wolności nauka, a szczególnie nauka w Polsce, nie może się rozwijać.
Rzecz się dzieje tuż po stanie wojennym, zmarnowanym przez juntę Jaruzelskiego czasie i zmarnowanych nadziejach. Takie stwierdzenie popularyzatora nauki robi na studencie piorunujące wrażenie. Popik pisze list do Jerzego, że chce badać farmakologię pamięci. Odpowiedź przychodzi natychmiast: przyjeżdżaj, pogadamy. Kilka dni później puka do drzwi przy ulicy Smętnej 12. Jest wiosna, a czterdziestoośmioletni wówczas profesor siedzi przy maszynie do pisania. „Pan zaczeka – mówi – piszę swój nekrolog”. „Nekrolog? Umiera pan?” – docieka Popik. „Nie umieram, ale piszę, ponieważ nikt tak dobrze jak ja nie wypunktuje moich dokonań, a nie chcę, by o nich zapomniano. Piszę na wszelki wypadek, pan zaczeka, już kończę”.
Do dziś Popik nie wie, ile w tym było autoironii, ale wie, że zdolność do szokowania nie opuściła Vetulaniego nigdy.
Vetulani zgadza się przyjąć Popika na czwarty rok.
Trudny czas
W sumie to fatalny czas – lata osiemdziesiąte są niesłychanie trudne dla naukowców usiłujących dotrzymać kroku kolegom z Zachodu. Wszystko w bloku wschodnim jest sterowane przez władzę arbitralnie rozdzielającą pieniądze na instytucje badawcze.
– Ale nawet w czasach komuny, w środku i końcówce lat siedemdziesiątych, ówczesny dyrektor naszego instytutu profesor Jerzy Maj był w stanie załatwiać dewizy, kiedy słowo „dolar” kojarzyło się raczej z kryminałem niż ze środkiem, za który możesz kupić odczynnik do badań – mówi Popik. – Bywało i tak, że ci wybitni profesorowie, którzy mieli przyjaciół na Zachodzie, otrzymywali jakieś pieniądze na badania. Powiedzmy, profesor X dzwonił do swojego kolegi Y w Niemczech i mówił: „Słuchaj, potrzebuję taki odczynnik, czy byś mi go nie kupił?”. A on: „Nie ma problemu”. Z jakiego powodu to było, można się domyślać: albo nas lubili, albo współczuli nam, że żyjemy w komunie, albo chcieli się lepiej poczuć. Profesor Maj był gigantem, absolutnym gigantem jak na tamte (i sądzę, że na każde) czasy: zapoczątkował psychofarmakologię w bloku wschodnim, stworzył instytut, wyprowadził polską naukę na świat, dał pracę setkom ludzi. To wymagało nieziemskich umiejętności zarządzania, dogadywania się z urzędnikami, negocjacji z aparatem, zachęcania, wspierania, załatwiania…
Popik podziwiał w Vetulanim otwartość na nowe technologie. Jako pierwszy w instytucie, a może i w Krakowie, posiada on komputer osobisty (amstrada z dyskiem Winchester), a potem peceta. Uczy się przygotowywać prezentacje, dokonywać obliczeń statystycznych, rysunków na komputerze. W tamtych latach nie ma programów statystycznych, a rysunki wykonuje się ręcznie, tuszem na kalce. Dla wielu innych profesorów komputery, poczta elektroniczna, a nawet faks są niewartymi uwagi zabawkami technicznymi.
Dlaczego Jerzy Vetulani nie otrzymał Nagrody Nobla?
Pytam profesora Popika o to, co nie daje mi spokoju: dlaczego Vetulani nie otrzymał Nagrody Nobla? Przecież przeprowadził pionierski i niepodważalny dowód na biochemiczne zmiany w układzie nerwowym wywoływane przez leki stosowane w leczeniu depresji, jeden z niewielu powszechnie powtarzalnych do dzisiaj efektów podania substancji psychoaktywnej.
– Czy to odkrycie nie było aż tak przełomowe w stosunku do innych ważnych odkryć? – zastanawia się na głos profesor Popik. – Trudno powiedzieć. Moim zdaniem było. Natomiast Nagroda Nobla uzależniona jest również od polityki naukowej i zdarza się, że otrzymują ją ci badacze, którzy nie są autorami przełomowych odkryć, tylko są mocniej osadzeni w rozmaitych układach. Podobnie jak z wieloma innymi zaszczytami.
Rywalizacja taka, jak wśród sportowców
Ale przecież każdy prawdziwy naukowiec marzy o tej nagrodzie… Profesor Phil Skolnick, mój szef na stażu podoktorskim w NIH w Stanach, zwykł mawiać: „Wiesz co, nie mogę teraz odejść do telefonu, bo jakby zadzwonili ze Sztokholmu, tobym nie odebrał”. Jasne, że to był żart, lecz podszyty prawdziwym oczekiwaniem. W środowisku naukowym istnieje taka sama rywalizacja jak wśród sportowców czy literatów.
Poza tym Jerzy nie był przykładem mrówczo pracującego naukowca, który wszystko odrzuca i skupia się na jednym temacie. Przeciwnie, interesowało go naraz tysiące rzeczy. A w neurobiologii, podobnie jak w każdej dziedzinie nauki, wielkie sukcesy osiągają ludzie, którzy są w stanie odrzucić istotną część życia i skoncentrować się na jednym temacie, doprowadzając go do końca. Steve Jobs mawiał: „Jak chcesz coś osiągnąć, to się skoncentruj na jednej sprawie”. Wcześniej pracował nad wieloma nowymi technologiami. Ale w pewnym momencie powiedział: „Nie, robimy jedną rzecz: iPhone’a”.
Znał się na wszystkim!
Dla rozwoju Zakładu Biochemii nie było korzystne to, że Jerzy zajmował się jednocześnie wieloma sprawami: redagowaniem czasopisma „Wszechświat”, wypowiedziami dla niezliczonych czasopism, pisaniem książek popularnonaukowych, wywiadami w telewizji. Niektórzy mówili, że otwierają lodówkę, a tam wyskakuje Vetulani mówiący o pigułkach na pamięć lub seksie seniorów. Znał się na wszystkim!
A to wykładał dla firmy farmaceutycznej, a to dla uniwersytetu trzeciego wieku. Zazdrosne środowisko zaczęło komentować: „W naukometrii Vetulani ma słabe wskaźniki, a w mediach wypowiada się na wszelkie tematy!”. Pewna pani profesor z Warszawy wręcz powiedziała: „Jerzy był u nas z kompletnie nietrafionym wykładem o wpływie sztuki na naukę”. Środowisko nie lubiło Jerzego w roli celebryty – zupełnie niesłusznie, ponieważ jak nikt inny popularyzował trudne zagadnienia z pogranicza neurobiologii i psychiatrii. I czynił to doskonale!
Bywało, że wkurzali go słuchacze, którzy nie dostrzegali piękna wykładu. Jerzy kończy wykład, padają pytania z sali. „Pan profesor powiedział przed chwilą, że wenlafaksyna działa trochę inaczej niż fluoksetyna. Dlaczego?” – pyta Vetulaniego pewna pani doktor. „Pani nie zrozumiała! Pani się w ogóle nie powinna wypowiadać, niech pani siada, niech pani głupot nie mówi”. I nastała cisza. Wielki pan profesor skarcił małą panią doktor…
Środowisko potrzebowało takiego głosu
Kiedy guru naukowy nagle robi się celebrytą, to szukasz usprawiedliwienia dla tej metamorfozy. W pewnym momencie zrozumiałem, że naukowe środowisko neurobiologów potrzebowało takiego głosu. Bo my tu sobie możemy mówić o badaniach nad depresją, lecz jeśli autorytet powie w gazecie kobiecej: „Jedzcie pigułki, one nie trują, nie zmieniają w zombie, tylko poprawiają jakość życia psychicznego”, informacja zaczyna rezonować. Dopiero wtedy sukces naukowca szczurzego może przełożyć się na społeczne dobro.
(…)
Indyjska Akademia Neuronauki powstała w 1982 roku dzięki inicjatywie między innymi profesora Bhola Natha Dhawana i innych wybitnych naukowców hinduskich.
IAN organizuje doroczne konferencje naukowe w różnych miastach subkontynentu indyjskiego. W marcu roku 1988 Pilc i Vetulani uczestniczą w VII Konferencji IAN w Kalkucie. Aerofłot dolatuje tylko do Delhi i choć okazuje się, że miejsc w klasie turystycznej nie ma, to Jerzemu udaje się załatwić w biurach PAN zgodę̨ na lot pierwszą klasą z szampanem i koniakiem w nieograniczonych ilościach. A potem jest już tylko lepiej. Do Kalkuty jadą koleją z postojem w Lucknow, gdzie zaplanowano wykład Vetulaniego w Central Drug Research Institute i gdzie otrzymuje honorowe członkostwo IAN. Pilc i Vetulani śpią w pokoju, który niegdyś gościł królową Wiktorię – Jurkowi przypada jej olbrzymie (trzy na trzy metry) łoże z baldachimem.
Z kolejnych pobytów w Indiach Pilc i Vetulani przywożą do Polski worki kolorowych ciuchów, dalej oddaje się je do komisów – w ten sposób uzyskuje się zwrot kosztów wyjazdu. Z czasem Indie zdemokratyzują się, otworzą się rynki, w latach dziewięćdziesiątych przestanie opłacać się wracać z hinduskimi ciuchami.
To jest Jerzy Vetulani i jego publikacje
– Pani pyta o naukowe cytowania? Proszę spojrzeć: wchodzimy na stronę Web of Science, wpisujemy „Jerzy Vetulani”. To jest Jurek i jego publikacje. Teraz robimy create citation report. Ostatnia praca wyskakuje z dwa tysiące dziewiętnastego roku, opublikowała ją Irena Nalepa, Jurka ostatnia współpracowniczka. Create citation report pokazuje w przypadku Vetulaniego pięć tysięcy osiemset cytowań i indeks h trzydzieści osiem. Na nasze warunki to bardzo dobry wynik, bo przeciętny polski profesor to ma h może dziesięć, a cytowań może pięćset.
Istnieje jeszcze jeden indykator pokazujący cytowania: Semantic Scholar analizujący Highly Influential Citations. Semantic Scholar robi sztuczna inteligencja, dlatego wszystkie prace są komputerowo analizowane. W związku z tym natychmiast wychwytywane są cytowania spełniające kryterium ważnego – ktoś musi kilka razy pracę przytoczyć lub przymiotnikiem podkreślić jej rangę.
Jurek w Semantic Scholar ma sześćdziesiąt jeden Highly Influential Citations. To są właśnie te cytowania, które zostały szczególnie zapamiętane przez cytujących. Jeszcze raz wrzucam w przeglądarkę „Jerzy Vetulani” i wyskakują imiona i nazwiska osób, które wywarły na niego znamienny wpływ, między innymi Lucyna Antkiewicz-Michaluk, Irena Nalepa, Piotr Popik.
Naukometrię traktuję jako hobby. Lecz w środowisku nie wychodzę na tym najlepiej, narażam się olbrzymiej większości naukowców. A ponieważ olbrzymia większość, czyli dziewięćdziesiąt procent, tam nie egzystuje lub egzystuje śladowo, to mówi się: „Ten Pilc znowu wymyśla bzdury”.
A jednak te „bzdury” pokazują coś ważnego.
“Tylko mistrz inspiruje swoich uczniów”
Vetulani publikuje około dwustu czterdziestu prac oryginalnych, stu poglądowych, trzystu doniesień zjazdowych, dwudziestu siedmiu rozdziałów w książkach.
Promuje dziewięciu doktorantów i czterech doktorów habilitowanych, potem profesorów – Andrzeja Pilca, Lucynę Antkiewicz-Michaluk, Irenę Nalepę, Piotra Popika.
W czerwcu 2008 roku Vetulani otrzymuje tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Profesor Jolanta B. Zawilska w trakcie uroczystości przemawia: „Mierny nauczyciel mówi. Dobry nauczyciel tłumaczy. Bardzo dobry nauczyciel pokazuje. Ale tylko mistrz inspiruje swoich uczniów do kreatywnego działania”.
W rankingu opracowanym przez badaczy z Uniwersytetu Stanforda, opublikowanym w październiku 2020 na łamach „PLOS Biology”, uwzględniającym niemal 160 000 najlepszych naukowców na świecie (w tym 726 naukowców z Polski)6 Jerzy Vetulani zostaje sklasyfikowany na 118 412 pozycji7. Ranking ocenia dorobek naukowy na podstawie indeksu bibliometrycznego, z uwzględnieniem takich kryteriów jak: indeks Hirscha, liczba cytowań, Impact Factor, miejsce i rola na liście autorów8.
“To było z natury”
Sam Vetulani wyznaje: „Od zawsze wiedziałem, że chcę być uczonym. Że rzeczą godną człowieka jest pracować na uniwersytecie i odkrywać tajemnice przyrody. Praca naukowa to nie było objawienie, to nie była zmiana kierunku życiowego (poza pierwszym moim marzeniem, żeby być nurkiem i poławiaczem pereł). To było z natury, z domu”9.
Książkę “Vetulani. Piękny umysł, dzikie serce” można kupić m. in. w sklepie Wydawnictwa Znak.
***
1 Władysław Tatarkiewicz (1886–1980) – filozof, historyk filozofii i historyk sztuki, etyk i estetyk, członek Polskiej Akademii Umiejętności i Polskiej Akademii Nauk, autor między innymi dzieł: O szczęściu, O filozofii i sztuce oraz Dobro i oczywistość. Pisma etyczne.
2 Marcin Rotkiewicz, Mózg i błazen. Rozmowa z Jerzym Vetulanim, Wołowiec: Czarne, 2015, s. 69.
3 Andrzej M. Kobos, Dobra starość to umiejętność wykorzystania doświadczeń w: Idem, Po drogach uczonych, t. 2, Kraków: Polska Akademia Umiejętności, 2007, s. 503–505.
4 „Nature” – ukazuje się jako ilustrowany tygodnik. Czasopismo zostało założone przez Normana Lockyera. Pierwszy numer ukazał się 4 listopada 1869 roku. Poruszone w nim tematy obejmowały między innymi zapylanie kwiatów kwitnących w zimie, spotkanie niemieckich przyrodników i lekarzy w Innsbrucku, stan podróżnika Davida Livingstone’a czy otwarcie Kanału Sueskiego. W przeciwieństwie do ogromnej większości czasopism naukowych, z reguły wysoko wyspecjalizowanych, tygodnik „Nature” opisuje odkrycia ze wszystkich dziedzin nauk przyrodniczych, inżynieryjnych oraz ścisłych i ekonomicznych. Czasopismo stosuje zasadę, że teksty powinny być zrozumiałe dla laików, ale nie powinny być nadmiernie upraszczane, tak jak w innych wydawnictwach popularnonaukowych.
5 Rozmowa przeprowadzona przez Annę Kaplińską do katalogu z wystawy Fundacji Mam Marzenie.
6 12 badaczy z IF PAN na liście najlepszych naukowców na świecie, www.if-pan.krakow.pl, dostęp: 7.12.2020.
7 Jeroen Baas, Kevin Boyack, John P.A. Ioannidis, Data for “Updated science-wide author databases of standardized citation indicators”, „Mendeley Data” 2020.
8 John Ioannidis, Kevin Boyack, Jeroen Baas, Updated science-wide author databases of standardized citation indicators, „PLOS Biology” 2020.
9 Katarzyna Sroczyńska, Macanie świata, www.focus.pl, dostęp: 14.03.2020.
- Czytaj także: “Myślmy!”
Zdjęcie w nagłówku: Jerzy Vetulani. Autor: Andrzej Mirocki/Archiwum rodzinne.