Najsłynniejszy targ przedwojennej Polski na zdjęciach
Najsłynniejszym targiem przedwojennej Polski był warszawski Kercelak. Nie dlatego, że znajdował się w stolicy. Głownie dlatego, że działała tam słynna mafia. Grupa Taty Tasiemki – nawiasem mówiąc miejskiego radnego – przez wiele lat odbierała od kupców haracze, biła, zastraszała, okradała, a nawet mordowała.
Cała Polska poznała ich przy okazji procesu, do którego doszło w 1932 roku. Wcześniej znała ich cała Warszawa.
Tata Tasiemka nazywał się Łukasz Siemiątkowski. Był starym bojowcem PPS, jeszcze z czasów walk o niepodległość. W tych zresztą miał spore zasługi, bo w organizacji uchodził za bardzo skutecznego speca od mokrej roboty. Przydzielano mu więc zadania trudne i z gatunku tych, którymi inni woleli sobie nie brudzić rąk.
Po odzyskaniu niepodległości Tasiemka odgrywał ważną rolę w robotniczych bojówkach Rajmunda Jaworowskiego, które bardzo przydawały się na przykład, kiedy z okazji 1 maja dochodziło do awantur z prawicą. A sanacji przydały się także w czasie przewrotu majowego i po nim. Tasiemka wraz z bojowcami siedział na trybunie sejmowej i pilnował, by nie było problemów, kiedy głosowano nad dekretem prasowym ograniczającym wolność słowa.
Wszystko w zgodzie z sanacyjnym hasłem: „Gdzie cenzor nie może/ tam pałkarz pomoże”.
Tasiemka pojawiał się też przy okazji głośnych zaginięć politycznych rywali aktualnej władzy oraz w kontekście zastraszania oraz uciszania opozycyjnych polityków oraz publicystów. Pomagała mu w tym zgrana ekipa “chłopaków”, w której prym wiedli potężny Pantaleon Karpiński i Judek Sztajnworf, który miał posturę 12-latka.
Służba publiczna pozwoliła Tasiemce wyrobić sobie kontakty, który przydały się, kiedy postanowił pójść na swoje. Po pierwsze to, że wykonywał brudne zlecenia dla sanacyjnej elity, zyskało mu jej sympatię. Był człowiekiem potrzebnym, więc o niego dbano. Nie tylko zrobiono z niego radnego Warszawy, ale też pilnowano, by włos mu z głowy nie spadł. Oznaczało to tyle, że wszystko, co robił, robił pod opieką policji, która odwracała oczy.
Tej zresztą odwdzięczał się ponoć suto za to, że tak mało, a właściwie nic, nie widzi.
A było czego nie widzieć. Kercelak – jak każdy ważny targ – był bijącym sercem miasta. W takich miejscach zawsze mieszali się różni ludzie i różne interesy. Miasta bogate i syte – w 20-leciu na ogół na zakupy wysyłające służące – stykały się z tymi, którym w życiu wiodło się gorzej, z dziećmi ulicy, ale też z przedmieściami, które owoce i warzywa, starają się zamienić na pieniądze. Tam drobni handlarze starają się zarobić na życie i rodzą się plotki.
Wszystko to zawsze przyciąga też tych, którzy na życie zarabiają ciemnymi interesami.
I to oni w 20-leciu rządzili Kercelakiem. Kilka bardzo ciekawych stron o tym, co się tam działo można znaleźć w bardzo dobrej książce Moniki Piątkowskiej, która nosi tytuł “Życie przestępcze w przedwojennej Polsce.” Więcej u Jerzego Rawicza, który bardzo dokładnie i ciekawie opisał gang Taty Tasiemki, i to po jakie ten sięgał metody.
Bandyci zbytnio się nie “obcinali”. Bili i szantażowali. Zastraszali i mordowali. Zmuszali do płacenia za libacje w drogich lokalach, którym przygrywała ulubiona piosenka Taty Tasiemki, byłego legionisty, czyli Pierwsza Brygada. Kiedy jeden z kupców – Benjamin Fuks – odmówił im zaproszenia na ślub siostry, zgwałcili ją. Gdy jedna z handlarek pokłóciła się z krewną policjanta, wywlekli ją z łóżka w bieliźnie i zaprowadzili na posterunek, żeby przeprosiła.
Bywało i tak, że nieposłusznym obcinano uszy brzytwą.
Próbujących uniknąć płacenia haraczu – sądzili. Stworzyli bowiem własny, bandycki sąd. Na jego czele stał oczywiście warszawski radny Tata Tasiemka, który najczęściej orzekał kary pieniężne. Te sam inkasował. Kupców wzywano wysyłając oficjalne pisma z pieczątkami. W taki sam sposób informowano ich tez o innych ważnych sprawach. Rozprawy, także te, o których mówiono “ugodowe”, często kończyły się tym, że pozwani oprócz pieniędzy tracili zęby. Przez kilka lat nie przeszkadzało to władzy, która chętnie korzystała ze wsparcia bandytów.
Więcej nawet. Chwalono ich. Felicjan Sławoj Składkowski – premier, któremu miejsce w podręcznikach historii zapewniła głównie bardzo słuszna akcja dbania o to, by w Polsce stawiano i sprzątano latryny – mówił: „Spokój, porządek i bezpieczeństwo straganów Kercelaka spoczywa na dyskretnych chłopcach Taty Tasiemki”.
Minister mógł Tasiemkę lubić, bo korzystał z jego pomocy. Nie tylko, kiedy trzeba było komuś przypomnieć, że krajem rządzi sanacja i nie należy jej zbytnio przeszkadzać. Także, kiedy ktoś ukradł mu portfel. Gdy w takiej sprawy rady nie dawała policja, zawsze można było się zwrócić o pomoc do gangstera, który był zaprzyjaźnionym radnym.
Krążąca po Warszawie anegdota mówiła, że taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce. Szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych pewnego dnia stracił portfel – ten miał trafić w ręce sprytnego kieszonkowca. Kiedy podwładni ministra okazali się bezradni, szef komendy stołecznej zaprosił Tatę Tasiemkę i poprosił i znalezienie zguby.
Argumentował – jak powtarzano na targu – że nie może być tak, że okradają szefa MSW, bo cała Warszawa się śmieje. Portfel miał wrócić nazajutrz. Wewnątrz były zdjęcia i dokumenty, ale nie było pieniędzy. Zamiast tych ktoś wsadził do niego kartkę, na której było napisane: „Panie miniszcze trze lepij pilnować złodziejów”.
Prawda to, czy tylko historia powtarzana na ulicy – nie wiadomo. Dużo mówi jednak o tym, jaką pozycję miał nieformalny Król Kercelaka, czyli Łukasz Siemiątkowski. Jego karierę przerwały dopiero polityczne konflikty, które spowodowały, że jego patron Rajmund Jaworowski popadł w niełaskę. Efektem był głośny proces.
Dużo pisała o nim prasa, która informowała m.in. o tym, że kupcy bali się wchodzić do sądu i zeznawać. Zapewne wiedzieli, co robią, bo wyrok zapadł, ale niski – Tasiemka dostał trzy lata. Ten jeszcze obniżono w apelacji o rok, a już w 1935 roku ułaskawił go Ignacy Mościcki. Później, być może na pocieszenie, dorzucił jeszcze Krzyż Niepodległości.
O samym Kercelaku, który powstał w 1867 roku, można poczytać na bardzo sympatycznej i ciekawiej stronie Ulicami Warszawy. Oraz u Stefana “Wiecha” Wiecheckiego w zbiorze reportaży o Warszawie.
Można na niej przeczytać między innymi o tym, że początkowo na Kercelaku handlowano głównie towarami z okolicznych wsi. Na przykład śmietaną ustawianą w wiadrach. A później już w zasadzie wszystkim. Często pojawiały się tam produkty bardzo drogie, ale kradzione. A także zwierzęta – w tym papugi, psy i koty.
– Dostać tu można było wszystko od flaków z pulpetami do mało używanego forda, nie mówiąc już o takich specjalnościach, jak rasowe gołębie, garderoba męska, gramofony, zegarki bez werków, broń palna, pokarm dla złotych rybek. (…) Nawet bengalskiego tygrysa mógłbyś tam zamówić, ukradliby z ZOO i dostarczyli – opisywał Wiech, którego cytuje autor “Ulicami Warszawy”.
Handlarze z Kercelaka w 1944 roku, kiedy Niemcy zlikwidowali targ, musieli się przenieść w inne miejsce. Ale ostateczny koniec bazaru datuje się na ogół na 1947 rok, kiedy rozpoczęto budowę trasy W-Z.
Tata Tasiemka w 1944 roku zmarł na tyfus w obozie na Majdanku. Trafił do niego za działalność konspiracyjną. Po rozpoczęciu okupacji dołączył bowiem do PPS-WRN i organizował skoki na pociągi przewożące broń.
***
Podobało Ci się? Na Patronite.pl możesz pomóc nam tworzyć więcej takich artykułów.
Na naszej stronie znajdziesz też więcej podobnych relacji: Bieda II Rzeczpospolitej na zdjęciach. “Mam 20 lat, pragnę pracować i żyć uczciwie”, Kazimierz na przedwojennych zdjęciach. “Ruch na ulicach panował niebywały”, Niemiecka okupacja w Krakowie na zdjęciach i Handel uliczny w międzywojennym Krakowie [ZDJĘCIA]. Zapraszamy.
Zdjęcie w nagłówku pochodzi z Narodowego Archiwum Cyfrowego. Przepraszamy za wszelkie niedoskonałości w kolorowaniu zdjęć. Algorytmy radzą sobie z tym coraz lepiej, ale – jak widać – wciąż nie są doskonałe. Mimo to uważamy, że warto po nie sięgać, by ożywić świat, którego już nie ma.
–1 Komentarz–
[…] Kercelak. Najsłynniejszy targ przedwojennej Polski na zdjęciach […]