Łukasz Gibała: Drogowe absurdy. Czy remonty w Krakowie są dobrze zaplanowane i skoordynowane?
Łukasz Gibała, “Kraków. Nowa energia”: Na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale doświadczamy miasta częściej, przemieszczając się między różnymi miejscami, niż w nich przebywając. To doświadczenie mogłoby być doświadczeniem radosnym. A nawet jeśli nie radosnym, to przynajmniej mało uciążliwym. Czy nim jest? – pyta Łukasz Gibała, założyciel stowarzyszenia “Logiczna Alternatywa”. Niniejszy tekst to fragmenty książki “Kraków. Nowa energia”, które publikujemy jako treści sponsorowane.
Sam poruszam się po Krakowie głównie własnym samochodem. Usprawiedliwia mnie fakt, że to auto elektryczne, więc przynajmniej nie zanieczyszcza powietrza i nie hałasuje. Argument za tym, żeby poruszać się samochodem, mam taki sam jak wszyscy: tak jest po prostu najwygodniej. Ale przemieszczanie się po naszym mieście prywatnym autem nie jest ani łatwe, ani przyjemne.
Moja znajoma, która mieszka w jednym z bloków na Ruczaju, opowiadała mi ostatnio, że sam wyjazd z osiedla zajmuje jej codziennie rano prawie 40 minut. Potem stoi w korku na ulicy Kobierzyńskiej, żeby w ślimaczym tempie dotrzeć do Kapelanki – na której też stoi w korku. Później utyka w sznurze samochodów na ulicy Monte Cassino, żeby skręcić na most Dębnicki (na którym stoi w korku) i postać jeszcze trochę w Alejach. Nie inaczej wyglądają trasy Krakowian dojeżdżających do pracy z innych części miasta: Bieżanowa, Huty, Bronowic. Mamy takie ulice, które są zakorkowane nawet w wakacje, nawet w weekendy.
Nic dziwnego – w ciągu 10 lat, czyli w latach 2005–2015, liczba pojazdów przypadających na 1000 mieszkańców Krakowa zwiększyła się o (sic!) prawie 40 procent – z 505 do 708. W tym samym okresie łączna długość dróg w Krakowie (wszystkich – od krajowych po gminne) wzrosła o 5 procent, a długość linii tramwajowych – o 7 procent. Metro – mimo że mieszkańcy opowiedzieli się za nim w referendum – stoi pod znakiem zapytania.
Poruszanie się po mieście własnym autem jest wciąż, niestety, najbardziej komfortowe, bo władze Krakowa niewiele robią, żeby nas zachęcić do zostawienia go pod domem. Komunikacja publiczna nie jest tania, a do tego wciąż jest niewystarczająco sprawna i szybka. Nie wszędzie dociera. Autobusy, a często i tramwaje, stoją w tych samych korkach co samochody. Brakuje ścieżek rowerowych. Brakuje miejsc, gdzie ci, którzy przyjeżdżają do pracy spod miasta, mogliby zostawić własne auto i przesiąść się do transportu publicznego. A chętnie by to zrobili, czego dowodzą zastawione samochodami z „pozakrakowskimi” rejestracjami osiedlowe parkingi, jak choćby te na osiedlu Krowodrza Górka.
Mimo że Kraków regularnie jest w czołówce rankingów najbardziej zakorkowanych miast w Polsce, mimo że w lokalnych badaniach mieszkańcy uporczywie skarżą się na problemy z parkowaniem, mimo że mamy najgorsze ze wszystkich europejskich metropolii powietrze, do czego przyczyniają się również spaliny samochodowe – w kwestii transportu władzom naszego miasta brakuje pomysłu. W rezultacie nie ma planowania, więc nie ma też spójnej strategii. Włodarzom nie można nawet zarzucić braku konsekwencji – bo nie ma czego konsekwentnie realizować.
A przecież może być inaczej.
REMONTY „NA ZDROWY ROZUM”
Połowa marca, czwartek, godzina 11.00, prywatny parking na tyłach budynku biurowego w Krakowie. Pojawia się dwóch panów z miotłą i dmuchawą, żeby posprzątać zalegające od jesieni liście. Parking jest kompletnie zastawiony samochodami po obu stronach, więc do krawężników na jego obrzeżach, gdzie leży najwięcej liści, nie można się dostać. W dodatku wieje wiatr – i to w przeciwnym kierunku do tego, w którym jeden z mężczyzn dmuchawą „zagania” liście. Obserwowałem tę sytuację z okna przez kilka minut ze zdumieniem. Przecież nawet nie musieliby robić tego w weekend, wystarczyłoby przyjechać po 16.00, kiedy parking niemal całkiem pustoszeje. Mogliby „dmuchać” dmuchawą w tym samym kierunku, w którym wieje wiatr. Mogli wreszcie zrobić to wtedy, kiedy pojawił się problem, czyli kilka miesięcy wcześniej. Byłoby szybciej, łatwiej i logiczniej. Zaraz potem uświadomiłem sobie, że z dokładnie takimi samymi absurdami mamy do czynienia w przypadku remontów krakowskich ulic.
Budowa łącznicy kolejowej Zabłocie–Krzemionki spowodowała potworne korki na południu Krakowa w rejonie ulic Wielickiej i Powstańców Wielkopolskich oraz alei Powstańców Śląskich. Akurat na południu mamy autostradową obwodnicę, więc kierowcy mieli możliwość objechać totalnie zakorkowaną część miasta. Ale z obwodnicy trzeba zjechać – jeśli nie na ulicę Wielicką, to na przykład na Zakopiankę. Tyle że w tym samym czasie ZIKiT postanowił przeprowadzić na niej remont nakładkowy, co oznaczało zwężenia do jednego pasa. Żeby tego było mało, równocześnie nakładkę robiono też na ulicy Brożka. Czyż nie „genialny” pomysł?
Drugi przykład: żeby logicznie zaplanować objazdy dla nieprzejezdnej alei Focha (z powodu zamknięcia mostu na Rudawie), potrzebny był jeden rozsądnie myślący radny dzielnicowy i lokalne media, które nagłośniły jego pomysł – bo w ZIKiT-cie nikt nie wpadł na to, że na czas remontu można z równoległej do alei Focha alei 3 Maja zrobić ulicę dwukierunkową, dzięki czemu ten rejon nie utknie w korkach na dobre.
I przykład trzeci: dopiero co w którejś z lokalnych gazet przeczytałem, że planowany jest remont nakładkowy Kapelanki. Dumny z siebie ZIKiT zapewnia, że prace zakończą się w ciągu dwóch miesięcy, czyli do czerwca. Normalnie można by pomyśleć, że im szybciej, tym lepiej – kłopot w tym, że Kapelanka i bez remontu się korkuje, więc na zdrowy rozum lepszym terminem na zamknięcie co najmniej jednego pasa ruchu na tej ulicy są wakacje.
Zdrowy rozum – wygląda, że jest to deficytowy towar u krakowskich drogowców. I pewnie nie tylko krakowskich. W Gorzowie Wielkopolskim wybrany dwa lata temu prezydent miasta zauważył podobny brak rozsądku. Tamtejsi miejscy spece od dróg planowali zamknięcie na czas remontów jednego z kluczowych skrzyżowań, co spowodowałoby kompletny paraliż miasta. Na szczęście prezydent Gorzowa, Jacek Wójcicki, w porę ich powstrzymał. Powiedział: „Róbcie nocą”. I tak właśnie się stanie – prace będą trwały nocami i w weekendy. Okazało się, że istnieje rozsądne rozwiązanie. Na nieszczęście Krakowianie swojego Wójcickiego nie mają. Mają za to prezydenta, który pytany o korki na południu Krakowa (wkrótce po tym, kiedy budowa łącznicy zaczęła je powodować), rozbrajająco powiedział: „Zawsze, jeśli jest tego typu sytuacja, to jest horror przez jeden – dwa dni, a potem kierowcy sobie znajdują objazdy i rozładowują to wszystko”. Trudno znaleźć lepszy sposób na zdemotywowanie własnych urzędników. Skoro szef nie widzi problemu, to po co mają się zastanawiać, jak ułatwić życie mieszkańcom?
A utrudniać potrafią doskonale. Dlaczego? Bo wygląda na to, że nie znają dwóch magicznych słów: planowanie i koordynacja.
***
Powyższy tekst to fragment książki “Kraków. Nowa energia”, której autorem jest Łukasz Gibała.
–4 komentarze–
“Koordynacja” to słowo tak obce ZIKiTowi i jego udzielnym władcom, że nawet gdyby wiedzieli, gdzie szukać jego znaczenia, to i tak nie wiedzą nawet czego mają szukać.
Nie jest to jedynie problem koordynowania prac prowadzonych np. na drogach w różnych miejscach miasta w taki sposób, żeby nie powodować co raz totalenego paraliżu jakiejś okolicy (a że Kraków specjalnie duży nie jest to od razu stoi pół miasta we wszystkich kierunkach). Takie coś to już przecież wyższa szkoła jazdy i zarządzania, więc literalnie, tak po urzędniczemu: “nie da się.” Bo z pewnością przepisy nie pozwalają…
Problem koordynacji dotyczy także innej ważkiej kwestii (a pamiętajmy, że za beztroskę dobrze opłacanych urzędników płacimy wszyscy): regułą na krakowskich ulicach jest, że najpierw robi się ku nieokiełznanej radości okolicznych mieszkańców i przejezdnych kierowców remont: chodnika lub ulicy (a nie daj Boże tego i tego naraz), dzięki czemu przez 3 miesiące wprawdzie poruszać się tamtędy nie da, a okoliczny biznes pada twarzą na pysk, ale za to ekipy wykonujące nie muszą się przemęczyć (klasyka jak z PRL: jeden kopie, czterech naokoło patrzy czy mu dobrze idzie), a i sprzęt drogowy może postać bezczynnie, odsapnąć ciutkę, pordzewieć spokojnie, za słoną sumkę za dzień lub nawet za stawki godzinowe. Ale nic to. Najlepsze przed nami.
No więc remont się kończy, mieszkańcy i kierowcy szusują po nowiutkim asfalcie i kostce, nie zostawiając w dziurach sporych części podwozia i zawieszenia, nie rozwalając amortyzatorów i opon, nie skręcając sobie kostek, nie potykając się i nie przewracając na kołyszących się płytach chodnikowych.
I trwa ta sielanka… ze 3 tygodnie.
Po czym pojawia się tajemnicza ekipa, rozkopuje nowo wyremontowaną ulicę i / lub chodnik i robi wykopki. Ziemniaki? Nie, bo to dopiero wiosna. Teraz kanalizacja.
Mija miesiąc, skończyli. Jako tako ulicę/chodnik naprawili, choć ślady cięć asfaltu już w samochodzie się odczuwa, a i kostka tu i ówdzie się zapada po ponownym kładzeniu. No i trochę estetyka już nie ta… Ale co tam, da się żyć, przed remontem ulicy było jednak znacznie gorzej i jeszcze wszyscy to pamiętają.
Mijają 3 tygodnie. Pojawia się ekipa i zaczyna kopać. Ziemniaki? No, cierpliwości, jeszcze nie. Tym razem wymiana rur gazowych. Wykopali, wymienili, zakopali, poszli. Ulica i chodnik jakby takie bardziej sfatygowane. No ale jednak załatane. Wprawdzie w lecie na tych kolejnych cięciach i łączeniach asfalt się dziwnie zapada i rozkleja, a po deszczach kostka chodnikowa też coraz bardziej zwichrowana, no ale wciąż jeszcze można powiedzieć, że przed remontem ulicy / chodnika było gorzej.
Mijają 3 tygodnie. Pojawia się ekipa (ale ubrana inaczej) i zaczyna kopać. No, wreszcie ziemniaki. Nie? Kurcze, no to kiedy, bo już mi się w piwnicy kończą. To co teraz, skoro nie ziemniaki? Acha, wodociągi… Skończyli. Zakopali. Chociaż niepotrzebnie, bo zaraz po nich przyjechali pewnie ci po ziemniaki. Nie? Rury ciepłownicze. Nowe podłączenia. Dobrze, bo piece zlikwidują, smogu mniej będzie, bo buty i śmieci teraz tylko na grillach ludziska będą mogły palić. A zimą nie grilują, więc spoko. No, ale rozkopali, w innym trochę miejscu, zakopali.
Ulica i chodnik po remoncie piękne, ale jakoś tak uważać bardziej trzeba. Ale starsi mieszkańcy remont pamiętają. Nawet zdjęcia są.
Mijają 3, nie, 4 tygodnie. Jest ekipa po ziemniaki. Nie? No to już jakieś jaja. To za czym kopią? A, przewody wysokiego napięcia. No dobra. Kopią. A obok ci od studzienek teletechnicznych. Pokrywy wymieniają. W końcu remont był to nie wypada, żeby pokrywy ze starym logo leżały. Fuj! Wprawdzie nowe pokrywy poniżej poziomu chodnika, ale tylko troszkę. Nie każdy się wywraca. Badania statystyczne przeprowadzone na reprezentatywnej próbie (nawet z ujęciem imigrantów) mówią, że tylko co 5 osoba idąca przez pokrywę studzienki. Badanie powtórzono 2 razy. Miało być 3 ale ci, co przewracali się w 100% prób odmówili dalszej współpracy. A przecież nie każdy idąc chodnikiem idzie przez tę pokrywę. W końcu ominąć można, nie?
Ulica fajna. Jak cierpliwie kilka dni pochodzić, to z tego, co odpadnie z przejeżdżających aut niedługo jakiegoś fajnego składaczka się zrobi. Wszystko ma swoje zalety. Jest dobrze, jest jak dawniej. Jak przed remontem. Remontem? Jakim remontem?
Koordynacja, koordynacja… ale o co chodzi?
Przyjechał ktoś na zlecenie ZIKiTu. Chodnik rozkopał. Słupki wstawia. I nowe znaki zakazu. W tym zakazu narzekania na ZIKiT. Znak nr B-fafnaście.
A ziemniaków jak nie było, tak nie ma… Ale za to są buraki. Czytelnik wie, gdzie.
Gdy remonty dróg są zapowiedziane (a były!), to rozsądny człowiek wstaje wcześniej (choć z bólem) i bez większych korków dociera na czas do biura/urzędu/szkoły/ zakładu. Życie współczesne jest skomplikowane, godzenie finansowania, odwołań od decyzji przetargowych itp. powoduje nieuniknione spiętrzenia robót.
Metro mogło ulżyć, ale tradycjonaliści od dziesięcioleci torpedowali i dalej torpedują wszystkie projekty metra, a tutejsi urbaniści (z wykształcenia architekci, czyli specjaliście nie od ruchu, a od obiektów nieruchomych) nigdy nie przewidywali potrzeby zarezerwowania terenów na przyszłe arterie wylotowe (po 2 jezdnie w każdą stronę) w wielu kierunkach.
Byle stodoła, tandetna oficyna itp. obiekt staje się cennym zabytkiem, byle starsze drzewo (które padnie na kilka lat) jest teraz święte. Stąd przeszkody w planowaniu i realizacji szlaków komunikacji. Z pustego (a tu z ciasnego) i Majchrowski nie naleje płynnego ruchu.
Drogi należy remontować – ważne jednak aby te remonty każdorazowo były przeprowadzane z głową..