Marcin Makowski: Gdyby Kraków był jak na wizualizacjach, to byłby Kopenhagą Europy Wschodniej
– Brakuje mi woli samych mieszkańców, którzy ciągle wybierają Jacka Majchrowskiego w ramach jakiegoś dziwnego syndromu sztokholmskiego. Tego, by zachcieli, żeby to miasto było znowu modne, miało swój charakter. Żeby chcieli prezydenta, który nie rządzi dlatego, że go wszyscy o to proszą. Kogoś, komu się kurde chce! Kogoś kto powie: jestem młody dynamiczny i chcę konkurować z Warszawą. Mam nadzieję, że coś takiego w końcu się stanie, że nastąpi zmiana pokoleniowa. – powiedział nam red. Marcin Makowski.
Tomasz Borejza: Co myślisz o dzisiejszym Krakowie?
Marcin Makowski: Kraków to miasto, które zapomniało, że jest metropolią. Rozpięte pomiędzy wielkością a degradacją swojego dawnego znaczenia. Miasto, które – gdyby umiało korzystać ze swoich wszystkich atutów – byłoby jednym z najfajniejszych miejsc do życia w Polsce i Europie Środkowowschodniej. A te atuty są sukcesywnie tracone, rozmieniane na drobne i zamieniane na krótkotrwałe korzyści. Trochę to się zmienia, ale w Krakowie brakuje ludzi, którzy by myśleli nie w kategoriach tymczasowości, ale w kategorii zbudowania lepszego miejsca do życia. I to mnie boli, bo po prostu trudno mi zrozumieć prowincjonalność milionowego miasta. To jest zagadka, której nie potrafię rozwikłać od lat.
Grzegorz Krzywak: Mówiłeś o straconych szansach. Która z nich jest największa?
Gdy przyjechałem tu na studia, to zachwyciło mnie to, że zacząłem żyć w średniej wielkości mieście z potencjałem i możliwością stolicy. Tutaj wszędzie można dojść na nogach, dojechać rowerem, spotkać na spacerze znajomych. A jednocześnie, kiedy chce iść na koncert Deep Purple, to idę na niego 10 minut na piechotę. Kiedy chcę iść na debatę z politykami z pierwszych stron gazet? Dwa przystanki tramwajem i jestem. To mi się podoba. A więc w Krakowie – najbardziej niewykorzystaną szansą jest znalezienie efektu synergii między małomiasteczkowością, klimatem „Krakówka”, a jego otoczeniem zewnętrznym, tym poza starym miastem.
Zamiast tworzyć tam huby rozwoju, przedsiębiorczości i kreatywności w poczuciu, że żyjemy w mieście, które się rozwija dla mieszkańców – wszystko staje się taką plasteliną z której lepi się tak, jak akurat pasuje. Nie myśli się o tym, co będzie za 10, 20, 30 lat. Jest jakaś wolna przestrzeń? To przykleja się tam blok. Nie tworzy się miejsc, które mogłyby być przeciwwagą dla tego skostniałego centrum – mogłoby być otwarte, przyjazne, rozwojowe.
“Jacek Majchrowski rządzi Krakowem dłużej niż Władysław Łokietek Polską”
GK: Ale urzędnicy mówią, że takie jest prawo. Że muszą wydawać pozwolenia na budowę, nawet jeśli się nie cieszą.
Marcin Makowski: Jacek Majchrowski rządzi Krakowem dłużej niż Władysław Łokietek Polską. I mając taki bezprecedensowy horyzont czasu, on ciągle zachowuje się, jakby rządził przez rok albo jedną kadencję. Przecież mógł mieć wizje na 20 lat do przodu i je zrealizować. Pamiętam gdy przyjechałem do Krakowa, to bawiliśmy się w taką grę integracyjną w duszpasterstwie akademickim u Dominikanów pt. „Krakowskie metro”. Robiliśmy to metro z kartonów. To był 2010 rok i już wtedy śmialiśmy się, że to metro chyba nigdy nie powstanie, ale po cichu myśleliśmy, że w końcu jednak będzie. Dziś mamy 2020 rok, a my wciąż walczymy o studium wykonalności projektu…
TB: Ale linie tramwajowe zaczęto budować, powstają ścieżki rowerowe. Coś się jednak dzieje.
Tak, są plusy. I tu bym wymienił właśnie infrastrukturę rowerową, której sam jestem beneficjentem. A największym plusem – po części PR-owym, ale mimo wszystko – jest Zarząd Zieleni Miejskiej. Przynajmniej stara się pokazywać, że ma jakieś wizje i to zachodnioeuropejskie. Na przykład jak może wyglądać plac Grzegórzecki, jak miasto może się rozwijać pod względem małych parków, choć wiadomo, że one wydają się kosztować tyle, co nowojorski Central Park.
Ale przynajmniej jest ktoś, kto stara się pokazywać, że to miasto może być też dla mieszkańców. Mamy Muzeum Narodowe, które też patrzy na sposób XXI, a nie XX-wieczny. Likwiduje reklamy sprzed hotelu Cracovia, który ma się zmienić w centrum designu. Innym jasnym punktem tego miasta jest też wasz portal, który śledzę od lat, obserwuję i jestem dużym fanem. Mamy też społeczników, którzy chcą zostać w Krakowie, bo widzą sens życia w tym pięknym mieście. I mamy przed sobą ogromny sprawdzian w postaci Wesołej. Już nigdy nie będziemy mieć takiej szansy, żeby zagospodarować przestrzeń tak, aby udowodnić, że to miasto nie jest tylko dla deweloperów i turystów.
GK: Ja jestem dobrej myśli. Wesołą zajmuje się Jerzy Wenderlich z Torunia, kolega Jacka Majchrowskiego z SLD.
TB: I to właśnie on będzie kontrolował spółkę, która zajmuje się terenem kupionym za ponad 200 mln publicznych złotych. Więc ja jednak zaczynam się martwić.
A wiesz kiedy ja zacząłem się martwić? Kiedy na Facebooku zobaczyłem post sponsorowany tej spółki, który zresztą polubiły dwie osoby. Taki o Wesołej, z ikonografiką itp. Jeśli ktoś zaczyna od przepalania pieniędzy na kampanie marketingową – a zajmowałem się zawodowo mediami społecznościowymi więc wiem co mówię – to nie wróży zbyt dobrze. Zaraz pewnie się okaże, że trzeba będzie kupić cykl materiałów informacyjnych w mediach lokalnych itp. itd. A kto to będzie sprawdzał?
“Gdyby Kraków był taki w rzeczywistości, jak na tych wizualizacjach, to byłby Kopenhagą Europy Wschodniej”
GK: Jerzy Wenderlich!
Marcin Makowski: Tak, pies goniący własny ogon. A wracając do Krakowa – to w ogóle to jest miasto konsultacji społecznych i wizualizacji. Wszystko jest na wizualizacjach. Gdyby Kraków był taki w rzeczywistości, jak na tych wizualizacjach, to byłby Kopenhagą Europy Wschodniej.
GK: To ja czegoś nie rozumiem. Przed chwilą mówiłeś, że najjaśniejszym punktem Krakowa jest ZZM, bo robi ładne wizualizacje. No też uważam, że są ładne, ale co mi z wizualizacji?
To jest jakieś światełko na tle tych mroków krakowskich. Że jest ktoś, kto pokazuje, że jest jakaś rozbudowana wizja miasta. Natomiast jak zaczniemy rozliczać te wizje w rzeczywistości, to wiem jak jest. Wiemy jak to wyglądało w realizacji w przypadku np. Parku Reduta i słynnych śmietników, rozstawionych co „30 cm”. Może takie jest już to miasto, że wystarczy pokazać wizualizację i na tle Jacka Majchrowskiego wygląda się świetnie.
GK: To bardzo ciekawy wątek tych wizualizacji, że Kraków jest piękny, ale tylko wirtualnie. Obecnie krąży po Internecie wizualizacja placu Grzegórzeckiego. Piękna!
Też jestem jej fanem. Ale zawsze może się to skończyć tak jak w przypadku placu Biskupiego, ulicy Krakowskiej, metra, Cogiteonu czy Centrum Muzyki na Grzegórzkach. I to jest największy dramat tego miasta. A te dwie ostatnie inwestycje dałyby świetny impuls do rozwoju tych oddalonych od centrum obszarów Krakowa, o czym wspomniałem na początku. Wszystko te inwestycje były piękne, ale na papierze. Albo bulwary wiślane – to jest niewykorzystana szansa Krakowa.
TB: Jak to? Ktoś szansę wykorzystał i postawił sobie tam balon.
Świetnie to opisaliście. To dla mnie jeden z najbardziej symbolicznych tekstów mówiących o Krakowie. Ktoś sobie postawił balon, który miał informować o smogu (w rzeczywistości nigdy nie pokazał informacji o stanie krakowskiego powietrza – dop. red.), był to balon społeczny w oparciu o sześć instytucji i jakoś nie zasłania osi widokowej na Skałkę i Wawel. Zasłaniać ma za to kładka pieszo-rowerowa. A ta kładka jest piękna. Oczywiście tylko na wizualizacji. W takich przypadkach zawsze jest problem, że się nie da. Ale jeśli chodzi o turbo-deweloprkę, w stylu Angel Wawel Stradom to można wszystko: rozkopać średniowieczny cmentarz i wywieźć szczątki, rozpierdzielić zabytkowy budynek, przeorać połowę fasady i zbudować z tyłu w ogrodzie apartamentowiec.
“W czasie, kiedy w Krakowie oblepiało się szkieletora, w Warszawie wybudowano pięć drapaczy chmur”
TB: Kiedyś trafnie napisałeś na Facebooku: największym problemem Krakowa jest to, że nawet najprostsza i najbardziej oczywista rzecz, może tu urastać do roli zadania o kosmicznej skali trudności.
Marcin Makowski: Naszym symbolem jest nie obwarzanek, a krakowski imposibilizm, słynne „nie da się”. Weźmy choćby niewielki przecież plac Biskupi, który był remontowany przez firmę powiązaną personalnie z Jackiem Majchrowskim. Rozkopali ten plac, wyrzucili kostkę brukową, postawili jakieś ławeczki i koparki i po prostu zniknęli z placu budowy. I teraz miasto ogłasza, że wypowiedziało tę umowę – i ogłosiło to jako sukces. I że być może na wiosnę poznamy nowego wykonawcę. A w tym samym czasie w Warszawie powstaje wieżowiec wyższy niż Pałac Kultury i Nauki.
GK: My też mamy swój wieżowiec! Czekaliśmy zaledwie 45 lat…
No w czasie, kiedy w Krakowie oblepiało się szkieletora, w Warszawie wybudowano pięć drapaczy chmur.
TB: A co powiesz o krakowskich korkach? Ostatnio jak mieszkańcy narzekali, że tracą w nich czas, urzędnicy zrobili wyliczenia, że korków wcale nie ma.
GK: To też jest duch tych krakowskich wizualizacji – że na papierze jest w porządku.
A życie jest takie, że jak ktoś mieszka np. w Krowodrzy, przy ulicy Wrocławskiej, to ma tylko jeden autobus, który musi się przedostać przez aleje Trzech Wieszczów, aby dotrzeć do Dworca Głównego. W godzinach szczytu wygląda to tak, że szybciej idzie się na nogach. A mimo to – dogęszcza się tam zabudowę. I to inwestycjami z nazwami, które lubię bardzo: New York City Residence, Piąta Dzielnica – i nie dokłada się do tego przedszkola, sklepów, urzędu pocztowego, nie dokłada się dodatkowego autobusu i nie buduje metra. No i ci ludzie żyją w tych swoich „nowojorskich” apartamentach jak na Manhattanie, korki mają jak na Manhattanie…
GK: …Tylko infrastuktura jak w Bangladeszu.
Tak! I tu jest właśnie źródło problemu korków krakowskich.
TB: Ale zawsze można przecież jechać na rowerze. Jak w Amsterdamie.
Można. I pod tym względem akurat w Polsce i zawłaszcza w Krakowie coś się dzieje. Te statystyki rowerowe w Krakowie są dobre – zwiększyły się o 20-30%.
TB: Tak. Brzmi to dumnie, ale urząd zapomina wspomnieć, że chodzi tu o wzrost o 30% – z 5 do 7%. Więc ruch rowerowy to wciąż tylko 7%, a reszta jeździ tak, jak jeździ się ulicą Wrocławską. Fajnie, że robi się ścieżki rowerowe, ale jednocześnie – moim przynajmniej zdaniem – pomija się źródło problemu, więc wiele lepiej nie będzie. Mieszkańcy aglomeracji dalej są skazani na samochód. Na przykład mieszkaniec Zielonek, żeby jeździć po tych ścieżkach, musiałby najpierw przywieźć ten rower samochodem. I jeszcze znaleźć miejsce, gdzie to auto – razem z bagażnikiem na rower – zostawi, bo przecież nie na P&R. I nikt chyba nie uważa tego za swój problem.
To prawda – wjazd do Krakowa na rowerze od Zielonek to jest walka o życie. Jeden pas, brak chodnika, koleiny, jeżdżą tam ciężarówki. A przecież to – jak kiedyś słyszałem – prestiżowa sypialnia Krakowa. Jak wygląda w rzeczywistości? Jak miejscowość z zachodniopomorskiego – z całym szacunkiem dla tego województwa. Kraków zaczął wchłaniać te wioski, zaczęły powstawać ładne budynki, ale nie powstała infrastruktura, która by w sposób miejski połączyła te ekosystemy. One są jak przyszywane kończyny z innego ciała i wszystko tworzy organizm, który wygląda jak potwór dr Frankensteina. W Krakowie w ogóle wszystko buduje się osobno, jakby bez spójnej, całej wizji. I to jest problem – takim ekosystemem jest Stare Miasto, także Nowa Huta…
GK: Krowodrza!
Tak, budowana przed wojną, a potem przez okupantów. A poza tym? Jest to doraźne doklejanie kawałków miasta do miasta bez żadnej wizji. I to jest największy problem Krakowa.
“Nie ma przestrzeni na to, żeby wpuścić tu świeże powietrze”
TB: Mam podobne odczucia – że to świetne miasto z wspaniałą tradycją, z rozwijającym się biznesem, żywym środowiskiem akademickim. Ale są też instytucje, które nie dorastają do tego wszystkiego. Moim zdaniem jest tak z władzą. Krakowem dałoby się zarządzać lepiej, na miarę możliwości miasta. Ale o tym się w Krakowie w ogóle nie rozmawia, nie ma miejsca do takiej rozmowy. Kiedy np. my próbujemy je stworzyć, to zamiast przyjąć zaproszenie do debaty, zaczyna się obrzucanie błotem i mówienie, że tak nie wolno. Dlaczego nie ma rozmowy?
Marcin Makowski: To jest problem „krakówkowości” Krakowa. Miasta, które jest zadowolone z siebie. Ze złudnym poczuciem stabilności, która tak naprawdę jest stagnacją. Nie ma przestrzeni na to, żeby wpuścić tu świeże powietrze. Działamy – jak w przypadku problemu smogu – dopiero wtedy, gdy jesteśmy przyciśnięci do ściany.
TB: Jednak przyciśnięci do ściany potrafimy działać szybko.
Tak. W przypadku smogu – dało się. Ja nie rozumiem też dlaczego ciągle mamy tylko wybór: Majchrowski albo ktoś z PiS-u, jakiś profesor najczęściej. Ewentualnie Łukasz Gibała. który zawsze stara się być młodym, nowoczesnym, dynamicznym kandydatem. Ale być może ktoś taki – nawet nie mówię konkretnie o Gibale, ale o kimś, kto próbuje być nowoczesnym kandydatem robiącym smart city – nie wygra, dopóki cały ten krakowski układ nie zdestabilizuje się kompletnie. Brakuje mi woli samych mieszkańców, którzy ciągle wybierają Jacka Majchrowskiego w ramach jakiegoś dziwnego syndromu sztokholmskiego. Tego, by zachcieli, żeby to miasto było znowu modne, miało swój charakter. Żeby chcieli prezydenta, który nie rządzi dlatego, że go wszyscy o to proszą. Kogoś, komu się kurde chce! Kogoś kto powie: jestem młody dynamiczny i chcę konkurować z Warszawą. Mam nadzieję, że coś takiego w końcu się stanie, że nastąpi zmiana pokoleniowa.
GK: Znajdzie się ktoś kto ma zajawkę na Kraków?
Tak, potrzebujemy fanatyka Krakowa, który widzi, ile tu jest jeszcze szans do wykorzystania.
TB: To powiedzmy, że pojawia się taka osoba. Myślisz, że ma szansę? Przecież tu powstała ogromna sieć wzajemnych relacji i w jej interesie jest to, żeby ten układ trwał. I nawet nie stawiam teraz zarzutu, po prostu stwierdzam fakt. Jak ma wygrać człowiek, który na starcie ma przeciw sobie większość mediów i tę część świata biznesu, który korzysta na trwaniu obecnej sytuacji?
To przypomina węzeł gordyjski. Jedyny sposób to włożenie miecza i rozcięcie go.
TB: Takim mieczem miała być dwukadencyjność.
Tak, PiS dotknęło tutaj sedna problemu, który dusi cały kraj i zatrzymał nas na poziomie średniego rozwoju. Intuicyjnie wyczuli, że to trzeba zmienić, ale zrobił to w swoim stylu. To znaczy tak, że się o ten swój pomysł potknęło i nic z tego nie wyszło. A przecież te układy, powiązane z długo rządzącym prezydentem, są paraliżujące. One same siebie – jak w samospełniającym się proroctwie – napędzają i umacniają. Jakby tak policzyć ile osób z urzędu czy spółek miejskich głosuje na Jacka Majchrowskiego i dlaczego to robią, to pewnie większość z nich nie głosuje, dlatego, że jest jego fanem, tylko głosuje za utrzymaniem swojej pracy i stabilizacją.
TB: Członkowie zarządów spółek miejskich w Krakowie wpłacają zresztą spore kwoty na kampanie Jacka Majchrowskiego. Mają z czego, bo zarabiają niemało. Nawet jak trzeba dla nich powtarzać konkursy.
To jest problem każdego miasta w Polsce. Nie tylko Krakowa. Ten system tak działa. A najbardziej się obawiam, że prezydent kogoś namaści i będzie to kontynuacja tego samego, tylko z inną twarzą. Wydawało mi się, że zmieni to pandemia i wstrząs z nią związany. Że zobaczymy, że centrum należy do studentów i turystów, a my żyjemy w dysfunkcyjnych przedmieściach. To może sprawić, że będzie musiał pojawić się ktoś, kto to wszystko zresetuje. Bo miasto się degraduje i widać to było w czasie pandemii, kiedy pojawiła się inwazja napisów, bazgrołów na ścianach. I to jest jak efekt rozbitego okna – jeden napis, potem drugi, potem trzeci, nikt z tym nic nie robi i mamy „otagowane” pół Kazimierza i Grzegórzek. Miasto uciekło od odpowiedzialności za to, jak wygląda. Od dbania o estetykę. To wpływa na nasze samopoczucie. I to symboliczne wygaszanie latarni w nocy sprawiło, że ten pocztówkowy Kraków stał się miastem w którym żyje się wizualnie nieprzyjemnie. Dużo mówi ten napis na rondzie Mogilskim: streets of hate, I mam wrażenie, że wszystkim to wisi, bo tych napisów jest tak dużo, że już nie znikają. Jak na to patrzę to czuję się jak na Bałkanach tuż po wojnie. U mnie na Dąbiu jest napis chwalący Cracovię za zwycięstwo w pucharze Polski i wiem, że lada dzień pojawią się kibice Wisły, zamalują to i zostanie jakiś ogromny bohomaz.
“To był bardzo wyrazisty symbol kapitulacji”
GK: Wróćmy do wygaszenia miasta. Spotkałem się z opinią, że prezydent Majchrowski wyłączył latarnie, bo miasto funkcjonuje tylko dla turystów, więc prezydent pokazał, że bez turystów działanie miasta nie ma sensu.
Marcin Makowski: To był przede wszystkim symbol. Bardzo wyrazisty. Symbol kapitulacji. Bo przecież ile to dało oszczędności?
GK: No tyle, ile zarabia w kilka miesięcy członek zarządu jakiejś miejskiej spółki.
Prezydent zdecydował się w tak kluczowym, przygnębiającym momencie pierwszego lockdownu wygasić miasto. Pokazał, że jest tak źle i tak fatalnie, że musimy gasić lampy. Ludzie mogli jeszcze wychodzić, ale to ich zatrzymało w domu. Bulwary koło których mieszkam, wyglądały upiornie. Czy to wygaszanie coś dało poza sygnałem, że zwijamy to miasto?
GK: To bardzo ciekawe. Rzeczywiście prezydent nie zachował się jak lider. Powiedział raczej: na nas nie liczcie.
To jest tylko albo aż zgaszenie światła. A teraz jest tak super, że już możemy mieć włączone światła. Co się zmieniło?
“Każdy ma taką wieżę Eiffla na jaką zasłużył”
TB: Może odbiór był inny niż planowano. Być może założono, że będzie to oznaka troski o miejską kasę w trudnym czasie, a ludzie odebrali to inaczej. Ja mam wrażenie ostatnio, że krakowski urząd to jest taka duża agencja Public Relations. Na przykład, żeby zmusić go do działania – patrz smog lub zieleń – trzeba wywołać kryzys wizerunkowy. Odkąd zacząłem patrzeć na miasto przez pryzmat PR, to wszystko się składa do kupy.
Marcin Makowski: Public Relations jest bardzo dużo. Miasto działa też bardzo reaktywnie, co i tak jest krokiem naprzód, bo wcześniej nawet tego nie było. Sam tego doświadczyłem, kiedy pokazałem ten straszny przystanek pod Bonarką, wkomponowany w ścianę, szalenie niebezpieczny albo śmietniki i ławki w parku Reduta, tysiące drobnych rzeczy, które zmieniają się dopiero, kiedy zrobi się aferę w mediach ogólnopolskich. No ja przepraszam bardzo, ale czy my wszystko musimy zmieniać dopiero wtedy, kiedy zrobi się afera? Dopiero wtedy da się coś przeprojektować, zmienić, zrobić bus pas?
GK: Tak. Dopiero wtedy, kiedy wykonamy pracę za urzędników.
Przecież to jest absurdalne. Przykład Bonarki jest świetny. Jak można zaprojektować miasto w mieście – przecież tak Bonarkę sprzedawano – z jedną drogą wyjazdową i jednym przystankiem? To wygląda jak wariant z „Poszukiwany. Poszukiwana.”, kiedy przychodzi ten dyrektor, przestawia jezioro, i inkasuje honorarium za zmiany koncepcyjne.
Ja bym oczekiwał, żeby inicjatywy podejmowało miasto, a nie tylko społecznicy i organizacje pozarządowe.
A jest też przecież przykład szkieletora. Mamy się cieszyć, że go skończono, ale jak popatrzeć z boku to nie za bardzo wygląda jak Nowy Jork z lat 30. XX wieku. Tylko jak jakiś quasiarchitektoniczny ulepek.
GK: Mówiąc językiem dyplomacji – ósmy cud świata to to nie będzie.
A propos PR widziałem, jak ktoś od inwestora chwaląc się tą budową, mówił, że teraz Paryż ma wieżę Eiffla, a Kraków ma Unity Tower. I tak sobie zestawiłem jedno z drugim, i pomyślałem, że każdy ma taką wieżę Eiffla na jaką zasłużył.
“Są sukcesy, które da się dostrzec”
GK: A jak myślisz. Co się dzieje w gabinecie Jacka Majchrowskiego i co tam dociera?
Marcin Makowski: Nie wiem, co się przebija przez ten dym cygar. Ale ja bym raczej Jacka Majchrowskiego nie postrzegał, jak jakiegoś złego demiurga. Uważam, że to postać nieco tragiczna. Zakorzenił się. Wybierają go. Chciałby zrezygnować, ale nie może, bo się ustawia kolejka interesariuszy. Jednak jeżeli zależy mu na Krakowie, powinien sam najlepiej rozumieć, że już ze dwie kadencje temu powinien ten ster przekazać. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Przypuszczam, że prezydent kieruje się poczuciem odpowiedzialności i myśli, że nie ma nikogo innego, ale jak długo można sobie tak wszystko tłumaczyć. Moim zdaniem prezydent Majchrowski kocha Kraków, ale miłością dysfunkcyjną, zasiedzianą.
Trzeba jednak zwrócić uwagę i na to, że prezydent ma organiczne poparcie. Ludzie na niego głosują. Są też sukcesy, które da się dostrzec. Arena, ICE, to, że Kraków staje się czymś w rodzaju polskiej Doliny Krzemowej. To że wreszcie zaczęto z rozmachem budować tramwaj do Górki Narodowej.
“Bez metra nie da się tego miasta rozwinąć do poziomu, na który zasługuje”
TB: Wcześniej mówiłeś, że brakuje Ci w Krakowie wizji, która by dorastała do tego miasta i że tęsknisz za kimś, kto by coś takiego wniósł. Czego oczekiwałbyś od takiego człowieka?
GK: Program wyborczy twojego idealnego kandydata.
Marcin Makowski: Moim zdaniem bez metra nie da się tego miasta rozwinąć do poziomu, na który zasługuje. Ono już jest niewydolne komunikacyjnie, a niedługo będzie sparaliżowane komunikacyjnie. Jeżeli my tego nie rozładujemy z pomocą metra lub kolei, nie stworzymy dodatkowego systemu krwionośnego dla miasta, żeby ono mogło się rozwijać z rozmachem, to zostanie nam dogęszczanie. Będziemy dokładać kolejne plomby, w których mieszkać i żyć się już nie da.
Metro – naziemne lub podziemne, w to nie wnikam – pozwoliłoby ludziom mieszkać w ładnych, budowanych od nowa dzielnicach i dojeżdżać do centrum miasta. Jeżeli nie znajdzie się kandydat, który będzie chciał postawić na taki priorytet, to nigdzie dalej nie dojdziemy. Ugrzęźniemy w nieustannie powtarzającym się schemacie problemów.
Trzeba zrobić jakiś cywilizacyjny skok. Bez tego Krakowa nie da się już rozwijać.
TB: Wielki Kraków 2021.
Gdyby udało się stworzyć ten nowy krwiobieg miasta, moglibyśmy budować takie kolejne Nowe Huty. Dzielnice, w których jest zieleń i przestrzeń. To w ogóle ciekawe, że komuniści potrafili tak budować, a w tych wszystkich nowych Park Residencach i Gardenach to zobaczysz tyle zieleni, ile sobie na balkonie wyhodujesz.
GK: To taki krakowski paradoks. Tylko u nas Huta jest zielona, a Garden betonowy.
Prezydent musi skupić się na jednej rzeczy i ją wreszcie skończyć, a później zastanowić się, jak tworzyć autonomiczne dzielnice, w których ludzie chcą mieszkać i zostawać. Skupiłbym się bardzo mocno na inicjatywach społecznych. Takich jak wspomniane Centrum Muzyki, Cogiteon albo Centrum Lema. Nowe fajne miejsca, gdzie ludzie chcą się spotykać. Trzeba znaleźć ekwiwalent dla zamkniętych Dolnych Młynów. Zobaczcie, że tam wystarczyło tylko dać ludziom pretekst i zbiegli się, a miejsce żyło. Tylko oczywiście deweloperka jak zawsze okazała się silniejsza. A w Krakowie jest tylu aktywnych ludzi, że wystarczy im dać przestrzeń, a oni ją zagospodarują w sposób, który Jackowi Majchrowskiemu nie mógłby się nawet przyśnić. Coś takiego dałoby się zrobić w nowej, lepszej lokalizacji. Trzeba sobie też uzmysłowić, że trzeba wykorzystać bulwary.
Mamy ich ogrom i co? Walczymy o to, by je doświetlić. I nie da się tego zrobić, bo dwa albo trzy lata trzeba czekać, żeby uzgodnić kolor latarni. Dlaczego my mamy trzy lub pięć lat czekać na coś tak podstawowego, jakbyśmy żyli w jakimś Trzecim Świecie?
TB: To symboliczne, bo może nie da się wymienić latarni i doświetlić bulwarów, ale da się za to pokazywać wizualizację rewitalizacji całości, która ma kosztować około 100 milionów złotych.
No tak. A ja codziennie podróżuję tymi bulwarami z mostu Grunwaldzkiego pod stopień wodny Dąbie i tam w zimie jest tak, że jak nie zapalisz lampki w rowerze, to nie widać ręki, kiedy ją wystawisz przed siebie. Niestety tam umarł Piotr Kijanka. Ten chłopak, który gdzieś tam mieszkał i wpadł do wody wracając do domu. Widziałem jak go wyławiają. Byłem tam, bo zaangażowałem się w szukanie tego chłopaka. Ten przykład uzmysłowił mi, że to jest absolutna patologia. Nowy prezydent musiałby widzieć takie kluczowe miejsca, które da się szybko zmienić.
One są łatwe do zlokalizowania. Wystarczy się wsłuchać w głos mieszkańców. Zobaczcie, że mamy takie bulwary, gdzie codziennie chodzą tysiące ludzi. I tam w kluczowych miejscach nie ma schodów, ramp dla wózków, lamp?
Ile to kosztuje? Dlaczego nie możemy tego zrobić? Nawet potem te lampy przemalować. Park za biblioteką przy Rajskiej już raz musiał wygrać budżet obywatelski. Która to jest koncepcja? Żeby przebłagać prezydenta musieli zaangażować się w to wszyscy święci, wliczając w to Roberta Makłowicza. Dopiero wtedy się łaskawie zgodził.
To jest dla mnie przerażające.
GK: Zgodził się. Tylko nie zrobił.
Ale podsumowując. Wielki projekt cywilizacyjny, czyli metro. Wokół niego rozwijają się organicznie nowe, projektowane od początku dzielnice. A także identyfikacja „wąskich gardeł” miasta w postaci parków, placów i latarni. Oprócz tego wspieranie aktywności społecznej i tworzenie miejsc, w których ta się może rozwijać.
To pozwoliłoby nam zacząć stawać na nogi.
TB: Trochę science-fiction.
Trochę tak.
TB: Chociaż w ogóle nie brzmi jak science-fiction.
Brzmi jak normalne miasto.
GK: A w Krakowie brzmi jak science-fiction.
Prawda? Brzmi jak: Co? Zwariował? Tyle naraz?
***
Marcin Makowski – publicysta portalu Wirtualna Polska oraz tygodnika “Do Rzeczy”. Współpracownik Radia Kraków.
Rozmawiali Grzegorz Krzywak i Tomasz Borejza.
Czytaj także: Łukasz Franek: Korki to wina nas wszystkich, mieszkańców miasta
–8 komentarzy–
to miasto jest strasznie brzydkie, niestety 🙁 mieszkam od zawsze na przedmieściach i jak mam ochotę na spacer po innej dzielnicy to jadę gdzieś “za miasto” jeśli tylko jest czas, centrum jest nieprzyjemne i takie męczące. jak mnie ktoś pyta co mi się podoba najbardziej w tym mieście to mówię że okolice :]
No tak ten artykuł sprowadza się do jednego wniosku. Wszystkiemu winni mieszkańcy którzy wybierają Jacka Majchrowskiego. A kogo mają wybierać przedstawiciela PiSu czy Gibałe który ma uczulenie na obecnego prezydenta. Wolne żarty. Dlatego go wybieramy bo lepszych kandydatów nie było. Oby ta ustawa nie była dla Krakowa jak powiedzenie ” zamienił stryjek siekierkę na kijek”
przede wszystkim prawdziwy obszar metropolitalny Krakowa został pokazany już za kadencji prezydenta Gołasia, a więc od Chrzanowa po Bochnię. I tak jest w rzeczywistości. Jednak obecne władze Krakowa nie chcą dostrzec prawdziwego zasięgu odziaływania Krakowa i chcą skurczenia jej do Zabierzowa i Wieliczki. Oddano praktycznie cały zachód województwa pod wpływ Katowic, a przypominam, że np z Trzebini do Krakowa dojeżdża codziennie ponad 900 osób do pracy bez studentów i uczniów. Zatem trzeba wreszcie zmusić urzędników magistrackich do tego aby popatrzyli szerzej na zasięg wpływów Krakowa i nie bali sie odpowiedzialności za swój własny region
A ja mam już dosyć słoików, którzy wyjechali ze swojej pipidówy, nazjeżdżali się do Krakowa i strasznie dyskutują o tym co zmienić, prześcigając się w udowadnianiu pomiędzy sobą, który to bardziej nowoczesny
Hahaha, no tak, bo żeby być z Wielkiego Krakowa, trzeba mieć pradziadka na Rakowickim.
Widać że jesteś spoza krakowskiego. U nas się nie mówi słoik. Wiesz choč jak się nazywa takich jak ty?
[…] Czytaj także: Marcin Makowski: Gdyby Kraków był jak na wizualizacjach, to byłby Kopenhagą Europy Wschodniej […]
[…] Czytaj także: Marcin Makowski: Gdyby Kraków był jak na wizualizacjach, to byłby Kopenhagą Europy Wschodniej […]