Miastem rządzi Janusz
Janusz biznesu to jeden z archetypów kulturowych ostatnich dekad. Szef firmy, który dużo zarabia, kasą dzieli się tylko ze swoją familią, a pracownikom rzuca ochłapy i mówi, że pieniędzy na podwyżki nie ma. Wmawia im, jak to jest źle, podczas gdy sam wykańcza już drugi dom, kupuje czwarty samochód, a córce – na wesele – sprowadza małże z Bordeaux. Wydawało się, że taka postawa to już tylko relikt lat 90. Że szef tandety wysiadający z Porsche i mówiący swoim pracownikom, że “nie będzie premii na święta”, to tylko słusznie minione obrazki z programów Elżbiety Jaworowicz sprzed 30 lat. W Krakowie jednak funkcjonuje rozbitek z tamtych czasów i jest nim prezydent blisko milionowego miasta.
Bo – puśćmy wodze satyrycznej fantazji – gdyby powstała “Sprawa dla reportera” o Jacku Majchrowskim, to wyglądałaby mniej więcej tak:
Podjeżdża lśniąca limuzyna prowadzona przez szofera. Otwierają się drzwi i z samochodu wysiada dystyngowany starszy pan w kapeluszu, drogim płaszczu oraz z dymiącym cygarem w ustach. – Nie ma pieniędzy na wasze wypłaty – oznajmia swoim pracownikom i wypuszcza dym z cygara, gładząc karoserie luksusowego samochodu.
Skąd taki przykład? Już wyjaśniam…
W ostatnich dniach krakowski urząd miasta opublikował ogłoszenie. Chodziło o zatrudnienie osób, które będą rejestrować uciekających przed wojną Ukraińców w systemie PESEL. Stawka za tę pracę, zaoferowaną przez jeżdżącego lexusem z szoferem Jacka Majchrowskiego, plasuje się poniżej minimalnej krajowej (zgodność z prawem, jak wyjaśniali potem urzędnicy, ma zapewniać premia). Oto ogłoszenia, które niedawno – wśród krakowian – wywołało oburzenie wymieszane ze śmiechem.
Na lepszą pensję mogą liczyć politycy
Zdecydowanie więcej szczęścia do ofert pracy mają czwartoligowi politycy, których Jacek Majchrowski upycha w urzędach oraz miejskich spółkach. Szczególnie wtedy, kiedy są radnymi i można w ten sposób wpłynąć na przychylne głosowania w radzie miasta. Bo kto podniesie rękę na swojego żywiciela? Na przykład związany z PSL Łukasz Wantuch dostał niedawno posadę w zarządzie dróg.
Nikt nie wie do końca, co tam robi, ale pracę zorganizowano mu tak, że nie musi się w niej pojawiać, a za swoją „ciężką robotę” otrzymał prawie 7 tysięcy zł za pierwszy miesiąc. Narzekać na apanaże nie może także inny polityk PO i także radny miejski – Jakub Kosek – który w miejskiej spółce otrzymuje 10 tysięcy złotych miesięcznie. Nie wiadomo natomiast ile zarabia inny polityk PO, radny Andrzej Hawranek, który został koordynatorem w MPO. Mętne były wyjaśnienia czym konkretnie taki koordynator ma się zajmować, spółka nie ujawniła jego zarobków, ale można przypuszczać, że zarabia dużo więcej, niż kwota z ogłoszenia o pracę.
Cała wspomniana trójka otrzymała swoje ciepłe posadki bez konkursów, w zasadzie – cytując klasyka – bez żadnego trybu. Znakomite warunki pracy ma także Piotr Kempf – politk PSL – który został dyrektorem zarządu zieleni. “Ludowiec” otrzymuje 20 tysięcy złotych miesięcznie. Choć – co chyba w tym przypadku jest najciekawsze – nawet nie do końca wiadomo, czy ma kompetencje aby zarządzać tak dużą jednostką. Dlaczego? Ano dlatego, że dokumentów z konkursu na to stanowisko najpierw przez wiele miesięcy nie chciano pokazać mieszkańcom, aż w końcu poinformowano, że… spaliły się w czasie pożaru archiwum.
Kierowniku, poratujesz złotóweczką?
Ale wróćmy do “Sprawy dla reportera”. Kolejna scena programu o Jacku Majchrowskim wyglądałaby tak:
Podjeżdża lśniąca limuzyna prowadzona przez szofera. Otwierają się drzwi i z samochodu wysiada dystyngowany starszy pan w kapeluszu, drogim płaszczu oraz z dymiącym cygarem w ustach. Poprawia szalik, zaciąga się głęboko i podchodzi dumnym krokiem. – Kierowniku, poratujesz złotóweczką? – zagaduje wypuszczając chmurę dymu i wyciągając w naszym kierunku aksamitny kapelusz wyszywany złotą nitką.
To nie żart – Jacek Majchrowski poprosił krakowian o zrzutkę na dom pomocy społecznej dla Ukraińców uciekających przed wojną. I dzieje się to w mieście z 7-miliardowym budżetem, gdzie ławkę kupuje się za prawie ćwierć miliona złotych, a urzędnicy słyną z przepalania pieniędzy i z wielu nieuzasadnionych wydatków. Choćby z zakupu motorówki za 200 tysięcy złotych ze 100-konnym silnikiem czy telefonów z najwyższej półki za prawie 4 tysiące złotych za sztukę. Do tego dochodzą gigantyczne wydatki na nowe samochody, urzędową telewizję czy na reklamy w mediach (do czego są potrzebne – o tym w dalszej części tekstu).
Ale, żeby zrozumieć, jak fatalny dla prezydenta Krakowa jest kontekst tej sytuacji, warto opisać tło, czyli to, jak funkcjonuje krakowski samorząd. Magistrat i jego satelity – miejskie spółki takie jak wodociągi, MPEC czy MPO – to wygodne siedlisko dla wielu „żywotnie zainteresowanych”. Tak w Krakowie określa się ludzi, którzy trwają – miernie, ale wiernie – przy swoim żywicielu, prezydencie Majchrowskim, który w zamian za lojalność i niezłomne utrzymywanie układu, nagradza ich mało eksponowanymi, ale dobrze płatnymi stanowiskami. Dla wnikliwego obserwatora krakowskiej polityki, urzędy zarządzane przez Pana Profesora są czymś z pogranicza domu spokojnego życia i punktu zapomogowo-pożyczkowego. Z tym zastrzeżeniem, że pożyczki te są bezzwrotne, a dysponuje się nimi z pieniędzy krakowian. A życie tych “pracowników”, którzy oblepiają krakowskie urzędy, jest naprawdę klawe.
Kupują samochody, drogie telefony, motorówki, jeżdżą na wycieczki, dobrze zarabiają na swoich etatach, a do tego przyznają sobie niezliczone premie oraz nagrody. A kiedy w końcu przesadzą i mieszkańcy wytkną im, że powinni też czasem zarządzać miastem, wykupują w zaprzyjaźnionych mediach reklamy, którymi pacyfikują nastroje ludzi za ich własne pieniądze. Np. jeśli wśród krakowian pojawi się złość na to, że w mieście jest brudno, to w ciągu kilku dni, na łamach portali, gazet i radiostacji pojawią się „materiały sponsorowane”, imitujące prawdziwe materiały dziennikarskie. Będzie w nich mowa o tym, „które miasto jest najczystsze na świecie i dlaczego Kraków”. Takie miasto powiatowe, tyle że na większą skalę.
I niekiedy sielanka tego układu towarzysko-biznesowego bywa zakłócana. Np. tak jak teraz – przez wojnę na Ukrainie, która skutkuje napływem tysięcy ludzi, którym trzeba pomóc i Kraków staje przed prawdziwym wyzwaniem. I problemem, którego nie da się załatwić kilkoma tekstami w gazecie. Co wtedy robią władze Krakowa? Wyciągają rękę po jałmużnę, bo kasę mieszkańców już przejedli. I tylko pozostaje czekać na sytuację w której kierowca MPK będzie zbierał od pasażerów na paliwo, drogowcy będą żebrać o asfalt na załatanie dziur, a wodociągi będą prosić krakowian o przyniesienie rur, bo w innym wypadku woda w kranach już nie popłynie.
I na usta ciśnie się tylko jedno pytanie: Janusz, co zrobiłeś z naszymi pieniędzmi?
Fot. Andrzej Banaś/Gazeta Krakowska.