W Krakowie zostawiłby tylko Rynek i może Wawel. Wolał mieszkać w Nowej Hucie
Nowa Huta, Mieszkać w Nowej Hucie: Elektryk Szczepan Brzeziński był jednym z tych, którzy zbudowali Nową Hutę. “Bardzo ją polubił. Do centrum Krakowa nie jeździł, bo tam chodniki wąskie, ludzie się popychają, co kawałek jest przystanek tramwajowy. (…) Gdyby miał decydować, to w Krakowie zostawiłby tylko Rynek Główny, resztę by kazał zburzyć i na nowo zbudować. No, może zostawiłby jeszcze Wawel, bo był tam dwa razy i nawet mu się podobało. Wolał jednak mieszkać w Nowej Hucie.“
Szczepań Brzeziński jest jednym z bohaterów książki, której autorem jest red. Leszek Konarski z “Tygodnika Przegląd”. Książka nosi tytuł “Nowa Huta – wyjście z raju” i bardzo cieszymy się, że możemy zaprezentować jej fragmenty. Dzisiaj pierwszy. Wkrótce dwa kolejne.
KSIĄŻKĘ “NOWA HUTA – WYJŚCIE Z RAJU” NAJLEPIEJ JEST KUPIĆ BEZPOŚREDNIO W SKLEPIE TYGODNIKA PRZEGLĄD [TUTAJ: Nowa Huta – wyjście z raju]. DZIĘKI TEMU AUTOR I WYDAWNICTWO ZARABIAJĄ WIĘCEJ.
Rozdział: Nowa Huta w kufajkach i gumiakach
O tym, ile trzeba było mieć sił i zdrowia, aby zbudować nowe miasto i wielką hutę, wiedzą tylko ci, którzy tu byli od początku. Każdy chciał mieć raj na ziemi, własne mieszkanie i dobrą pracę, ale na początku wytrzymywali tylko najwytrwalsi, warunki pracy były bardzo ciężkie. Jednym z pierwszych był przybyły wczesną wiosną 1950 roku elektryk Szczepan Brzeziński.
Pierwsze skierowanie na nocleg Brzeziński otrzymał do hotelu junaków w Czyżynach. W dużych halach fabrycznych były sale mieszczące 100, 120 i nawet 400 łóżek. Zamieszkał w tej z 120 towarzyszami. – W salach bardzo dokuczały nam głośniki – wspominał. – Człowiek chciał się po pracy zdrzemnąć, a tu jakiś prelegent urządzał sobie pogadankę. Brało się wtedy gumiaka i przywalało w głośnik, aż spadł.
Łaźnia była na zewnątrz budynku, ogrodzona plandekami, aby nikt nie podglądał. Pracujący cały czas motor tłoczył wodę do natrysków. Na zewnątrz budynku były też ustępy. Wykopano wielki długi rów i ustawiono zbudowane z drzewa latryny, jak w wojsku.
Mieszkając w Czyżynach, Brzeziński jadał w tamtejszej stołówce. W okienku podawał bloczek, brał dwie aluminiowe michy i do jednej dostawał półtorej chochli zupy, do drugiej chochlę ziemniaków, trochę sosu, mięsa, sałaty. Prowiant na kolacje i śniadania kupował w sklepie, gdzie na sąsiednim stoisku leżały zegarki, tkaniny, radioodbiorniki. Ponieważ Huta była wtedy lepiej zaopatrzona niż Kraków, kilka razy dla znajomych z miasta kupował tu flanelę, a innym razem dla pewnego inżyniera przywiózł radio. W Krakowie takie radio było szczytem marzeń, w Nowej Hucie wystarczyło pokazać kartę meldunkową, aby je kupić. Ale byli i tacy, którzy w ogóle nie stołowali się na terenie budowy, tylko raz w tygodniu przywozili z domu spory zapas kiełbasy, boczku i chleba.
Obowiązującym strojem na każdą okazję była kufajka i gumiaki. Tylko kobiety, operatorzy koparek i kierowcy otrzymywali buty filcowe. Kto wstydził się jechać w gumiakach do Krakowa, w pociągu zmieniał cholewy na półbuty, a w drodze powrotnej znowu zakładał gumiaki. W kufajce chodziło się nie tylko do pracy, ale na zakupy, na występy. Do Teatru „Nurt” gumiaki trzeba było koniecznie wypastować czarną pastą. Dopiero, gdy zrobiono dojścia do budynków i powstały pierwsze ulice, można było pochodzić w trochę porządniejszych butach. – Najgorzej było z waciakami w lecie – tłumaczył Brzeziński – gdyż nie wiedzieliśmy, gdzie je trzymać. Przenosiliśmy je z pakamery do pakamery. W jesieni trzeba było coś pokombinować, aby otrzymać nowe. Włos obowiązywał nieco dłuższy i koniecznie nasmarowany brylantyną, aby się dobrze błyszczał. Na włosy zakładaliśmy też aluminiowe zygzakowate spirale albo siatki z cienkich nitek.
Latem 1952 i 1953 roku strojem wyjściowym był duży czarny kapelusz sombrero i do tego koszulka w poprzeczne paski. Dopiero na nią nakładało się normalną koszulę. Obowiązywały wąskie spodnie, buty na wysokich obcasach i kolorowe skarpetki, dziewczyny chodziły w bluzkach w poprzeczne paski i wąskich spódniczkach. Najwięksi nowohuccy eleganci ubierali się w prywatnych krakowskich sklepach i zawsze przywozili stamtąd coś nowego. Dopiero w latach 1954 i 1955 zostały otwarte w Nowej Hucie pierwsze duże sklepy odzieżowe i waciaki zaczęły pomału znikać z ulic.
W listopadzie 1950 roku Szczepana Brzezińskiego przeniesiono do trochę mniejszej sali w Czyżynach, a dopiero po roku pracy skierowano go do hotelu na osiedlu Na Skarpie, gdzie zamieszkał w kuchence razem z kolegą Piotrkiem. – Nie było budynków wznoszonych specjalnie na hotele, spaliśmy w normalnych mieszkaniach. W pokojach mieszkało po 10–12 osób, w kuchenkach dwie lub trzy. Z tego też powodu zawsze polowałem na kuchenkę. Również wszystkie nowohuckie urzędy mieściły się w mieszkaniach. Pamiętam, jak przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej przyjmował w pokoju, a sekretarka urzędowała w kuchni. Nawet rozprawy sądowe odbywały się w maleńkich pokojach, gdzie oprócz oskarżonego, milicjantów i zespołu sędziowskiego nikt się już nie mógł zmieścić.
Po pewnym czasie Brzeziński zostaje przeniesiony do innej kuchni, tym razem na osiedlu Teatralnym. Dzięki znajomości z hotelową dostaje prawo korzystania z małej elektrycznej kuchenki. Szczęście nie trwa długo, bo z powodu przejęcia hotelu przez inne przedsiębiorstwo, musi przeprowadzić się na osiedle Wandy.
Na osiedlu Wandy nie było Brzezińskiemu najgorzej, mieszka z dwoma budowniczymi kombinatu i wszyscy trzej otrzymują kuchenkę elektryczną, na której mogą przyrządzać posiłki. On buduje miasto, oni Hutę. Za namową kolegów z hotelu, w roku 1954 przechodzi do pracy w kombinacie.
Gdy zaczynał pracę w Hucie, to właśnie utworzono centralną stołówkę, do której miał około czterech kilometrów. Było to dość daleko, dlatego często kupował żywność w kioskach, a potem pitrasił sam w hotelu. Wtedy w Hucie w każdym kiosku można było kupić tyle piwa, ile się chciało. Gdy jednak przy kioskach z piwem zaczęło zbierać się zbyt wielu pracowników, pewnego dnia dyrekcja zakazała sprzedaży tego napoju.
Najbliżej do kombinatu mieli mieszkańcy „Meksyku” czy „Tajwanu”, jak nazywano baraki dla budowlanych w Pleszowie. Codziennie rano tysiące osób ruszało wydeptanymi pośród pól ścieżkami. – Do pracy szedłem przez zwałkę ziemi, którą wyrzucano spod fundamentów, a następnie kładką przez rzekę Dłubnię – opowiada Brzeziński. – Czasem udało się na drodze zatrzymać jakąś ciężarówkę. Gdy kierowca nie chciał stanąć, to zarzucało się kufajkę na przednią szybę i musiał się zatrzymać, Czasem wracałem z pracy pociągiem towarowym. Kilkuset robotników robiło „hurra!” i wyskakiwaliśmy w biegu. Do Krakowa dojeżdżało się pociągiem lub autobusem, a kto się spóźnił, musiał maszerować na piechotę. Dopiero w roku 1955 ruszył pierwszy tramwaj pod kombinat.
Po pięciu latach pracy, w 1955 roku Brzeziński przenosi się do hotelu na osiedlu Młodości. Tam, pierwszy raz od czasu przyjazdu do Nowej Huty, śpi na parterowym łóżku i zamiast koca ma prawdziwą kołdrę. Do tego na każdym piętrze są natryski i kuchenki gazowe.
Po sprowadzeniu do Nowej Huty żony i syna, Brzeziński na krótko zamieszkuje z rodziną w jednym pokoju na osiedlu Na Skarpie, a w 1956 otrzymują własne mieszkanie – pokój z kuchnią. W 1970 roku, gdy mają już trzech synów, Tadeusza, Mirosława i Waldemara, przeprowadzają się do trzypokojowego mieszkania na osiedlu Willowym. Mają okno nie tylko w kuchni, ale nawet w łazience. Po prawie dwudziestu latach pracy Szczepan Brzeziński jest szczęśliwy, ma piękne mieszkanie i pracę w Hucie.
Nie wszyscy wytrzymywali trudy budowy i doczekali raju. Wiele ludzi wykruszyło się. Na placu budowy pozostali ci najbardziej twardzi, jak Brzeziński.
Wolał mieszkać w Nowej Hucie
O tym, jak było trudno w pierwszych latach budowy Nowej Huty, Szczepan Brzeziński opowiedział w filmie Budowałem miasto, zrealizowanym w 1972 roku przez Bohdana Kosińskiego z warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentarnych.
Mówi tam o tym, że budowniczowie nowego miasta nie byli lubiani zarówno przez mieszkańców okolicznych wsi, którzy obwiniali ich o zabranie im gospodarstw, jak i przez mieszkańców Krakowa, dla których ludzie w gumiakach i kufajkach byli „smoluchami”, „wapniarzami”, „obdartusami”. W hotelach robotniczych panowały fatalne warunki sanitarne, smród, wilgoć. Aby zwalczyć wszy, sypano mężczyznom do spodni proszek DDT. Ale Nową Hutę bardzo polubił. Do centrum Krakowa nie jeździ, bo tam chodniki wąskie, ludzie się popychają, co kawałek jest przystanek tramwajowy. W Nowej Hucie ma szerokie ulice, dużo zieleni, inaczej jeździ się tramwajami, ludzie są inni, w sklepach można wszystko kupić. Kilka razy był na Wawelu i w Sukiennicach. Gdyby miał decydować, to w Krakowie zostawiłby tylko Rynek Główny, resztę by kazał zburzyć i na nowo zbudować. No, może zostawiłby jeszcze Wawel, bo był tam dwa razy i nawet mu się podobało. Woli jednak mieszkać w Nowej Hucie.
Czytaj także: Atrakcje w Krakowie, które polecają turyści!
– Napisałem historię 70 lat Nowej Huty, moją własną, reporterską, od początku aż do zgaszenia z końcem listopada 2019 roku ostatniego wielkiego pieca w kombinacie. Jestem dziennikarzem, nie historykiem, nie naukowcem, nie muszę bać się politycznej poprawności, nie pracuję za państwowe pieniądze. Żaden historyk nie wydał książki o 70 latach Nowej Huty, bo musiałby przedstawić nieziemski wysiłek ludzi oraz władz PRL i tym samym pogrzebałby swoje szanse na awans. Gdyby natomiast wychwalał tylko zasługi hutników w obaleniu komuny, to ściągnąłby na siebie gniew tych, którzy to miasto budowali. W tej książce chylę czoła przed budowniczymi miasta i huty, bo ich wysiłek był ogromny. Nowej Huty nie zbudowały „pachołki Moskwy”, jak ich teraz niektórzy nazywają, a musieliśmy korzystać z pomocy ZSRR, bo Stany Zjednoczone nałożyły na Polskę bardzo dotkliwe sankcje gospodarcze, urządzenia i technologie mogliśmy kupić tylko za wschodnią granicą. Mam też szacunek dla tych, którzy doprowadzili do zmiany ustroju, bo jedni i drudzy chcieli tego samego, lepiej żyć, więcej zarabiać, mieć mieszkania i pracę. Nie piszę o dawnych i obecnych prominentach, ale o mieszkańcach Nowej Huty i pracownikach kombinatu. Rozmawiałem z prawie 300 osobami, najczęściej osobami o których nikt wcześniej nie pisał, nie piastującymi żadnych ważnych stanowisk, a dla mnie bardzo ciekawymi i godnymi uwagi.
Leszek Konarski
dziennikarz tygodnika „Przegląd”, wcześniej „Dziennika Polskiego”/1971-1982/ i „Przeglądu Tygodniowego” /1983-1999/, autor sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych, członek Związku Literatów Polskich. W latach 2009 i 2018 nominowany do nagrody „Grand Press” za najlepsze newsy w polskich mediach.
Fotografia w nagłówku: Joanna Urbaniec.
–12 komentarzy–
[…] lata na tyle, że planuję się z niej zabrać, jak się tylko trafi dobra okazja. Najpewniej do Wolnego Miasta Nowa Huta. Boję się tylko, że i tam niedługo boom budowlany zacznie podnosić poziom życia i zabudują […]
[…] się pobawić na tym placu zabaw – powiedziała Babcia po tym, jak pokazała mi plac zabaw. A ja pomyślałem też o czymś innym. O tym, co ludzie mieszkający w Park Avenue, którzy nie nauczyli się jeszcze życia w mieście, […]
Tez jestem z Nowej Huty. Mysle ze to bardzo powierzchowne i nie dokladnie opisane czasy Pana Brzezinskiego. W tamtych czasach bylo znacznie wiecej ciekawych historii do opisania, duzo z nich przypominalo by raczej horror. Ale przyjemnie ze ktos w ogole chcial o tym pisac.
[…] Historię Curtisa Moore’a opowiedział red. Leszek Konarski w książce “Nowa Huta – wyjście z raju”. Dziś publikujemy rozdział zatytułowany “Przybysz z Nowego Jorku”. Pierwszy z fragmentów, który opowiada o elektryku Szczepanie Brzezińskim, który w Krakowie zostawiłby tylko Rynek i może Wawel znajdziecie po kliknięciu w link: “W Krakowie zostawiłby tylko Rynek i może Wawel. Wolał mieszkać w Nowej Hucie“. […]
Dobrze się złożyło,że pan Brzeziński nie decydował o tym co należy wyburzyć w Krakowie, całe szczęście.
[…] wyobraźni widzimy już nawet taką Nową Nową Hutę. Wystarczy, po wyburzeniu “starej”, przekazać grunty deweloperom i dać im wolną […]
[…] dwa fragmenty książki “Nowa Huta – wyjście z raju”. Pierwszy opowiadał o elektryku Szczepanie Brzezińskim, który wolał mieszkać w Nowej Hucie, a w Krakowie zostawiłby t… oraz Curtisie Moorze – koszykarzu z USA, którego przerosło życie w […]
[…] bo ta była wówczas najlepszym tematem w Krakowie. Chciano, by napisał go ktoś „od środka”, kto budowę Huty zna. Zaproponowano Sławomira Mrożka, zachwalając, że młody i bardzo utalentowany. Nie tylko pisze, […]
[…] “Nowa Huta jest jedyną dzielnicą w Krakowie – mówię o wszystkich dzielnicach Nowej Huty, ale szczególnie tej starej Nowej Huty – gdzie mieszkańcy przychodzą do mnie nie z prośbą, aby dosadzać drzewa, tylko żeby wycinać drzewa. (…) Może nie wszystkie. Natomiast tam była taka zasada, że jak budowano domy, to równocześnie dbano o zieleń. Sadzono drzewa, krzewy. Drzewa się w przeciągu lat rozrosły tak, że niektórzy mają w ogóle w lecie brak dostępu światła. To będzie kwestia, to co mówimy o tej rzekomej wycince. Będzie to robione w ten sposób, że istnieje coś takiego jak pielęgnacja drzew, która polega na przycinaniu drzew. I tam się będzie ten proces odbywał. Natomiast jeżeli trafimy na drzewo, które jest spróchniałe to ono będzie usuwane i nie będzie na jego miejsce wsadzane nowe. Tylko będą gdzie indziej dodatkowe nasadzenia”. […]
[…] Brzezińskiego, który najpierw zbudował miasto w kwiatach Nowa Hutę, a później mówił, że większość Krakowa należałoby zburzyć. Nie był bowiem fanem wąskich chodników i kilku jeszcze rzeczy. Fascynuje także opowieść […]
[…] O Szczepanie Brzeińskim, który najpierw budował Nową Hutę, a później mówił, że “do c…(…) Gdyby miał decydować, to w Krakowie zostawiłby tylko Rynek Główny, resztę by kazał zburzyć i na nowo zbudować. No, może zostawiłby jeszcze Wawel, bo był tam dwa razy i nawet mu się podobało.” Wolał jednak życie Nowej Huty. […]
[…] o Szczepanie Brzeińskim, który najpierw budował Nową Hutę, a później mówił, że “do centrum…(…) Gdyby miał decydować, to w Krakowie zostawiłby tylko Rynek Główny, resztę by kazał […]