Przemoc to żyć za 1000 złotych
Prof. Jan Hartman, nasz krajan, napisał: „Nie możemy pozwolić na to, by klasa polityczna żyła w upokarzającej pogoni za czterema tysiącami miesięcznie.” Ale to nie wszystko, bo z dalszej części opublikowanego na blogu tekstu wynika, że jeżeli oszczędzimy im tej upokarzającej gonitwy, to w zamian można pogonić „tych wszystkich darmozjadów partyjnych z rozmaitych lewych »rad nadzorczych spółek skarbu państwa« i innych chorych synekur”.
Nie wiem, jak jest w Pana świecie, ale w moim ludzie nie kradną dlatego, że zarabiają 4 tys. złotych, ale jest to zapewne inny świat, bo w nim nie jest to upokarzająca pensja. Ten świat nazywa się Ziemia i na niej ludzie kradną dlatego, że są złodziejami, a nie dlatego, że zamiast latać na Bali muszą jeździć nad Bałtyk. Logika, w której komuś najpierw trzeba dać podwyżkę, a później liczyć (prosić?), że przestanie kraść i zacznie robić to, co do niego należy, zupełnie do tego świata nie przystaje. Pasuje do niego raczej taka, że jak ktoś kradnie zarabiając „upokarzające” 4 tys. złotych, to po podwyżce będzie kradł dalej. Wciąż będzie to bowiem złodziej. Tylko z większą pensją. A przecież te wszystkie „chore synekury”, o których pan pisze, to zwykle jest po prostu ordynarna kradzież. Tyle tylko, że ze wspólnego, skryta za białym kołnierzykiem i dlatego tak rzadko (w ogóle?) nie jest nazywana po imieniu.
I jak taką kradzież nagradzać? Podwyżką?
Może to, w której ktoś najpierw przestaje kraść (vide: „chore synekury” dla partyjnych darmozjadów przestają być sprawą zwyczajną), potem zaczyna się wywiązywać ze swoich obowiązków tak by szef był z niego wreszcie zadowolony, a dopiero później przychodzi po podwyżkę. Na razie jednak niewiele jest do niej powodów, bo pracodawca zadowolony nie jest i dlatego rozmawiać o podwyżkach dla partyjnych darmozjadów nie chce. Jeżeli Pan nie wierzy to proszę zajrzeć do wyników badań pokazujących, jakim zaufaniem społecznym cieszą się politycy. Jak one się zmienią to może o pieniądze będzie łatwiej. Naiwnością jest bowiem sądzić, że większe pensje dla polityków spowodują, że znikną te „chore synekury”, o których pan pisze, a w Sejmie zaroi się od najlepszych synów i córek narodu. Wciąż w większości będą tam siedzieć zawodowi politycy i będzie raczej tak, że „partyjne darmozjady”, jak pan o nich słusznie pisze, zjedzą więcej. Jednak wciąż za darmo.
Na koniec nie zawiodę i żeby nie było żadnego problemu z przypięciem mi łatki populisty (Tak jak pan powiem: I możecie mnie okrzyknąć populistą. Zniosę to mężnie!), a wiadomo, że opowiadanie się przeciw podwyżkom dla mężów stanu, którzy tak ciężko na nie pracują to populizm, bo strasznie są biedni i ledwie wiążą koniec z końcem, to powiem jeszcze tyle, że upokarzająca nie jest gonitwa za 4 tys. złotych (zresztą od kiedy posłowie zarabiają 4 tys.?) w pracy, która przynajmniej w założeniu wiąże się z publiczną misją i nie tylko nikt do jej wykonywania nie zmusza – tyle razy to słyszałem, zawsze chciałem to powiedzieć – a też nieźle się trzeba napocić żeby ją dostać.
Żeby móc ją za taką uznać trzeba żyć w alternatywnej rzeczywistości. Dla większości rodaków, jest to bowiem pensja marzenie (tak jak i umowa o pracę, i składki na emeryturę, i pewność zarobku, itd….). Dla wielu innych codzienność, której nie traktują jak upokorzenie, a cieszą się raczej, że mają pracę i za nią dostają te marne 4 tys. złotych.
Zupełnie innej niż ta, której tyczy się inne – wiem, populistyczne – hasło.
Takie, że przemoc to żyć za 1 tys. złotych.
To rzeczywistość, w której żyje wielu Polaków, którzy jednak nie mają się gdzie upomnieć o podwyżkę. Zwłaszcza, że im podwyżki za przyszłe zasługi nikt nie da.
Najpierw muszą sobie na nią zapracować.
[ot-video type=”youtube” url=”https://www.youtube.com/watch?v=-hX9x5Q3cow”]
–1 Komentarz–
[…] nie tylko fryzjerów, ale też klientów, którzy z ich usług chcą korzystać. Z tym tylko, że rynek stał się trudniejszy, bo rośnie […]