Samorządowe biuro karier. “Tak drastycznego przykładu nie ma nawet w Warszawie”
Szukasz pracy? Zapisz się do partii! W Krakowie politycy mają niezwykłe szczęście do ciepłych posad w urzędach i spółkach należących do miasta zarządzanego przez Jacka Majchrowskiego. Prezydent wyjątkowo chętnie zatrudnia ludzi związanych z PO, PSL i SLD, ale nie zamyka drzwi nawet przed ludźmi Prawa i Sprawiedliwości. Podobne patologie mają miejsce w całej Polsce, dlatego warszawski ruch miejski Miasto Jest Nasze rozpoczął walkę o uczciwy samorząd. Samorządowe biuro karier to akcja, która ma pokazywać Polakom, jak upartyjnione są urzędy i miejskie spółki oraz wyjaśniać, dlaczego wpływa to negatywnie na działanie polskich miast. O tym, co robić, aby partie polityczne nie zabrały Polakom ich miast, rozmawialiśmy z Bartłomiejem Brodą z Miasto Jest Nasze.
W Krakowie członkowie partii zajmują mnóstwo stanowisk – w spółkach miejskich, radach nadzorczych czy urzędach. Jak powinniśmy oceniać to powszechne w naszym mieście zjawisko?
Polityk – szczególnie w spółkach miejskich czy radach nadzorczych miejskich spółek – to zjawisko raczej negatywne. To są czyste synekury. Stanowiska przyznaje się znajomym, kolegom i zazwyczaj nie jest to powiązane z ich kompetencjami. Podobnie bywa z obsadzaniem stanowisk w urzędach. Jednak największy kłopot jest, gdy polityk po wyborze na radnego zostaje zatrudniony w spółce miejskiej. Najświeższy przykład z Krakowa: radny Jakub Kosek (członek Platformy Obywatelskiej – dop. red.) trafił niedawno do jednostki miejskiej. Mówimy w takim przypadku o konflikcie interesów.
Czyli chodzi o to, że polityk jako radny kontroluje podmiot, w którym sam pracuje?
Poniekąd tak. Choć partie potrafiły znaleźć sprytne rozwiązanie tego problemu. Mówię o tzw. krzyżowym zatrudnieniu, co – jak się zdaje – miało miejsce w Małopolsce w czasach, gdy województwem rządziła Platforma Obywatelska. Radnych miejskich zatrudniało się w instytucjach wojewódzkich, a radnych wojewódzkich w instytucjach miejskich. I tutaj znów przykład z Krakowa, czyli powołanie radnego miejskiego na szefa Kolei Małopolskich [mowa o Grzegorzu Stawowym – polityku PO]. W Warszawie ten sposób funkcjonuje cały czas. W Krakowie i w Łodzi – kiedy PO utraciło sejmiki – zaczęło się zatrudnianie radnych miejskich po prostu w spółkach miejskich, czyli w miejscach, które teoretycznie powinni nadzorować.
Jaki interes ma partia polityczna w takim obsadzaniu swoich ludzi w miejskich spółkach?
Mogę tylko domniemywać, ale myślę, że jest to po prostu wygodna praca, w bezpiecznym środowisku, załatwiona przez kolegów. Często mówi się też o tym, że to ludzie bez odpowiednich kompetencji, zatrudniani bez konkursów, choć stanowiska, które zajmują tego wymagają. Choć na to też jest sposób, czyli zatrudnianie na „pełniącego obowiązki”. Być może ci ludzie znaleźliby sobie pracę na wolnym rynku, ale nie szukają, bo tak im jest po prostu wygodnie. A z drugiej strony partia zapewnia sobie kontrolę nie tylko nad urzędami, ale też nad samymi radnymi. Tutaj należy się poważnie zastanowić, czy taki radny będzie dbał o interes mieszkańców, czy o interes partii, która zapewniła mu pracę.
Muszę przyznać, że jako człowiek z Krakowa wiem doskonale o czym Pan mówi. U nas „partyjni” rządzą niemal każdym urzędem, nawet zarządem zieleni. Czy to smutna norma, do której musimy się przyzwyczaić?
Niestety, chyba możemy powiedzieć, że takie zjawiska są w całym kraju smutną normą…
Ale wy, jako Miasto jest Nasze, macie konkretne pomysły na to, aby choć trochę ukrócić tę patologie.
Inicjatywa z którą ostatnio wystąpiliśmy, to pomysł zaprzyjaźnionego ruchu miejskiego „Tak dla Łodzi”. Zaproponowali oni zgłoszenie projektu ustawy, która likwidowałaby możliwość zatrudniania radnych w urzędach, spółkach zależnych i tego „zatrudniania krzyżowego”. Będziemy mocno lobbować na rzecz takich zmian.
Czy któraś z partii jest liderem takiego zatrudniania?
Z perspektywy Warszawy, gdzie rządzi Platforma, nie jest trudno wskazać lidera. W Krakowie w radzie miasta rządzi PO i klub Jacka Majchrowskiego, i to kamyczek do ich ogródka. Ale będąc sprawiedliwym, trzeba zauważyć, że obecnie rządzące w kraju PiS robi to samo, ale przy pomocy spółek skarbu państwa. Problem nadużywania instytucji samorządowych i państwowych jest bardzo szeroki. Każda partia sięga tam, gdzie ma takie możliwości.
W Krakowie, kilka lat temu, mieliśmy taką sytuację, że Grzegorz Stawowy – wspomniany już polityk Platformy Obywatelskiej – był jednocześnie szefem małopolskiej Agencji Mienia Wojskowej i radnym zasiadającym w komisji planowania przestrzennego. Jedną ręką – jako radny – dzielił działki i wskazywał ich przeznaczenie, a drugą ręką – jako szef AMW – je sprzedawał. Chyba przeciw takim działaniom trzeba protestować najgłośniej?
Tak drastycznego przykładu nie mógłbym wskazać nawet w Warszawie… U nas bardzo dużym problemem jest masowe zatrudnianie radnych wojewódzkich w radach nadzorczych spółek miejskich. Na pięć osób znajdujących się w zarządzie województwa Mazowieckiego, trzy dorabiają sobie – i to pokaźne pieniądze – w radach nadzorczych miejskich spółek. Pewnie warszawiacy, gdy głosowali na samorządowców z PO, nie oczekiwali, że ci będą załatwiali pracę kolegom z partii.
Dla przeciętnego mieszkańca te partyjne machinacje są raczej niezrozumiałe. Mam wrażenie, że politycy to znakomicie wykorzystują. Co trzeba robić, aby dobrze pokazać te mechanizmy i mówiąc brutalnie – wkurzyć ludzi?
Nie chce usprawiedliwiać polityków, ale mam wrażenie, że oni już kompletnie stracili kontakt z rzeczywistością. Utracili pewną wrażliwość, nie są świadomi, że robią źle, bo stało się to normą. Bo „tamci też tak robią”. Nie rozumieją, że tracą wiarygodność, że obniżają wartość mandatu, który otrzymali od wyborców. Partie powinny kontrolować się wzajemnie w takich sprawach, ale to się nie dzieje.
Zmowa milczenia w przypadku stanowisk?
Weźmy przykład ostatniego kryzysu rządowego. Partia rządząca zagroziła swojemu mniejszemu koalicjantowi utratą stanowisk w spółkach skarbu państwa. Jarosław Gowin odpowiedział, że przecież mamy „tylko kilku takich ludzi”, nie widząc w tym absolutnie nic złego czy wstydliwego. Ale wracając do pytania, jak pokazać mechanizmy i na co zwracać uwagę. Przede wszystkim trzeba mówić jasno, że zatrudnianie radnego miejskiego w miejskich spółkach to możliwość wpływania ludzi z partii na takiego człowieka, opłacając go przy okazji pieniędzmi podatników. Warto zwracać też uwagę na zatrudnianie w radach nadzorczych – to jest szczególnie bulwersujące. W Warszawie takie rady liczą nawet 5-6 osób. Tutaj powstaje pytanie, czy muszą być aż tak liczne? Czy przypadkiem nie są tak liczne tylko po to, żeby zmieścić tam jak najwięcej kolegów partyjnych, aby ci mogli sobie dorobić?
A czy miasto może działać gorzej, jeśli zatrudnia się ze względu na legitymację partyjną, a nie ze względu na kompetencje?
Odpowiedź jest oczywista – jeśli „dodatkowe punkty” otrzymuje się za przynależność partyjną, to z pewnością nie jest zatrudniona odpowiednia osoba. Na pewno w wielu miejscach miasto działa przez to po prostu gorzej. Ale pewnie też są stanowiska, które nie mają żadnego wpływu na nic. Są tylko synekurą, dzięki której zarabia się pieniądze.
Jest jakaś nadzieja, że to się zmieni? Bo boje się, że trochę pokrzyczymy i wszystko znów wróci do tej smutnej normy…
Cóż… Warto nagłaśniać. Warto mówić, dlaczego to jest nie w porządku. Dlaczego radni nie mogą kontrolować spółek, w których są zatrudnieni, dlaczego radni nie powinni być zatrudniani za publiczne pieniądze przez swoich kolegów, dlaczego nie jesteśmy w stanie zatrudnić prawdziwych fachowców, bo muszą ustąpić miejsca politykom. Musimy pokazywać, że cierpi na tym demokracja, że wpływa to źle na zarządzanie miastem. Ale przede wszystkim nie możemy pozwolić ludziom się do tego przyzwyczaić.
Bartłomiej Broda – działacz stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.
–2 komentarze–
To kiedy takie zestawienie dla Krakowa Panie Grzegorzu?
[…] Samorządowe biuro karier. “Tak drastycznego przykładu nie ma nawet w Warszawie” […]