Małe księgarnie są w kryzysie. „Są miasta, w których nie ma już ani jednej”
– Mamy duży problem. Zamykają się kolejne księgarnie stacjonarne. Są miasta, w których nie ma już ani jednej księgarni. A nawet w Krakowie żegnaliśmy już takie księgarnie jak Muza, które miały bardzo długi staż. To pokazuje, że kryzys jest bardzo duży. Jest to związane z brakiem regulacji rynku książki i istnieniem – można powiedzieć – oligopolu dystrybutorskiego, który zarzyna i stacjonarne księgarnie i małe wydawnictwa – mówi Barbara Grobler ze Spółdzielni Ogniwo.
Do kogo należy Ogniwo?
Barbara Grobler: Właścicieli tego lokalu jest 30.
To jest jakaś spółka?
Spółdzielnia pracy, czyli przedsiębiorstwo zarządzane demokratycznie przez pracowników. Każdy zapisujący się spółdzielca wpłaca udział i zostaje udziałowcem.
Spółdzielnie to są mieszkaniowe.
Są też socjalne i to ludzie też jeszcze wiedzą. Ale są także spółdzielnie pracy. To forma, o której istnieniu wielu ludzi nie wie, a czasami nie wiedzą też ustawodawcy i nie biorą jej pod uwagę przy stanowieniu różnych przepisów prawa. Jest to jednak działająca w Polsce forma prowadzenia przedsiębiorstwa.
Czym to się różni od spółki?
By to wyjaśnić musiałabym lepiej wiedzieć, czym jest spółka [śmiech].
To opowiedz po prostu, czym jest spółdzielnia pracy.
Jest przedsiębiorstwem w ramach którego wykonuje się pracę. Ważne jest to, że każdy członek spółdzielni posiada głos w ważnych dla niej sprawach. Istotne decyzje podejmujemy wspólnie. Raz w miesiącu spotykamy się na żywo i omawiamy program, większe zakupy i inne ważne kwestie. Poza tym zobowiązani jesteśmy do zwoływania walnych zebrań, tam zapadają już takie naprawdę najważniejsze decyzje: zmiany władz lub statutu.
30 właścicieli to jednocześnie pracownicy?
To niekoniecznie tak jest i u nas tak nie jest. Można zatrudnić więcej osób, ale nie trzeba. Można też mniej. Nie wszyscy jesteśmy zatrudnieni w Ogniwie. Tak naprawdę tylko kilka osób. Przede wszystkim zatrudniony jest zarząd.
Czyli reszta żyje z kapitału?
Nie. Większość z nas poza spółdzielnią pracuje etatowo, a tutaj hobbystycznie zajmuje się prowadzeniem kawiarnio-księgarni i czegoś w rodzaju społecznego domu kultury.
To znaczy, że to hobby, a nie praca?
Dla części spółdzielców bardziej hobby. Dla części bardziej praca. Zależy.
Drążę, bo spółdzielczość ma w Polsce długie tradycje, ale jest zapomniana. Trochę pewnie obrzydzona ludziom przez PRL. Tymczasem tutaj jest lokal, który działa już 10 lat i jest – co tu dużo gadać – ważny dla wielu krakowian. Dlatego jestem ciekawy.
10 lat, ale już trzecia lokalizacja. Natomiast dla nas ważny był demokratyczny model zarządzania. Chcieliśmy mieć wspólną rzecz, wspólnie prowadzoną spółdzielnię i to było dla nas ważniejsze, niż dokładny zakres działalności. Ten zresztą musieliśmy wiele razy zmieniać, bo trzeba było reagować na to, że zmienia się rzeczywistość wokół nas.
Jak się reaguje, kiedy musi się dogadać 30 właścicieli?
Bardzo dobrze.
Nie brzmi to jak szybki model reagowania.
Nie zawsze jest szybki. Ale różne zmiany wywierały na nas taki nacisk, że musieliśmy szukać nowych pomysłów na siebie. I za każdym razem je szczęśliwie znajdowaliśmy. Myślę, że może dlatego właśnie, że jesteśmy różnorodnym, wielobarwnym kolektywem.
Proszę o trochę kuchni. Przychodzi taka pandemia i co?
Pandemia zmieniła dla nas bardzo dużo. Przede wszystkim to, że musieliśmy znaleźć nowy lokal. Na Paulińskiej mieliśmy dużo miejsca. Dzięki temu mogliśmy być węzłem komunikacyjnym dla bardzo różnych grup. Mogliśmy też odpłatnie udostępniać przestrzenie. Ale w pandemii przestało być nas na to stać. Szukaliśmy więc nowego.
Musieliśmy się też przekształcić, bo lockdown uniemożliwiał organizację wydarzeń. Postawiliśmy więc na działalność księgarską i zaczęliśmy wysyłkowo sprzedawać książki. Społeczność nas wsparła w przetrwaniu pandemii, bo wokół siebie mamy mnóstwo ludzi, którym byłoby szkoda, gdyby Ogniwo zniknęło z Krakowa.
Fajnie. Ale jak w praktyce wygląda szybkie reagowanie w grupie 30 osób?
To by trzeba było pokazać na przykładzie.
To powiedz, jak znajdowaliście i urządzaliście lokal?
Mieliśmy serię spotkań w formule warsztatowej i na nich opracowaliśmy tabelkę priorytetów: czego szukamy, co będziemy mogli robić w nowym lokalu, na czym nam najbardziej zależy, o naszych wartościach, o tym co się będzie dało robić, a co nie. Ustaliliśmy, z czego jesteśmy w stanie zrezygnować, a z czego na pewno nie. I w oparciu o te kryteria oraz możliwości finansowe wybraliśmy lokal w Podgórzu.
Przygotowaliśmy go własnymi rękami. Regał zaprojektowała Ola, a złożył Kajtek. Dużo zabawy było z podłogą, bo jak zobaczyliśmy ceny parkietów, to uznaliśmy, że zostanie beton. Ale to wymagało ogromnego wkładu pracy, by go przygotować.
A co się tutaj dzieje teraz. Jest księgarnia?
Tak jak mówiłam – w pandemii poszliśmy bardziej w działalność księgarską. Ale teraz i my i księgarnie w całej Polsce i małe wydawnictwa borykamy się z dość poważnym kryzysem rynku książki. Co znowu jest taką okolicznością, w której szukamy nowych pomysłów na siebie. Nie bez powodu w całej Polsce są zamykane księgarnie.
Jak duży jest kryzys na rynku książki?
Mamy duży problem. Zamykają się kolejne księgarnie stacjonarne. Są miasta, w których nie ma już ani jednej księgarni. A nawet w Krakowie żegnaliśmy już takie księgarnie jak Muza, które miały bardzo długi staż. To pokazuje, że kryzys jest bardzo duży.
Jest to związane z brakiem regulacji rynku książki i istnieniem – można powiedzieć – oligopolu dystrybutorskiego, który zarzyna i stacjonarne księgarnie i małe wydawnictwa. książki już w momencie premiery potrafią mieć rabaty na poziomie około 60 procent. Tymczasem wydawnictwa za prawa autorskie płacą tantiemy od ceny okładkowej, a nie od ceny dystrybutora.
To dotyka szczególnie tych małych. Równocześnie duże sieci, takie jak Empik, działają w taki sposób, że wydawnictwa muszą płacić za ekspozycję książek. Na takie rzeczy nie stać małych wydawnictw. I to pokazuje, dlaczego tak ważne są małe stacjonarne, niezależne księgarnie. My nie eksponujemy książek, dlatego, że ktoś nam za to płaci.
Eksponujemy te, które uważamy po prostu za dobre.
Inaczej czytać można by było tylko pozycje z miejsc, które stać na promocję. Tymczasem – potwierdzam – u was jest na odwrót. Można ufać waszemu wyborowi. Niekoniecznie ktoś będzie się zgadzał, ale prawie na pewno się nie zawiedzie.
Mamy książki od dobrych wydawnictw. Mamy Karakter. Ale też ArtRage, Filtry, Cyranka. Takie, które mają ambicję zapoznawać czytelników z czymś nowym. Na przykład Cyranka wprowadza polskich debiutantów, co jest bardzo ryzykowne. ArtRage autorów dobiera według swojego klucza i wprowadza nowe nazwiska do świadomości czytelniczej. Mamy też wybór własny poezji. A niektórzy spółdzielcy mają swoje własne zainteresowania literackie, więc kierują uwagę reszty w ich kierunku. Mamy różne zainteresowania książkowe i przez to oferta jest bardziej zróżnicowana.
Ale też wiemy, co mamy na półkach.
Firma prowadzona według rzadkiej dziś idei zapoznaje ludzi z rzadkimi ideami. A co by zniknęło z rynku księgarskiego razem z małymi księgarniami?
Różnorodność. To małe księgarnie eksponują również książki od małych wydawnictw. Zniknęło by też miejsce, w którym jest kontakt z książką. Księgarnia to nie jest tylko sklep z książkami, ale też miejsce, w którym się odbywają spotkania z autorami. My tutaj mamy coraz więcej spotkań, które są organizowane w takiej formule dyskusyjnej.
Takich debat nad książkami?
Tak, ponieważ na takie tradycyjne spotkania autorskie przychodzi teraz mniej ludzi. Popularny jest też klub czytelniczy, który tutaj prowadzimy. Spotkania w formule, w której razem sobie czytamy i rozmawiamy o książkach. One przyciągają po kilkadziesiąt osób i czasami dyskutujemy jeszcze godzinę po oficjalnej godzinie zamknięcia lokalu. To się cieszy dużą popularnością.
A jakby zniknęły małe księgarnie, to zostalibyśmy tylko z wysokonakładowymi książkami. Bez tego, co trafia w różne nisze?
Myślę, że tak. To zawężałoby się coraz bardziej do stawiania na bestsellery i znane nazwiska.
Byłoby więc mniej mądrych książek.
Teraz jest też problem z bardzo krótkim cyklem życia książki. Są intensywnie promowane po wydaniu, a później schodzą w ogóle z agendy. Jest też zjawisko mocnego promowania książek celebryckich, influencerskich. Zrobiło się takie zjawisko, że jak ktoś jest znany jako influencer to nieważne czy książka jest dobra. Tak naprawdę liczy się nazwisko i okładka.
Sprzedaje ją twarz, a nie treść?
Trochę tak.
A co by można było zrobić na przykład na poziomie miasta, by małe księgarnie miały się lepiej i zapewniały nam dostęp do mądrych książek?
Pomogłaby polityka lokalowa i niższe czynsze dla miejsc prowadzących działalność księgarską. My prowadzimy także działalność kulturalną, więc współpracujemy z instytucjami miasta. Trzy razy z rzędu wygraliśmy w plebiscycie małych księgarń, co też się wiązało z nagrodą w postaci sfinansowania działań promocyjnych i serii spotkań. To są sposoby, na które można wspierać takie miejsca. Częściowo miasto to zresztą robi, mogłoby robić więcej i lepiej, ale bez regulacji ogólnopolskich kryzys nie zostanie zażegnany.
Ale książki to nie wszystko, co jest w Ogniwie. Co jeszcze?
Trochę się to kręci wokół książki. Ale też wracamy ostatnio do formuły bycia domem dla aktywistów. Ostatnio była na przykład zimowa szkoła idei, czyli cykl spotkań wokół nadziei w dobie kapitalizmu. Spotkania odbywają się u nas w różnej formule. Czasami są warsztaty. Czasami dyskusje. Mamy też działania twórcze. Coraz częściej robimy warsztaty różnego rodzaju. Ostatnio mamy na przykład warsztaty rękodzielnicze.
Kuźnia lewicowych idei.
Taki rys tu zdecydowanie jest, bo z takiego środowiska się wywodzimy. Stąd ta spółdzielcza forma. I jest tutaj ferment intelektualny i aktywistyczny ruch. Idziemy w stronę bycia zapleczem dla osób działających aktywistycznie, także intelektualnym.
Przychodzą do was ludzie z pomysłami?
Tak, mamy sporo propozycji z zewnątrz. Także nowe osoby, które zapisują się do spółdzielni wnoszą nowe pomysły. Pojawia się na przykład osoba, która mówi, że chce się zapisać do spółdzielni, bo jest mało miejsc, które są przyjazne dla osób neuroróżnorodnych, gdzie na przykład osoby w spektrum autyzmu mogłyby się umówić na jakieś aktywności w przyjaznej dla nich formie, np. wspólne dzierganie swetrów. U nas mogą.
Albo Magda – najmłodsza stażem członkini spółdzielni – ściągnęła do nas ostatnio fanów fantastyki. W tym lewicowej fantastyki. Zaczęły się więc spotkania, które są z tym związane. Jej fani grają w planszówki. Spotykają się towarzysko.
Komercyjnie też coś robicie? Można u was zrobić jakieś prywatne wydarzenie? Na przykład – powiedzmy – korpa szukałaby fajnego miejsca w Krakowie?
Zależy jaka korpa, ale tak – można u nas zorganizować prywatną imprezę. Na przykład urodziny. Były nawet kinderbale. Spotkania integracyjne też – jak najbardziej. W miarę wolnych miejsc w kalendarzu.
Rozumiem, że idee wygrywają z komercją.
Czasami racje się ważą.
***
Zajrzyj na stronę spółdzielni.
Czytaj także: