Zawód: optymista
Czy istniej przepis na szczęście? Według Przemka Śliwińskiego, autora książki „Ruszaj po szczęście”, taki przepis każdy musi napisać sobie sam. Ma jednak szereg wskazówek, jak po radość z życia sięgnąć, a jako przykład wskazuje swoje życie.
Jak długo pisze się książkę?
W moim przypadku całe życie. Moja praca, moje przygody, mój styl życia – te wszystkie doświadczenia, zbierane przez lata, były fundamentem tej książki. I ona jest o tym. Nie o moim życiu, ale o moim stylu życia. Chciałem w książce opisać to w uniwersalny sposób, tak aby każdy mógł z niego czerpać i inspirować się. To są tylko pewne propozycje. Absolutnie nie mówię komuś jak ma żyć, co ma robić, a czego nie robić. Każdy może wybrać co chce. A odpowiadając konkretnie na twoje pytanie, to pisanie poszło dość szybko, mimo iż to moja pierwsza książka. Miałem już konspekty z zajęć, które prowadzę i na ich podstawę przez zimę napisałem około połowę. Potem wysłałem to do różnych wydawnictw. Jedno postanowiło wydać tę pozycję. I w sumie pisałem tę książkę od stycznia do czerwca, a w październiku zeszłego roku została wydana. Pisałem szybko i z przyjemnością, bo pisałem o tym, co lubię, bez sztucznego kreowania rzeczywistości.
Researchem do książki było moje życie
Jesteś psychologiem? Terapeutą? Pytając wprost – czy masz jakieś przygotowanie i podstawy do pisania w takiej tematyce? Żeby mówić ludziom, jak żyć, przydałby się jakiś tytuł naukowy…
Właśnie niekoniecznie. Książek naukowych na ten temat jest mnóstwo, wręcz nadmiar. A ja nie chciałem pisać kolejnej pozycji naukowej. To nie miał być podręcznik, ale… przygody. Zresztą w książce nie ma rozdziałów, są właśnie przygody. I to jest główny jej zamysł – przygotowanie do przygody. Książka ma być pewną inspiracją, a nie instrukcją. Bo nie chce, żeby ktoś miał mój pomysł na życie, ale swój. Ja to tylko przykład. Jestem zwolennikiem kreowania oryginalnych rzeczy, a nie podążania za modą.
A jest w tej dziedzinie jakaś moda, która jest szkodliwa?
Tak. Przede wszystkim chciałbym przestrzec przed modą na zarabianie pieniędzy i modą na pokazywanie tego co mamy. Czyli zamiast pokazywania siebie, pokazujemy na co nas stać. To jest taki kołowrotek w który się sami wpędzamy. Nie realizujemy siebie, tylko wyznaczamy sobie kolejne cele. A ja namawiam do tego, żeby się zatrzymać i cieszyć się z tego, co mamy, zamiast ciągle być w pogoni za kolejnym celem. To pułapka, bo życie może nam upłynąć na zdobywaniu kolejnych „zabawek”. I to nie po to, żeby z nich korzystać, tylko po to, żeby zaimponować nimi innym. To się fachowo nazywa hedonistyczny kołowrót i jest udowodnione naukowo, że coraz bardziej w niego wpadamy. Ta komercja nas napędza – chcemy coraz więcej, coraz droższych rzeczy. Nie widzimy przez to rzeczy, które mogą nas uszczęśliwić, a nie kosztują fortuny. I to jest właśnie ważny temat mojej książki.
Zgadzam się – to nie jest kolejna coachingowa pozycja w której radzisz jak zarobić na pierwsze BMW. Piszesz jak znaleźć szczęście, nie pieniądze. Więc pokażmy twoją drogę do szczęścia. Jej pierwszy przystanek to?
Podróże i wycieczki z naturą w tle. Dla jednych to będą góry, dla innych zwykły las, dla jeszcze innych wypad nad rzekę na kajaki. Kluczem jest integracja z przyrodą.
To dość obrazoburcze w dzisiejszych czasach. Chcesz powiedzieć, że drzewo jest ważniejsze niż nowe, drogie BMW!?
No właśnie! Wiele osób może tak myśleć, że taka wycieczka ma sens, jeśli sąsiedzi zobaczą, że wyjeżdżamy na nią wypasionym samochodem. A ja nauczyłem się w czasie moich podróży po Europie, głównie rowerem, że naprawdę bogaci ludzie nie pokazują swojej majętności. Jestem zafascynowany ludźmi ze Skandynawi – w ich życiu nie widać blichtru, widać sens.
Chodzi o to, że tam bogaty człowiek nie wstydzi się jeździć rowerem?
Tak. U nas rower kojarzy się z tym, że „kogoś nie stać na auto”. Zresztą sam spotkałem się z pytaniami: dlaczego przyjeżdżasz do pracy rowerem, skoro masz samochód? A ja po prostu chce się przejechać. Daje mi to radość, inspiracje i… napowietrzenie. Po co stać w korku i się wkurzać, skoro mogę jechać i się cieszyć?
Czyli ten rower to nie tylko transport, ale też generator pozytywnej energii?
Właśnie tak. Wiele ciekawych rzeczy wymyśliłem właśnie w czasie jazdy na rowerze, pływaniu na pontonie czy bieganiu, ogólnie pojętej rekreacji. Jest to coś, co jest opisane szczegółowo w mojej książce. Po to, żeby uświadomić sobie, że ciało i jego zdrowie jest bardzo ważnym elementem. Że nie tylko siedząc w fotelu możemy „oddychnąć”.
Jakie były twoje największe rowerowe wycieczki?
Te najdłuższe liczyły nawet 1000 km. Poświęcałem na nie całe wakacje i miałem na rowerze cały dom: namiot, śpiwór i inne rzeczy. Pokonywałem czasem nawet 100 km dziennie, co może wydawać się morderczym dystansem. Ale przychodziło mi to stosunkowo łatwo, bo nie robiłem tego, żeby się pokazać i chwalić liczbami. Robiłem to, bo sprawiało mi to przyjemność. Np. im więcej kilometrów dziennie robiłem, tym więcej ładnych widoków mogłem podziwiać. I zauważ, że to było tanie, niemal bezkosztowe. Nie musiałem zbierać fortuny na wakacje w miejscu, które jest modne.
Przez żołądek do szczęścia
Drugi filar twojego szczęścia to bieganie.
Tak, pokochałem bieganie, chociaż trudno było wystartować. Pierwsze treningi były męczące, ale to dlatego, że miałem blokadę w głowie. I to uświadomiło mi, że zmęczenie organizmu też często bywa dyktowane przez głowę, bo ta głowa często dyktuje wygodne i leniwe rozwiązania. Zacząłem podchodzić do biegania luźniej, tak żeby mnie to cieszyło. I z każdym treningiem coraz lepiej dogadywałem się z moim ciałem, a endorfiny, które wytwarzają się w czasie biegania, zaczęły dawać ogromną satysfakcję. Zaznaczam, że to bieganie jest też w duchu mojej książki, tzn. biegałem dla siebie i swojego zdrowia, a nie po to, żeby dla kogoś schudnąć albo żeby pochwalić się przebiegniętym dystansem w internecie.
I kolejny z filarów, czyli kuchnia. W twojej książce jest sporo przepisów, mamy więc taką książkę przygodowo-kulinarną.
Jedzenie jest jedną z gałęzi psychologii pozytywnej. Ja chcę pokazać ludziom, że jeśli ktoś odżywa się nieświadomie, to organizm nie pracuje dobrze. I absolutnie nie namawiam do zatrudniania drużyny dietetyków, którzy będą liczyć każdą kalorie, ale do tego, aby uświadomić sobie samemu, bez niczyjej pomocy, jak ważne jest odżywanie się. Ja swoją świadomość żywieniową wykreowałem dawno temu, jeszcze w latach studenckich. Wtedy, gdy wyjeżdżało się pod namiot nie było możliwości zamówienia diety pudełkowej. Musiałem, trochę korzystając z książek, trochę poznać samego siebie i dowiedzieć się co wrzucić do żołądka, żeby się potem dobrze czuć. Bardzo mnie to „wkręciło”, chciałem zostać nawet kucharzem, ale uznałem, że jeśli pasja zmieni się w profesję, to już nie będzie tak dobrze.
A jaka jest zależność między szczęściem a jedzeniem?
Dawniej nie łączyło się tych dwóch rzeczy. Teraz istnieją różnego rodzaju piramidy żywienia i naukowo można określić czego i w jakiej ilości potrzebujemy, aby dobrze się czuć. I nie jest obecnie tajemnicą, że to co i jak często jemy bezpośrednio wpływa na nasze samopoczucie.
To co trzeba jeść, żeby się uśmiechać?
Zacząłbym od warzyw – nie bójmy się ich w naszej diecie. Zwracajmy też uwagę na to, aby w tym co jemy było jak najwięcej produktów naturalnych, a nie przetworzonych. Bo to, że na opakowaniu jakiegoś smoothie jest napisane, że jest zdrowe, to wcale nie musi tak być. Może lepiej iść na pobliski targ i kupić te same owoce i samemu je zmiksować. Wtedy będzie to zdrowe na 100%.
Czyli częściej powinniśmy odwiedzać lokalne targowiska?
Tak, bliskość takiego miejsca to duże ułatwienie. Ja mam blisko na Kleparz i tutaj zaopatruje się w żywność nie przetworzoną, i nie chodzi tylko o owoce i warzywa, ale można kupić też np. wędlinę zdrowszą niż w supermarkecie. A na takim targowisku sprzedawcy muszą dbać o swoją markę, bo nie stoją za marką dużego sklepu. Dlatego polecam wyszukiwanie dobrych sprzedawców, dobrego jedzenia w dobrych miejscach.
A jak zacząć dobrze się odżywiać?
Zacząłbym właśnie od wypisania naturalnych rzeczy, które bezwzględnie lubimy i niech one będą punktem wyjścia do tworzenia potraw. Warto także przypomnieć sobie, co gotowali nasi dziadkowie. Oni często korzystali z naturalnych produktów, bo po prostu takie były czasy. Było mniej sztuczności. I ja na przykład lubię robić swój jogurt owocowy, tzn. do jogurtu naturalnego sam dorzucam i miksuje owoce. Jest zdrowiej i mam większą satysfakcję. Ktoś powie, że przecież to strata czasu, bo lepiej kupić gotowy jogurt owocowy w sklepie. Nie zgadzam się z tym, bo przygotowanie takiego naturalnego jogurtu z owocami, trwa krócej niż stanie w kolejce do kasy. No i wrzucamy takie owoce jakie chcemy i tyle ile chcemy. To my decydujemy i my jesteśmy szefem w swojej kuchni.
Mały koszt to czasem duże szczęście
To skoro jesteśmy już po jedzeniu, to pomówmy warsztatach, które prowadzisz.
Jestem z wykształcenia dziennikarzem oraz pedagogiem i postanowiłem to wykorzystać. Nie chciałem pracować w szkolę, ale chciałem uczyć, bo bardzo to lubię. Prowadzę warsztaty dla dzieci i seniorów. Tematem tych zajęć jest naturalny styl życia. Dodatkowo dla dzieci prowadzę warsztaty lotnicze, bo zawodowo jestem koordynatorem ruchu lotniczego na Balicach. I te zajęcia z dzieciakami są dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. Wiele osób ma problem z tym, jak dotrzeć do najmłodszych, twierdzą, że dzieci zamykają się przed nimi. A ja nie mam z tym żadnego problemu. Dlaczego? Dlatego, że przychodzę do nich z uśmiechem i robię to, co naprawdę bardzo lubię. One wyczuwają, że jestem naturalny, że nie mówię do nich po to, żeby „odbębnić swoje” i zgarnąć kasę. Z kolei z seniorami często gotuje i oni też widzą, że po prostu jest to moja pasja, a nie tylko profesja. Uczę ich też zdrowego stylu życia, ale też pracuje nad mentalnością. Przekonuję, że chodzenie z kijkami nie jest obciachem i atrybutem osoby starszej, że na zachodzie to aktywność dla wszystkich, w czasie której pracuje wiele mięśni. W jakimś sensie leczę ludzkie uprzedzenia psychiczne do pewnych zachowań. I ja – choć nie jestem lekarzem – próbuje tych ludzi wyleczyć z kompleksów.
Co jest trudniej koordynować? Ruch lotniczy czy własne życie?
Wiesz, to naprawdę bardzo dobre porównanie. Bo wiadomo, wszystko nam się może nagle wymknąć spod kontroli, ale nikt nie chce do tego dopuścić. Jednak i tu i tu łatwo się przekonać, że na wiele rzeczy nie mamy wpływu, także na te złe i one się wydarzą. Czy tego chcemy czy nie. Ważne jest to, żeby stosować pewne zasady i normy, także w tych złych chwilach. Mając pewien schemat postępowania poradzimy sobie w każdej sytuacji. Chodzi tu o to jak pracujemy, jak wyglądają nasze relacje z ludźmi. To ma bezpośrednie przełożenie na to, jak my się czujemy. I to jest właśnie opisane w mojej książce.
Ale może zdradzisz choć mały fragment tej twojej recepty i powiesz nam – jak żyć?
Wiesz, moja książka nie jest uniwersalną poradą, która wprost odpowie na to pytanie. Ale są pewne wskazówki. Moim zdaniem najważniejsze jest to, aby nie robić niczego z przymusu. Reszta jest obrazem, który musimy namalować sami. Moja książka to zbiór wielu przygód i każdy może wybrać te, które mu się spodobają i które z chęcią wykona. Bez przymusu. Więc jeśli ktoś chce zmienić swoje życie na lepsze i szuka podpowiedzi, to moja książka jest ich skarbnicą, ale nie jest instrukcją od A do Z. I podkreślam, że są to zmiany niskobudżetowe, bo to też jest idea moich przygód.
To na koniec proszę o przykład Twojego działania, które sprawiło, że czyjeś życie zmieniło się na lepsze.
Kiedyś zorganizowałem wyjazd dla kolegi i jego dzieciaków. Nie mieli pieniędzy na wakacje z prawdziwego zdarzenia i wydawało by się, że są skazani na nudne lato w mieście. Wtedy wymyśliłem dla nich szalony spływ pontonowy Pilicą. Zorganizowałem i wykreowałem go tak, jakby to był najważniejszy wyjazd w ich życiu i była to wspaniała przygoda. Kosztowało to zaledwie 500 zł, bo np. sami składaliśmy te pontony, ale efekt był znakomity. Dzieci bawiły się tak, jakbyśmy byli w kanionie Colorado, a nie w sąsiednim województwie. Wszystko zależy od nastawienia i kreowania.
Przemysław Śliwiński – podróżnik, pasjonat zdrowej kuchni i aktywnej rekreacji na rozmaite sposoby. Zawodowo koordynator ruchu lotniczego, z pasji organizator warsztatów oraz integracji terenowych dla ludzi poszukujących nowych wrażeń.
***
Czytaj także:
- 42 lata z wózeczkiem. Pierwsza w Nowej Hucie zaczęła sprzedawać obwarzanki i robi to nadal
- Księgowy z Egiptu podbił Kraków. Najpopularniejszy kebab w Polsce
- Hydraulik o najczęstszych błędach i patodeweloperce. “Uszczelnili papierem toaletowym”
- Mistrz z Krakowa zrobił szachy dla Stinga
- Matrix przy ulicy Dietla w Krakowie. “Tworzymy stanowisko lotnicze”