Dawid Serafin: jeżeli chcą mniej tekstów o patologiach, to niech je ukrócą
– Generalnie da się w Krakowie zauważyć pewne problemy z oceną priorytetów i tego, co jest problemem. Zobacz, że problemem nie jest to, że ktoś ustawił przetarg jak Jan T. Nie jest problemem, że człowiek z wyrokiem zostaje dyrektorem. Problemem jest to, że ktoś śmiał o tym napisać. Jego się „karze”. A ktoś, kto ma wyrok, dostaje posadę. Z punktu widzenia władz miasta problemem nie jest patologia, ale osoba, która ją opisze. Taki człowiek naraża się na ataki oraz hejt. – mówi Dawid Serafin z Onet.pl
Co takiego zrobiłeś, że dyrekcja biura prasowego krakowskiego urzędu postanowiła na piśmie zasugerować Twojej redakcji, że może zyskać, jeżeli przestaniesz denerwować urzędników?
Dawid Serafin: Nie wiem. Nie zrobiłem nic poza tym, że rzetelnie i sumiennie wykonuję swoją pracę.
Coś jednak musi przeszkadzać.
Może prawda, która wychodzi na jaw. Mnie się wydaje, że Jacek Majchrowski i jego urzędnicy powinni być wdzięczni dziennikarzom, którzy alarmują o problemach miasta. Dzięki temu mogą reagować. A choć większość urzędników świetnie wykonuje swoją pracę, to w takiej strukturze zawsze są potknięcia i czarne owce. Jednak zamiast korzystać z dostarczanej wiedzy, by sobie z tym radzić, urząd wchodzi w retorykę wojenną i każdą krytykę traktuje jak atak.
Przykład?
Najświeższy to tekst publicystyczny o tym, jak w Krakowie wydaje się pieniądze. Napisałem go, by rozpocząć dyskusję o tym, jak miasto robiło to dotąd i czy nie warto tego zmienić, skoro sytuacja finansowa miasta jest zła. Zaproszenie do rozmowy odebrano jednak jak atak na oblężoną twierdzę.
To po nim wysłano do Onetu list z sugestią rozwinięcia współpracy?
Po nim.
Mnie się przypomina, co robiono, kiedy pisaliście z Michałem Malczyńskim o forcie Łapianka.
Napisaliśmy tylko, że remont będzie kosztować znacznie więcej niż mówiono, że będzie.
Ile miał kosztować?
14 milionów.
Ile mówiliście, że będzie kosztował?
Ponad 20 milionów.
Jak zareagowało miasto?
Przygotowano cały numer urzędowej gazety, żeby pokazać, że urządzenie w remontowanym forcie muzeum harcerstwa to świetny pomysł. Urząd zapewniał, że nie ma mowy o wzroście kosztów. Bogusław Kośmider, dziś wiceprezydent Krakowa, mówił, że wszystko jest skalkulowane i wyliczone. Opowiadano, ze jesteśmy przeciwko idei harcerstwa i że chcemy, aby zabytki popadały w ruinę.
Ile ostatecznie kosztował?
Na dzisiaj ponad 32 miliony złotych, ale wciąż trwa.
Byliście „przeciwko idei harcerstwa”?
Nie. Pisaliśmy, że być może trzeba pomyśleć nad inną lokalizacją. Także dlatego, że wilgotność w takich obiektach nie pozwala tam pokazywać muzealnych eksponatów. Dziś to się potwierdza i wygląda na to, że w muzeum harcerstwa za kilkadziesiąt milionów złotych będzie można oglądać jedynie repliki.
Miasto nie ma jednak ochoty wracać do tematu i przyznać, że mijali się z prawdą. Nie widzę, żeby teraz – kiedy potwierdziło się, że mieliśmy rację – wiceprezydent Bogusław Kośmider wyszedł i przeprosił za to, że inwestycję niedoszacowano na wiele milionów złotych.
Sprawy ze złym zarządzaniem pieniędzmi powtarzają się.
Świeży przykład to słynna motorówka Zarządu Zieleni Miejskiej. Miała być potrzebna. Minęło kilka tygodni i okazało się, że taka łódka niezbędna nie była, bo… została udostępniona policji.
Mnie się czasami wydaje, że urzędnicy odpowiedzialni za komunikację mylą swoje rolę. I zamiast informować mieszkańców, zajmują się realizowaniem politycznego public relations.
Nie wiem. Ale wiem jedno. Pracuję w Krakowie od lat. Przeżyłem kilku rzeczników. Tak źle jak jest teraz, nie było jeszcze nigdy. Z biura wyciekają pytania. Wcześniej relacje bywały chłodne, ale były profesjonalne. Dbano o public relations szefa, ale też nie udawano, że coś się nie dzieje. Udzielano informacji, a dopiero później gaszono pożar. Dziś nawet zadanie pytania jest traktowane jak atak. Dużo rzuca się błotem. Irytujące jest też to, że szefostwo biura prasowego zasłania się szeregowymi pracownikami. Na przykład nie mają odwagi wziąć odpowiedzialności za decyzje i za odmowy udzielenia informacji.
Fakt. Informacji nie odmawiają wszyscy ci fajni ludzie, którzy tam pracują.
Ze mną korespondencje prowadzą w takich wypadkach szeregowi pracownicy. I, korzystając z okazji, chciałbym powiedzieć, że są to w większości świetni ludzie, którzy dużo inwestują w swój rozwój zawodowy i na ogół są bardzo kompetentni. A wiesz dlaczego zajmują szeregowe stanowiska?
Bo trudno awansować, kiedy nie ma się legitymacji partyjnej lub odpowiedniego umocowania.
Mnie się czasami wydaje, że taniej i łatwiej niż się uczyć, byłoby im opłacać składki partyjne.
Zakrzykiwanie debaty publicznej
Brak odwagi, o którym powiedziałeś, to ważna sprawa. Powoduje to na przykład, że w Krakowie nie ma debaty publicznej. Nie ma, bo urząd boi się w nią wejść. Taktyką wygodniejszą od przekonywania do własnych argumentów jest zakrzykiwanie adwersarza.
Dawid Serafin: Kiedy spróbujesz rozpocząć jakąkolwiek dyskusję, to dowiesz się przede wszystkim, że ktoś za tobą stoi i zacznie się wymyślanie, kto ci płaci. Powiedzą też, że jesteś nierzetelny albo zacznie się zmasowana akcja informacyjna z wykorzystaniem magistrackich mediów. Ja taką dyskusję próbuję zainicjować w temacie adaptacji Krakowa do zmian klimatu. Już od miesiąca próbuję się umówić na wywiad z Jerzym Popielem, dyrektorem nowej miejskiej jednostki „Klimat-Energia-Gospodarka Wodna”. Jestem ciekaw, jaki szefostwo tej jednostki ma pomysł, by przygotować nas na zmiany. Nikt nie jest w stanie ustalić terminu wywiadu. Proszą o przesłanie pytań, na które odpowie nie dyrektor, ale działy merytoryczne. Tymczasem mówimy o człowieku, który będzie odpowiedzialny za wydawanie milionów publicznych złotych. Chciałbym wiedzieć, co myśli i jaki ma na to pomysł.
Bo to, że ma legitymację partyjną, to akurat wiem.
To jest były radny?
Z Platformy Obywatelskiej.
I chcesz z byłym radnym, który został szefem miejskiej jednostki, rozmawiać o pomysłach?
Tak.
Odważnie.
Jego pracownicy zasugerowali mi nawet, żebym… wysłał swoje pomysły do wykorzystania.
To uciekanie jest dziwne, bo nominacja Jerzego Popiela budzi duże kontrowersje. Taki wywiad byłby dla niego doskonałą okazją, by pokazać, że mimo tego, co się mówi, ma kompetencje i pomysł.
Ale nie skorzystał.
To co mieszkańcy mają o tym myśleć?
Chciałem przekazać jego wizję, żeby można było rozpocząć rozmowę na ten temat.
Rozmowa nie jest czymś, co krakowski urząd lubi. Często boją się z tobą rozmawiać?
Często. Niedługo będę świętować drugą rocznicę oczekiwania na wywiad z prezydentem Jackiem Majchrowskim.
Jednocześnie wydaje się pieniądze na akcje promocyjne, których elementem są takie wywiady.
Może naszym problemem jest to, że chcemy zadać prezydentowi Majchrowskiemu pytania, ale nie chcemy za to pieniędzy? Być może oszczędności wymuszone przez koronawirusa otworzą tutaj jakieś możliwości.
Z przejrzystością Krakowa jest coraz gorzej
A jak generalnie oceniasz przejrzystość Krakowa?
Dawid Serafin: Z każdym miesiącem coraz gorzej. Ostatnio na przykład zgłosili się do mnie mieszkańcy osiedla Kolorowego. Tam budowę nowego bloku prowadzono niezgodnie z prawem. Poproszony przez mieszkańców o interwencję, zwróciłem się z prośbą o przekazanie informacji na ten temat. Czekałem ponad miesiąc. Dostałem je dopiero… po opublikowaniu tekstu. Zapytałem w Wydziale Architektury, dlaczego nie udzielają informacji. Okazało się, że odpowiedzi przygotowali w trzy dni. Po prostu szefostwo biura prasowego ich nie przekazało.
Ja sobie bez tego poradzę, ale to jest pokazanie środkowego palca mieszkańcom.
I rezygnacja z możliwości wyjaśnienia własnej perspektywy.
Za to dzień po moim tekście urząd wysłał kontrolę. Ale z przejrzystością ostatnio jest coraz ciekawiej, bo dyrektorom miejskich jednostek zabroniono ze mną rozmawiać. Zadzwoniłem ostatnio do jednego z nich. Mówię: kapitalną rzecz zrobiliście, warto ją pochwalić. A on odpowiada, że nie mogą się pochwalić, bo nie wolno im ze mną rozmawiać. Poważni ludzie piastujący poważne stanowiska w poważnym mieście nie mogą się pochwalić tym, co robią, bo mają zakaz rozmów z dziennikarzem. Jeden z dyrektorów powiedział mi, że to „kara” dla mnie za napisanie tekstu. Wydaje mi się to być małostkowe, ale mnie to w gruncie rzeczy bardziej bawi niż martwi. Generalnie da się w Krakowie zauważyć pewne problemy z oceną priorytetów i tego, co jest problemem. Zobacz, że problemem nie jest to, że ktoś ustawił przetarg jak Jan T. Nie jest problemem, że człowiek z wyrokiem zostaje dyrektorem. Problemem jest to, że ktoś śmiał o tym napisać. Jego się „karze”. A ktoś, kto ma wyrok, dostaje posadę. Z punktu widzenia władz miasta problemem nie jest patologia, ale osoba, która ją opisze. Taki człowiek naraża się na ataki oraz hejt.
Ja się nie dziwię, że się denerwują. Jak nikt o tym nie mówi, to żyje się wygodnie.
Ciekawe jest to, że to dotyczy nie tylko dziennikarzy. Kiedy mieszkaniec, który na profilach miasta w mediach społecznościowych zada trudne pytanie, zostaje zablokowany.
Z aktywistami jest podobnie. Nie ma przestrzeni na odmienne zdania i konfrontację opinii. Kiedy taki ktoś się pojawia i robi coś, co się nie podoba, staje się przedmiotem hejtu i ataku.
Ludziom, którzy całą karierę zawdzięczają Jackowi Majchrowskiemu i partii, trudno jest zrozumieć, że ktoś może pracować w sektorze prywatnym, a w wolnym czasie poświęcić trochę czasu na to, by coś zrobić dla miasta i dobra wspólnego. Nie chodzi mu o to, że chce dostać zlecenie z urzędu lub posadę.
Moim zdaniem to nie jest brak zrozumienia, ale świetna metoda – mówiąc z lekką przesadą – kontroli społecznej. Komu się będzie chciało robić coś po godzinach, jeżeli odpowiedzią będzie hejt, pytania „kto mu płaci”, obrzucanie błotem? Nie tak chcesz wykorzystywać wolny czas. W ten sposób zapewniasz sobie bierność. A w biernym społeczeństwie łatwiej się trwa.
Jeżeli ktoś nie zna tych realiów, wpadnie na fajny pomysł i zaproponuje, by coś zrobić lepiej, taniej lub po prostu inaczej, a w rewanżu dostanie po głowie i spotka się z negatywnymi komentarzami, to taka osoba następnym razem będzie wolała pójść na rolki lub popływać.
Ale wiesz, dlaczego tak jest?
Dlaczego?
Ludzie sądzą innych przez pryzmat środowiska, w którym funkcjonują.
Dawid Serafin: Mniej patologii to mniej artykułów o patologiach
Mnie – przynajmniej w naszym fachu – niezmiennie dziwi to szukanie, kto i za co nam płaci. A dziwi, nawet trochę bawi, bo w Krakowie jest raczej tak, że jeżeli chcesz mieć w mediach “życie jak w Madrycie”, to wystarczy uklęknąć, „ucałować pierścień” i być grzecznym oraz potulnym. Gdybym chciał dobrze zarabiać na tym, co robię, wklejałbym ładne fotki parków kieszonkowych i pisał o sukcesach miasta. To jest casus listu w twojej sprawie. Odpuściłbyś, a redakcja by zyskała.
Dlatego bardzo szanuję redakcję, w której pracuję. Ale skorzystaliśmy i w taki sposób, że wielu urzędników zaczęło się do mnie po tym wszystkim odzywać, wskazując, gdzie dzieją się dziwne rzeczy, czego szukać i na co patrzeć. Dużo dokumentów dotarło do nas po opublikowaniu tego listu.
Nie dziwię się. Arogancja i ataki niektórych zniechęcają do działania, ale na innych działają jak płachta na byka. Ja na przykład nie mogę patrzeć, z jaką arogancją traktuje się Cecylię Malik, Mariusza Waszkiewicza oraz innych ludzi, którzy doprowadzili do reformy zarządzania zielenią w mieście.
Gdy mówi się o arogancji, to najlepszym przykładem są artykuły dyrektora Macieja Grzyba, w których pisze o „pseudoaktywistach” i „pseudodziennikarzach”. Ja bym zresztą w ogóle przestał używać słowa aktywiści i mówił jedynie o mieszkańcach, którym się chce. Widzę, że urząd chce ludziom obrzydzić to słowo. A dla mnie to po prostu mieszkańcy, którym chce się zrobić coś dla miasta. Gdyby nie Cecylia Malik i grupa ludzi, którzy z nią pracowali, nie byłoby Zarządu Zieleni Miejskiej. Kto pamięta, ile lat ci ludzie walczyli o to, by miasto zajęło się zielenią? Zajęto się tym dopiero, kiedy doprowadzili do sytuacji, w której prezydent Majchrowski zobaczył, że może skorzystać na takiej zmianie. Teraz traktuje się ich jak zło konieczne. To samo było ze smogiem. Krakowski Alarm Smogowy przez lata walczył, żeby miasto zajęło się problemem. Poziom pyłu wreszcie spadł, a miasto zaczyna się chwalić sukcesem i mówi: my to zrobiliśmy, ja prezydent Jacek Majchrowski to zrobiłem. Znaczące jest to, że w całym numerze dwutygodnika Kraków PL wydanym z okazji wprowadzenia zakazu spalenia węgla ani razu nie pojawił się Krakowski Alarm Smogowy. Jakoś nie wspomniano, że przez wiele lat ludzie z Alarmu byli obrzucani błotem i były umowy, których elementem było zmienianie ich krytykanckiej postawy w internecie. To dobrze pokazuje arogancję.
Było tak.
Ale widzę rozwiązanie problemu, który urząd ma z krakowskimi dziennikarzami.
Jakie?
Jeżeli będzie mniej patologii, to będzie mniej tekstów dziennikarskich, które ją opisują.
A więcej takich, które się podobają.
***
Dawid Serafin – dziennikarz Onet.pl. Wcześniej w Gazecie Krakowskiej. Pisze przede wszystkim o Krakowie oraz sprawach kryminalnych. Nagrodzony między innymi Mediatorem oraz kilkukrotnie Nagrodą Dziennikarzy Małopolski.
–1 Komentarz–
[…] który jest dyrektorem Klimat-Energia-Gospodarka Wodna, od ponad roku “ucieka” przed Dawidem Serafinem z Onet.pl, który w imieniu mieszkańców próbuje zadać dyrektorowi pytania o to, jaki ma pomysł […]