60 lat w zawodzie krawca. “Uczyłem się u wujka na Długiej” [FOTO]
– Garnitur uszyty na miarę z porządnego materiału, tak by starczał na wiele lat, to był rodzaj luksusu. Na ulicy od razu było widać, że wyszło to spod ręki krawca. Ludzie chcieli wyglądać elegancko i dobrze się prezentować. Strój prócz walorów estetycznych był również bardziej trwały, bo i jakość materiałów była dużo lepsza niż dziś – wspomina Pan Edward Łaciak, krawiec z 60-letnim stażem w Krakowie.
Jak do tego doszło, że został Pan krawcem?
Edward Łaciak: Była to decyzja rodziców, bo takie były wtedy czasy. Ja sam nie miałem za dużo do powiedzenia. Byli dla mnie autorytetem i jestem im za to bardzo wdzięczny. Krawcom, rzemieślnikom żyło się dobrze. Był to ceniony zawód. Wysłali mnie do szkoły zawodowej, nauki było trzy dni w tygodniu i tyle samo praktyki.
Podczas tych letnich praktyk nauczyłem się wszystkiego. Pierwszy rok w zakładzie, gdzie szyłem to głównie teoria i podglądanie starszych kolegów przy pracy. Miałem początkowo zadania na zasadzie “podaj, pozamiataj”. Ale ostatnie dwa lata to było już dużo pracy, dużo szycia i dużo doświadczenia. Nauczyłem się tam nie tylko podstaw, ale również mnóstwo trików i kombinacji.
Praktyki odbywałem u wujka i po skończeniu szkoły zacząłem też u niego pracę. Punkt znajdował się na ulicy Długiej. Póki wujek żył, to szkoliłem się i pracowałem u niego, a że praca krawca wymaga dużo praktyki, to czerpałem z jego doświadczenia ile się da. Po śmierci wujka przejąłem jego pracownię krawiecką.
Jak praca krawca wyglądała 50 lat temu?
Mieliśmy bardzo dużo pracy. Na zamówienie u nas na Długiej czekało się pół roku. Klienci – prócz tych z Krakowa – przyjeżdżali z całej Polski, z Niemiec i Austrii. Terminy były tak odległe, bo prócz mnie pracowały jeszcze tylko dwie osoby. Zamówienia najczęściej robione były tak, aby garnitur czy płaszcz był gotowy dla klienta na święta, wesele, Sylwestra, Boże Narodzenie lub Wielkanoc. Taka przeważała dawniej tendencja. Szyliśmy dniami i nocnymi, dopóki pozwalał na to wzrok. Jak już mieniło się w oczach ze zmęczenia, to człowiek się kładł na kilka godzin. Nie przyjmowaliśmy przeróbek, bo nie było na to mocy przerobowych i było to mniej opłacalne. Wtedy też popularne było powiedzenie, że dobry krawiec to ,,pół księcia”, chodziło oczywiście o to, że nowy garnitur dodaje klasy.
Garnitury i płaszcze dostępne były w sklepach a mimo to ludzie wybierali krawca. Dlaczego?
Garnitur uszyty na miarę z porządnego materiału, tak by starczał na wiele lat, to był rodzaj luksusu. Na ulicy od razu było widać, że wyszło to spod ręki krawca. Ludzie chcieli wyglądać elegancko i dobrze się prezentować. Strój prócz walorów estetycznych był również bardziej trwały, bo i jakość materiałów była dużo lepsza niż dziś. Dlatego całościowo lepiej leżało na ciele. Wspaniałe materiały były z Bielska Białej, wysyłane do Anglii wracały z pieczątką i lądowały w polskim Pewexie. Mieliśmy wspaniałą wełnę, elanę, krepy, płótno lniane, diagonale, gabardyny i kingi, ale zawsze też coś tańszego dla klienta się znalazło. Materiałów dawniej było sporo, więc z dostępnością nie było problemów. Cena takiego uszytego garnituru była 50 procent wyższa niż w sklepie. Dziś są cienkie, lekkie materiały, robione głównie pod konfekcję.
Ile czasu zajmuje uszycie garnituru na miarę?
Dobrze uszyty garnitur na miarę to około dwa tygodnie po osiem godzin dziennie.
Jak przebiega ten proces szycia miarowego? Załóżmy, że wybrany mamy już fason i tkaninę?
Stajemy wraz z klientem przed lustrem i zdejmuję z niego miarę. Zaznaczam sobie gdzieś z boku na kartce, tak żeby nie widział jego defekty figury. Nie chcę żeby się obraził albo poczuł urażony, a jest to niezbędny element, który muszę uwzględnić w procesie szycia. Tworzę, rozrysowuję konstrukcję dla każdego indywidualnie i nanoszę wówczas na rysunek te defekty figury. Klient przychodzi na pierwszą miarę, robi się wtedy poprawki i przychodzi na drugą. Przy czwartej wizycie garnitur jest już gotowy.
A dla kobiet co Pan szył?
Nasz zakład kobiet nie obsługiwał. Byliśmy krawcem męskim i ciężkim, czyli przede wszystkim spodnie, płaszcze i garnitury.
Czy klient dziś jest inny?
Klient dawniej był konkretny, wiedział po co przychodzi. A dziś są tacy, co wiedzą lepiej niż krawiec albo tacy którzy nie wiedzą, co chcą i właśnie tym jest najtrudniej dogodzić. Mało zdecydowani, troszkę bardziej wybredni, mniej konkretni, gdzieś coś widzieli i chcą mieć takie samo, zdecydowanie mniej kreatywni. Dawniej w zakładach krawieckich były żurnale, czyli czasopisma poświęcone modzie. Klient przychodził, oglądał i mógł wybrać sobie coś konkretnego. Pokazywał, jak chce wyglądać i myśmy to dla niego szyli. Teraz mam klientów stałych, znamy się wiele lat i dlatego i już wiem jakie kto ma gusta, jaki lubi materiał i co dobrze mu się nosi. Starsi klienci przychodzą do mnie od 30 lat. Panom szyję spodnie, w których chodzą po kilka lat, a w międzyczasie je poszerzają, zwężają. Ja już nie przyjmuję dużych nowych zleceń, odmawiam szycia garniturów i płaszczy, bo już palce nie te same. Jestem tutaj głównie dlatego, aby mieć kontakt z drugim człowiekiem. Lubię przebywać i rozmawiać z ludźmi. To dlatego ten zakład jeszcze jest czynny. Pozwałam sobie na otwarcie po godzinie 14, więc wszystko robię spokojnie, nie naprędce. Teraz na Szlaku 18 jestem już 30 lat, a wcześniej przez ponad 20 lat szyłem u wujka na Długiej, więc już w tej branży jestem sporo czasu i okres szycia na czas już mam za sobą.
Ma Pan piękną, starą maszynę czy nadal działa?
Oczywiście to moja ukochana maszyna, stary Łucznik, kupowana była w 68 roku i cały czas na niej pracuję.
Jeszcze do niedawna szyłem na niej skóry, dziś już ją oszczędzam, żeby jej nie wykończyć. Raz zmuszony byłem kupić maszynę w markecie, gdy moja była w naprawie. To był tylko chwilowy zastępnik, ale nie pochodziła dłużej niż trzy miesiące. Jednym słowem dziadostwo.
Tyle lat w branży to zapewne wiele mógłby Pan poopowiadać o zmieniających się trendach i modzie.
W tym co ja chodziłem za młodu, chodzi się teraz. Jest taki sam fason i krój. Wróciły dzwony, szwedy, rybaczki. Moda zatacza koło, bo jakoś specjalnie nie można nic więcej wymyśleć. W latach 70 tych był szał na spódnice bananowe, czyli dopasowane u góry i rozszerzane do dołu. Taka spódnica podkreślała figurę kobiety, dlatego były tak lubiane. Teraz znowu młode dziewczyny wyciągają je z szaf mam czy babć. Jeansy były zawsze modne, ale wracają sztruksy, które niestety się bardzo szybko wycierają. Dawniej jak szyliśmy spodnie to podstawą była kolanówka, czyli dodatkowy kawałek materiału, aby nie wybijały i wycierały się kolana. W sklepach tego nie można było znaleźć.
Pomimo zasłużonego odpoczynku nie wybiera się Pan jeszcze na emeryturę.
Póki głowa jeszcze pracuje i mam trochę siły to do zakładu będę przychodził. Zawsze się tu coś dzieje. W domu to człowiek będzie chodził od okna do okna i się po prostu nudził. Tutaj sobie z kimś pogadam, ktoś mnie odwiedzi i jest wesoło, więc na razie nie mam zamiaru odpoczywać.
***
Czytaj także:
–2 komentarze–
[…] 60 lat w zawodzie krawca. “Uczyłem się u wujka na Długiej” [FOTO] […]
[…] 60 lat w zawodzie krawca. “Uczyłem się u wujka na Długiej” [FOTO] […]