Tomasz „Siemion” Siemieniec: Cracovia trwa dzięki kibicom
Kraków to zbyt ciekawe miasto, aby mógł w nim istnieć tylko jeden klub, napisaliśmy publikując związane z Wisłą wspomnienia Grześka Krzywaka (możecie przeczytać je TUTAJ). I zobowiązaliśmy się do spojrzenia na historię krakowskiej piłki z drugiej strony Błoń. A “Krowa” na ogół słowa dotrzymuje. O historii, kibicowaniu i maczetach opowiedział Tomasz „Siemion” Siemieniec – ikona pasów. Rozmawiał Michał Malczyński.
Mówią, że na Krowodrzy nie ma „Pasów”.
Tomasz „Siemion” Siemieniec: Eee tam, Pasiaki są wszędzie. Nie tylko w Krakowie. Wiadomo, że są osiedla, gdzie jedni albo drudzy są w przewadze. Jak ja byłem młody, to mieszkałem w Hucie na osiedlu, gdzie 99% kibiców było za Wisłą. Ale zawsze oprócz mnie znalazło się jeszcze dziesięciu i na betonowym boisku na os. XX-lecia, bo tak się wtedy nazywało, graliśmy mecze: Wisła kontra Cracovia. Czasy się zmieniły, osiedle nazywa się Albertyńskie, a przeważają na nim kibice Cracovii – otoczeni głównie przez Wiślaków.
Żyliście jak przysłowiowy pies z kotem?
Większość moich kolegów kibicowała Wiśle. Chodziłem z nimi do klasy i nie stanowiło to problemu. Jak trochę podrosłem, w wieku 12 lat zacząłem grać w Cracovii, to kiedyś w nocy popisałem całe osiedle hasłami „Cracovia”. Trochę mnie wtedy ścigali jako tę „mniejszość”.
Przekorny byłeś. Może właśnie dlatego Cracovia, która pozostawała w tamtych czasach w opozycji do „systemu”, przyciągała cię jak magnes?
Pewnie tak, ale to chyba przede wszystkim spadek po tacie. Są nawet takie szaliki z hasłem „Dziękuję Ci Tato, że jestem Pasiakiem”. Tata był wielkim fanem piłki, sympatyzował z Pasami i Hutnikiem. On pierwszy zabrał mnie na mecz przy Kałuży. Nawet nie pamiętam dokładnie, jaki to był mecz, zlewają mi się te wspomnienia. Pamiętam, jak później jeździłem z Huty na mecze – z garstką chłopaków. Szalik miałem zrobiony na drutach. Dojeżdżałem „jedynką” na Salwator i potem pieszo na stadion. Czasem mnie po drodze ścigali, głównie na Czyżyńskim. Naprawdę byliśmy wtedy w mniejszości.
A jak cię już dogonili na tym Czyżyńskim, to błyskały ostrza maczet?
Skąd! Zdarzyło się dostać, za przeproszeniem, po ryju, zebrać kilka kopniaków, ale nikt mi po głowie nie skakał. Nie było takiego spodlenia jak teraz. Jeździłem prawie codziennie w szaliku Cracovii do szkoły. Z Albertyńskiego nad zalew – do budowlanki. Człowiek był młody i głupi. Ale nigdy mi się nic nie stało, chociaż dookoła tylko Wisła i Hutnik. A z tymi kolegami, którzy byli i nadal są za Wisłą, cały czas mam kontakt, czasem się umawiamy, żeby pograć w piłkę.
Czasy, kiedy piłkarze Wisły i Cracovii pochodzili z Krakowa, też już niestety minęły. Teraz Wielkie Derby elektryzują głównie kibiców. Ale jak to było za czasów twojej kariery? Pulsowała nienawiść?
Znałem się dobrze z Grześkiem Paterem, w miarę z Tomkiem Kulawikiem. Trudno mówić o przyjaźni, ale było trochę wiślackich znajomych – i wśród piłkarzy, i wśród kibiców.
Legenda klubu, Czesław Rajtar, pochodzący zresztą z Krowodrzy, wielokrotnie powtarzał, że te kilkadziesiąt lat temu, gdy występował w Cracovii, zawodnicy obu klubów przyjaźnili się ze sobą, bo byli często kolegami z podwórka. Może zamiast pustych gestów, marszów milczenia itp. warto postawić na autorytety – ludzi z krwi i kości. Ludzi, którzy mogliby najmłodszych uczyć znaczenia takich pojęć jak „rywalizacja”, „szacunek”, „fair play”… Pasiasta przyśpiewka „Historia, barwy twe, tak wychowały mnie…” nabrałaby jeszcze głębszego sensu?
To były inne czasy. Nie da się tego porównać. Już wtedy, kiedy ja się wychowywałem, te animozje były bardzo duże. W latach 80-tych i 90-tych pojawił się kult „kibica angielskiego”. Były rozróby, ale nad tym dało się jeszcze zapanować. Potem doszedł do tego sprzęt: noże, maczety, a nawet miecze. Padło tak wiele słów i, niestety, tak wiele trupów. Nie wiem, jak to zatrzymać i czy jakiekolwiek autorytety mogłyby pomóc. Poza tym to nie dzieje się tylko w Krakowie, ale w całej Polsce. Ile jest meczów tak zwanego „podwyższonego ryzyka”… Na szczęście na Cracovii jest bezpiecznie – nowoczesny stadion z monitoringiem, służby porządkowe. To sprawia, że na mecze przychodzą też całe rodziny z dziećmi.
Skoro przy stadionie jesteśmy – czym jeszcze zachęciłbyś czytelników Krowoderskiej do przyjścia na Cracovię?
Tym, że ona jest. Po prostu. Tym, że mimo wielu przeciwności losu Cracovia, najstarszy polski klub, istnieje, a wiele razy groziło jej rozwiązanie. Przetrwała dzięki kibicom. Przychodząc tutaj mają szansę stać się częścią tej wyjątkowej historii. Uczestniczyć w niej. Na przykład w Nowy Rok odbył się kolejny Trening Noworoczny. Ta wyjątkowa tradycja narodziła się ponad 80 lat temu. Od tamtej pory, co roku, 1 stycznia w samo południe rozpoczyna się towarzyski mecz pomiędzy I i II drużyną Pasów. Jest wspaniały klub z historią, są kibice, jest super stadion i baza treningowa. Czekamy jeszcze na sukces.
W tym roku to może już być o niego ciężko…
Wciąż mamy szansę na Puchar Polski. A jak Legia zdobędzie mistrzostwo i zagra z nami w finale, to nawet nie musimy wygrać, żeby grać w Lidze Europejskiej.
Sprytne! Na ten finał to sam liczę. Kolega z sektora tak się “rozluźnił” po jednym z meczów, że obiecał – jeśli awansujemy – wynająć busa, żebyśmy całą ekipą pojechali do Warszawy.
Co mogę powiedzieć? Cały czas pracujemy na sukces. I czekamy na niego. Ja na pewno.
Tomasz „Siemion” Siemieniec – rocznik 1972.
Obecnie kierownik I drużyny piłki nożnej Cracovii.
Wychowanek i – przez niemal całą karierę sportową – piłkarz KS Cracovia.
–0 Komentarz–