Ludzie wypadają z autobusów. Wkrótce problem zniknie, bo nie będzie autobusów
Pożar miejskiego archiwum, wodociągi na skraju bankructwa i zadłużanie Krakowa pod korek. To sporo katastrof jak na jedno miasto, a na horyzoncie pojawia się właśnie czwarty jeździec apokalipsy, czyli doprowadzenie MPK do ruiny. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że ekipa Majchrowskiego wkrótce wykończy także komunikację miejską, która już teraz ledwo zipie. Kierowcy odchodzą, autobusy znikają, a letni rozkład jazdy przypomina trwający trzy miesiące “Dzień Pieszego Pasażera”.
Podróżowanie krakowskimi autobusami to w tej chwili hazard. Powszechna stała się gra pt. “wejdziesz-nie wejdziesz”. Można w nią zagrać na nieomal każdym przystanku w mieście:
A wiecie, jak wygląda krakowska ruletka? Wsiądzie. Nie wsiądzie… pic.twitter.com/hxdmdUZudh
— Tomasz Borejza (@TomaszBorejza) June 22, 2022
Dla prawdziwych pasjonatów gier losowych jest inna gra o wiele mówiącej nazwie: “przyjedzie, nie przyjedzie”. Jej dokładne zasady opisał w ostatnich dniach jeden z mieszkańców Krakowa:
Trochę się pośmialiśmy, ale sprawa jest jednak poważna, bo organizacja transportu zbiorowego to jedno z najważniejszych, jeśli nie najważniejsze zadanie gminy. Ostatnie wydarzenia pokazują, że komunikacja miejska jest na skraju przepaści, a w wakacje zrobi wielki krok na przód. Ale po kolei.
Kierowco, motorniczy – zapisz się do partii
18 maja 2022 roku przy ulicy Klimeckiego dochodzi do poważnego wypadku. Po zderzeniu dwóch tramwajów rannych zostaje 20 osób, a ruch w tym rejonie zostaje zablokowany na kilka godzin. Dwa dni wcześniej na ulicy Teligi dochodzi do innego incydentu. Motorniczy z 30-letnim stażem dostaje rozległego zawału w czasie kursu na pętlę Bieżanów. Do dziś pozostaje w śpiączce, a jego rodzina prowadzi zbiórkę na rehabilitację, aby doszedł do “jakiejkolwiek sprawności, która pozwoli mu cieszyć się rodziną i wnuczką, która jest jego oczkiem w głowie”.
Jednak w tych wydarzeniach jest też drugie dno. W liście wysłanym do krakowskich mediów, ktoś anonimowo opisuje sytuację w krakowskim MPK i za oba te wypadki obwinia nadmierne eksploatowanie “ajentów”, czyli motorniczych na tzw. samozatrudnieniu. “Wykonują miesięcznie 230 godzin! Przemęczeni, pracujący ponad normy są zagrożeniem dla siebie i dla pasażerów. Co ciekawe, to właśnie Ajenci byli ostatnio w centrum wydarzeń” – podkreśla autor listu, wskazując, że zarówno tramwaj na Klimeckiego, jak i ten na Teligi, był prowadzony właśnie przez takich motorniczych – zatrudnionych na fatalnych warunkach i równie fatalnie opłacanych.
W liście czytamy także o tym, że krakowskie MPK ściąga do prowadzenia tramwajów osoby powyżej 65. roku życia, a także alarmuje o coraz częstszych odejściach kierowców autobusów.
Potwierdzeniem tych informacji jest materiał opublikowany ostatnio w Gazecie Krakowskiej. W tekście czytamy o tym, że kolejni kierowcy mają dość pracy za marne pieniądze i odchodzą. Czują się też mobbingowani i poddawani stałej kontroli, która skutkuje dla nich karami finansowymi. “W firmie jest system represji wobec kierowców. Polityka jest taka, że kary finansowe są za wszystko co się da. (…) Znam przypadki, że kierowca wyjeżdżając z pętli nie wyjął z ucha słuchawki, choć nie rozmawiał przez telefon, a inspektorzy to dostrzegli i poszedł raport o ukaranie. Karę można też dostać za to, że ktoś zinterpretuje wypowiedź kierowcy jako rozmowę podniesionym tonem z pasażerem. Wielokrotnie prowadzący, zamiast skupić się na bezpiecznej jeździe, zastanawiają się, czy będzie kolejny raport i kara np. za to, że za blisko autobusu wypalili papierosa” – relacjonuje kulisy pracy jeden z kierowców. Odejścia z nieprzyjaznego kierowcom MPK skutkują tym, że z rozkładów jazdy “wypadają” kolejne kursy, a mieszkańcy próżno wypatrują autobusów w oddali. A jeśli już się jakiś trafi, to nie ma pewności, że uda się do niego zmieścić. A jeśli się już uda, to nie ma pewności, czy wystarczy tlenu dla wszystkich.
Sprawa jest tym bardziej bulwersująca, gdy uświadomimy sobie, jak ważni dla funkcjonowania miasta są kierowcy i motorniczowie, a jak kiepsko zarabiają i jak źle są traktowani.
Patrząc na politykę kadrową Jacka Majchrowskiego, ich największym błędem jest to, że nie należą do partii politycznej. Bo polityków prezydent docenia po stokroć bardziej i zatrudnia ich na warunkach znacznie lepszych. Na przykład Witold Śmiałek, polityk PiS, był zatrudniony na etacie jako doradca ds. smogu, zarabiał ok. 9 tysięcy miesięcznie (i to kilka lat temu), a zasłynął głównie tym, że jako doradca ds. smogu jeździł po Krakowie Audi A6 z 3-litrowym dieslowskim silnikiem. Obecnie pracuje w Krakowskim Holdingu Komunalnym, gdzie zarabia jeszcze lepiej, bo 22 tysiące miesięcznie.
Inną “gwiazdą” z ekipy Majchrowskiego jest Piotr Kempf z PSL. Ten jako dyrektor Zakładu Zieleni, na pełnym etacie, zarabiał w 2021 roku ok. 20 tys. miesięcznie, a w czasie swojej służby dla mieszkańców zasłynął kupnem luksusowej motorówki oraz zamontowaniem za 499 tys. złotych 135 koszy na śmieci w parku Reduta oraz obrażaniem mieszkańców. Inny “fachowiec” to Łukasz Wantuch, także związany z PSL. Z jego oświadczeń majątkowych wynika, że w zarządzie dróg, także na pełnym etacie, premię dostał już w pierwszym miesiącu pracy. A jego najgłośniejszym wyczynem, odkąd objął stanowisko “specjalisty ds. innowacji”, było szydzenie z mieszkanki i przekręcanie jej nazwiska. Sprawa trafiła do sądu, a Wantuch musiał przepraszać.
Jak pączki w maśle czują się także politycy PO. W MPO ciepłą posadkę znalazł Andrzej Hawranek (miejska spółka nie chce ujawnić jego zarobków), w spółce Klimat-Energia-Gospodarka Wodna (której szefem jest… polityk PO) znalazł się etacik dla Jakuba Koska, który z klimatem ma tyle wspólnego, że jadąc do pracy włącza klimatyzację w swoim samochodzie. A w najważniejszym dla tego tekstu MPK – robota po przegranych wyborach znalazła się dla innego polityka Platformy Obywatelskiej – Grzegorza Lipca. O tym ostatnim pisaliśmy jakiś czas temu, wskazując, że w zwyczajowych godzinach pracy siedzi głównie na FB, gdzie obraża swoich przeciwników politycznych i publikuje pełne wulgaryzmów i odpustowego humoru memy. W MPK broniono wówczas polityka (rzecznik MPK powiedział mi, że “Grzesiu już taki jest”) i nie spotkało się to z żadną reakcją jego przełożonych, ani tym bardziej karą.
Szkoda, że miejski przewoźnik nie dba o kierowców i motorniczych tak jak o polityków. I że nie jest dla nich tak pobłażliwy.
Letni rozkład jazdy, czyli rozkład krakowskiej komunikacji
Kiedy wydawało się, że komunikacja miejska w Krakowie sięgnęła dna, od spodu zapukali autorzy letniego rozkładu jazdy. W jego świetle krakowskie tramwaje i autobusy będą jeździć z częstotliwością dyliżansów z Dzikiego Zachodu. Oddajmy głos Jackowi Mosakowskiemu, znanemu w mieście specjaliście od komunikacji, który na swoim popularnym fejsbukowym blogu nie pozostawił suchej nitki na planowanym rozkładzie:
“Pojawiły się rozpiski rozkładów wakacyjnych dla autobusów. Trzeba przyznać, że tak źle jeszcze nie było.
W soboty i niedziele właściwie wszystkie autobusy będą jeździć… co pół godziny albo rzadziej. Czyli 139 co pół godziny. 194 tak samo. I 502, 144, 173, 152, 105, 501 itd. A 511 w soboty w ogóle zostanie zawieszone. Chyba jedynym wyjątkiem (nie licząc zastępczego 703) będzie… wielickie 304 które zostanie co 20 minut. Wieliczka będzie miała zatem lepiej niż wiele krakowskich osiedli do których dojeżdża tylko jedna linia.”
Ale to nie koniec kasandrycznych wieści. W dalszej części wpisu czytamy:
“W dni powszednie też czuć kryzys budżetowy i kadrowy. 182/482 przed pandemią kursowały łącznie co 7,5 minuty, nawet teraz są co 10. Na wakacje to drugie będzie zawieszone, więc zostaje tylko 182 co 20 minut. Będzie tłok. 139 – na co dzień co 7,5 minuty – będzie co 15. 502 – dawniej co 7,5 a na wakacje ścinane do 10 – też tylko co 15.”
A więc drodzy pasażerowie. Jeśli denerwują was przepełnione autobusy, to właśnie ekipa Majchrowskiego rozwiązała wasz problem: autobusów po prostu nie będzie. A jeśli jakimś cudem tego typu rozwiązanie was nie przekonuje, to nie mówcie tego głośno, bo jakiś polityk z otoczenia prezydenta was obrazi i zaszczuje w internecie wraz z kolegami z partii. Warto też odnotować, że władze Krakowa przezornie zabezpieczyły się już przed zbliżającą się zapaścią w komunikacji miejskiej. Prezydent Majchrowski ma do dyspozycji swojego lexusa z szoferem, a zastępcy prezydentów kupili sobie niedawno nowe Toyoty Camry. Wypasione Skody Superb zapewnili sobie także członkowie zarządu MPEC.
Ważne, że są pieniądze na polityków, urzędników i igrzyska
Na naszym blogu od lat alarmujemy, że zarządzanie miastem przez prezydenta przypomina wielką spalarnie pieniędzy krakowian. Do znudzenia pokazujemy największe patologie: kupowanie luksusowych samochodów i motorówek, drogich telefonów, wyjazdów na egzotyczne wycieczki. Jest także kupowanie ławek za ćwierć miliona złotych, reklam w zaprzyjaźnionych mediach, aby wychwalać samych siebie, a nawet tworzenie dwóch (sic!) urzędowych telewizji, aby, a jakże, wychwalać samych siebie.
Ogromne oburzenie wzbudził też nasz niedawny tekst o dwóch budynkach przy jednej ulicy – zrujnowanej szkole, w której uczą się dzieci i wypasionej siedzibie Zarządu Budynków Komunalnych – klimatyzowanym, odnowionym, gdzie urzędnicy parkują na parkingu zadaszonym panelami fotowoltaicznymi.
Ostatnim “wejściem smoka” w dziedzinie bezsensownego przepalania pieniędzy są “igrzyska europejskie”, trzeciorzędna impreza sportowa, którą ekipa Majchrowskiego organizuje z rządem Prawa i Sprawiedliwości.
Można by wymieniać bez końca te rozbuchane wydatki. Wszystkie mają jeden wspólny mianownik: nie są do niczego potrzebne mieszkańcom Krakowa. Im potrzebny jest autobus i tramwaj, który przyjedzie punktualnie i za to krakowianie płacą urzędnikom. Ale otoczenie prezydenta Jacka Majchrowskiego odpłynęło od potrzeb zwykłych ludzi już tak daleko, że wkrótce powie: nie mają autobusów? Niech jeżdżą lexusem.