Pierwszego czarnoskórego koszykarza w Nowej Hucie przerosło życie w PRL
Życie w PRL: Curtis Moore był pierwszym czarnoskórym koszykarzem w Nowej Hucie. Grał dobrze, ale nie zagościł w niej długo. Przerosło go życie w PRL, w tym brak wygodnego łóżka, bo klub nie był w stanie zamówić takiego, w którym zmieściłby się mierzący 2 metry koszykarz. Dużym problemem był dla niego też dostęp do soku pomarańczowego oraz pomarańczy. Dopiero po długich staraniach dział zaopatrzenia robotniczego Huty im. Lenina załatwił specjalnie dla czarnego koszykarza większą porcję grejpfrutów. Nie udało się jednak sprowadzić pomarańczy, a na kupno u prywatnych handlarzy nie zgodził się główny księgowy. Zmęczony zdecydował się wyjechać.
Historię Curtisa Moore’a opowiedział red. Leszek Konarski w książce “Nowa Huta – wyjście z raju”. Dziś publikujemy rozdział zatytułowany “Przybysz z Nowego Jorku”. Pierwszy z fragmentów, który opowiada o elektryku Szczepanie Brzezińskim, który w Krakowie zostawiłby tylko Rynek i może Wawel znajdziecie po kliknięciu w link: “W Krakowie zostawiłby tylko Rynek i może Wawel. Wolał mieszkać w Nowej Hucie“.
Książkę możecie kupić w sklepie Tygodnika Przegląd.
Życie w PRL: Przybysz z Nowego Jorku
Na pomysł sprowadzenia w 1985 roku do Klubu Sportowego „Hutnik” jakiegoś ciemnoskórego koszykarza wpadł klubowy lekarz dr Marek Szymański, który podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych poznał nowojorskiego prawnika, trudniącego się pośredniczeniem w załatwianiu kontraktów dla koszykarzy. Ponieważ nowohuckiego klubu nie stać było na kupno zawodowego koszykarza, menedżer z Nowego Jorku podjął się znalezienia dobrze grającego czarnego studenta, dla którego w sezonie 1985/1986 zabrakło miejsca w amerykańskiej lidze zawodowej. Ponieważ w USA bardzo trudno trafić do ligi zawodowej, każdego roku jest przynajmniej dziesięciokrotnie więcej starających się niż miejsc. Wynajęty do Polski koszykarz, po roku treningu u nas, mógłby na kolejne eliminacje w lidze zawodowej stawić się lepiej przygotowany. Wyglądało więc na to, że interes jest korzystny dla obu stron.
Wśród dobrze zapowiadających się amerykańskich koszykarzy, którzy nie zostali przyjęci do żadnej z drużyn zawodowych, znalazł się Curtis Moore i jemu właśnie adwokat z Nowego Jorku zaproponował przyjazd na jeden sezon do Polski. Curtis w ubiegłym roku ukończył uniwersytet w Nebrasce, gdzie studiował wychowanie fizyczne, i nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Zainteresował się więc propozycją przyjazdu do Polski, choć o naszym kraju wiedział tylko tyle, że leży „gdzieś w Europie”. Również warunki, jakie przedstawił klub, wydały mu się interesujące: opłacenie kosztów przelotu w obydwie strony, zapewnienie mieszkania i całodziennego wyżywienia, 27 tysięcy złotych miesięcznego wynagrodzenia i premie za wygrane mecze. Menedżer nie bardzo umiał mu powiedzieć, czy jest to mało, czy dużo, ale wyjaśnił na podstawie pisma „Hutnika”, że tyle samo otrzymują polscy koszykarze. Argument, że będzie grał za takie same pieniądze jak biali polscy koszykarze, w zupełności Moore’a przekonał i kontrakt podpisał. Za usługę menedżer chciał sporo dolarów, ale gdy okazało się, że klub nie dysponuje żądaną sumą, zdecydował się na rozwiązanie kompromisowe – zamiast honorarium, klub zapewni mu dwutygodniowe wczasy w Polsce oraz pokryje koszty podróży samolotem.
Tym sposobem Curtis Moore, po przesiadce w Warszawie, wylądował w połowie października 1985 roku na lotnisku w Balicach, gdzie został powitany przez klubowych działaczy. Następnie wszyscy pojechali do nowo otwartego Hotelu Saskiego w centrum miasta, gdzie przewidziano powitalną kolację.
Po załatwieniu formalności meldunkowych Moore powiedział, że jest bardzo zmęczony podróżą i zamiast kolacji chciałby wziąć do pokoju sandwicza i sok pomarańczowy. Załatwienie kanapki i soku okazało się dużo trudniejsze niż przygotowanie wystawnej kolacji. Soku w hotelu nie mieli, bułki się skończyły. Kelnerzy bezradnie rozkładali ręce, działacze interweniowali u kierownika restauracji. Postanowiono, że podadzą chleb z masłem i szynką, soku jednak nie wyczarują. Przez ten czas w hallu hotelowym czekał wysoki na prawie dwa metry ciemnoskóry Amerykanin, który nie mógł zrozumieć, dlaczego sprawił gospodarzom tyle kłopotu.
Moore’owi wynajęto pokój z umywalką, lecz bez łazienki. Liczono, że świeżo upieczony absolwent uniwersytetu, który w czasie studiów w Nebrasce mieszkał w akademiku, nie będzie miał wygórowanych potrzeb. Tymczasem następnego dnia Moore poprosił o pokój z łazienką. Sprawa okazała się nie do załatwienia, gdyż na wiele dni naprzód wszystkie pokoje z łazienkami zostały wynajęte.
W siedzibie klubu kasjerka wypłaciła Moore’owi za październik 27 tysięcy złotych. Koszykarz podziękował, schował plik banknotów do portfela i poprosił o adres i nazwę banku, w którym może złotówki zmienić na dolary. Działacze klubowi zaniemówili. Dopiero po długiej chwili zaczęli mu tłumaczyć, że takiego banku nie ma.
– A dolary można zmienić na złote? – zapytał.
– Można.
– To dlaczego nie da się odwrotnie?
Przedstawiciele klubu rozpoczęli więc wykład o naszej walucie, która jest niewymienialna, czego gość absolutnie nie mógł zrozumieć. Zaczął więc psioczyć na swojego nowojorskiego menedżera, który go o tym nie uprzedził. Gdyby wiedział, że zarobionych w Polsce pieniędzy nie będzie mógł zmienić na dolary, nie podpisałby kontraktu.
Po otrzymaniu lekcji o naszej ekonomii, Curtis Moore zamknął się w hotelowym pokoju, gdzie rozważał, czy ma zostać, czy też natychmiast wracać do Stanów. Działaczom „Hutnika” spadł kamień z serca, gdy zjawił się w klubie z zadowoloną miną i oświadczył, że znalazł rozwiązanie.
– Będę grał za złotówki i odkładał je. Pod koniec sezonu kupię u was BMW lub mercedesa, gdyż tylko te dwie marki z europejskich samochodów mi odpowiadają. Przecież to wszystko jedno, czy wywiozę pieniądze, czy samochód.
W biurze prezesa klubu znowu zapanowała konsternacja. Jak tu mu wytłumaczyć, że za jeden sezon nie kupi nawet malucha, a co dopiero BMW. Sprowadzając go na ziemię dodano, że powinien pograć dla przyjemności, bo w sporcie liczą się nie tylko pieniądze.
– Ale ja tu przyjechałem zarabiać! – powtarzał Moore.
W klubie zaczęto więc intensywnie myśleć, jakimi sposobami można by zatrzymać czarnego gracza. Ponieważ nie czuł się najlepiej w Hotelu Saskim, oddano mu do dyspozycji dwupokojowe mieszkanie, z kuchnią i łazienką, telewizorem, w nowym hotelu robotniczym nr 31 w osiedlu Na Skarpie. Wszystko tam było prosto ze sklepu, wykładziny, zasłony, naczynia w kuchni. Wstawiono dodatkowo piecyk elektryczny, aby gość nie narzekał na nasz klimat. Po pierwszej przespanej tam nocy. Moore powiedział, że mieszkanie właściwie mu odpowiada, z wyjątkiem łóżka, które jest za twarde, i telewizora.
– Jeszcze nigdy w życiu nie miałem czarno-białego – powiedział.
Klub wyasygnował więc sto kilkadziesiąt tysięcy i po trzech dniach Curtis oglądał już nasz kraj w kolorach. Gorzej było z wersalką. Znaleziono wreszcie miękką, ale w całym Krakowie nie było dłuższej niż dwumetrowa. Koszykarz spał więc na miękkim posłaniu, ale ponieważ miał 193 cm wzrostu, do krawędzi łóżka pozostawało mu zaledwie po 3,5 centymetra. Przed snem zastanawiał się, jak to możliwe, że nie można było kupić wygodnej kanapy.
Przez koszykarzy z drużyny „Hutnika” Curtis został dobrze przyjęty i pod okiem Marcina Kasperca rozpoczęli wspólne treningi.
– Moore był koszykarzem bardzo dobrze wyszkolonym – mówi trener Kasperzec. – Miał jednak poważne braki w przygotowaniu kondycyjnym. Po trzech dniach treningu nie mógł chodzić. Po raz pierwszy zacząłem poznawać filozofię ciemnoskórego gracza, która polegała głównie na tym, że lubił grać, ale nie trenować. Jeżeli już grać, to w ataku, a nie bez piłki w obronie. Jego gra była szalenie widowiskowa i niewątpliwie wszyscy dużo się od niego nauczyli. Był tak skoczny, że potrafił bez kłopotu wsadzać piłkę do kosza z góry, co nieczęsto się u nas obserwuje. Z miejsca potrafił skoczyć na wysokość metra. Rzeczywiście, wszystkiemu się dziwił, ale nie można mieć o to do niego pretensji. Staraliśmy się załatwiać mu wszystko, co było w naszej mocy. Do końca nie zrozumiał, dlaczego nie może codziennie rano pić soku pomarańczowego i wymieniać złotówek na dolary.
Zapowiadany licznymi artykułami w krakowskiej prasie, Curtis Moore stanął wreszcie do pierwszego meczu w wypełnionej do ostatniego miejsca hali „Hutnika”. Na sali owacje, napisy: „Curtis Moore Superstar”. Potem przez 40 minut rozdawanie autografów. Po tym meczu sprawozdawca „Głosu Nowej Huty” w artykule Curtis Moore idolem napisał: „Takiego powitania gracza z ojczyzny koszykówki chyba nikt się nie spodziewał. Transparenty, serpentyny, confetti – na trybunach atmosfera jak w Argentynie”.
Tak też było na każdym następnym meczu. Dzięki Moore’owi, koszykówka w Nowej Hucie stała się sportem numer jeden. Na mecze zaczęli przychodzić ludzie, którzy wcześniej tą dyscypliną zupełnie się nie interesowali. Moore czarował zagrywkami. Potwierdziło się powiedzenie, że koszykówka jest sportem wymyślonym przez białych dla czarnych.
Przed pierwszym wyjazdem na mecz poza Kraków Curtis otrzymał reprezentacyjny dres firmy Puma, który po włożeniu okazał się jednak za mały – w rękawach oraz nogawkach brakowało po około 10 cm. Poszedł więc do klubowego magazynu po większy. Okazało się, że cała sekcja koszykówki dysponuje tylko 11 dresami, a ten, który dostał Curtis jest największy. Próbowano tłumaczyć, że takie dresy można kupić tylko za dolary, na co on: – Czemu nie za złote? Jeżeli takie ubrania treningowe są w klubie, to chyba również i w sklepach?
Moore chodził na posiłki do stołówki Domu Młodego Robotnika. Aby jednak junacy z OHP nie zaglądali cudzoziemskiemu koszykarzowi do talerza, stołował się początkowo w małym pokoiku na zapleczu, tuż obok biura kierowniczki. Ponieważ jednak było to pomieszczenie bez okna, specjalnie wyznaczana pracownica stołówki zaczęła przynosić mu posiłki do również oddzielnego pomieszczenia na pierwszym piętrze. Codziennie na śniadanie miał szynkę i białe pieczywo, które stołówka specjalnie zamawiała tylko dla niego. Nie mógł nadal zrozumieć, dlaczego sandwiczy z szynką nie może popijać sokiem pomarańczowym. Tłumaczono, że takie soki są tylko w sklepach Pewexu. A on znów swoje: – Jeżeli są tam, to dlaczego nie ma w stołówce?
Wreszcie poprosił o adres sklepu Pewexu i tam pojechał. Zamówił pięć puszek soku i przy kasie wyciągnął dwa tysiące złotych. Kasjerka wyjaśniła mu, że w tym sklepie płaci się dolarami.
Przed sklepem czarnoskóry koszykarz został zaczepiony przez koników, którzy odbyli z nim długą i pouczającą rozmowę, po której Curtis przez kilka dni chorował. Powiedzieli mu, że chętnie zamienią całą jego pensję, czyli 27 tysięcy złotych, na dolary i że będzie to 45 dolarów. Tyle to on zarobi u siebie w Stanach przez trzy godziny, a nie przez miesiąc. Gdy mu przeszła złość, zjawił się w szatni i zapytał kolegów z drużyny: – Powiedzcie mi tylko jedno. Skąd się biorą w Polsce dolary?
Zamiast soku pomarańczowego Curtis pił na śniadanie Pepsi. Gorzej było z obiadami. – Zupy mu nie smakowały, więc przestaliśmy mu je podawać — mówi kierowniczka stołówki Krystyna Hojdak. – Nie chciał ziemniaków duszonych, więc tylko dla niego smażyliśmy frytki. Z mięs jedynie befsztyki wołowe, z jarzyn najbardziej lubił zielony groszek. Kompotów nie pił, prosił o owoce cytrusowe.
Po długich staraniach dział zaopatrzenia robotniczego Huty im. Lenina załatwił specjalnie dla czarnego koszykarza większą porcję grejpfrutów. Nie udało się jednak sprowadzić pomarańczy, a na kupno u prywatnych handlarzy nie zgodził się główny księgowy.
Pewnego dnia Moore przyszedł na portiernię swego hotelu i poprosił o telefon, gdyż chciał zatelefonować do swojej narzeczonej w Nowym Jorku. Nazajutrz przybył zdenerwowany do klubu i chciał, aby mu wyjaśniono, dlaczego nie ma automatycznego połączenia ze Stanami Zjednoczonymi. W klubie zamówiono mu rozmowę telefoniczną z Nowym Jorkiem, na którą czekał trzy dni. Potem odbył jeszcze kilka długich rozmów, między innymi ze swoim menedżerem, z którym się pokłócił, uznając, że tamten jest wszystkiemu winien. Powinien go uprzedzić, że nic tu nie zarobi. Nowojorski menedżer poczuł się chyba winny i zrezygnował z wypoczynku w Polsce.
Pierwsza rozmowa Moore’a z narzeczoną trwała 40 minut, następne były również długie. Gdy do klubu zaczynały nadchodzić rachunki, poproszono Curtisa, aby starał się mówić krócej. Koszykarz poczuł się urażony i będąc kiedyś w Warszawie sam zamówił z hotelu Nowy Jork. Zapłacił za rozmowę 14 tysięcy zł. Teraz znowu nie mógł pojąć, że jedna rozmowa telefoniczna może kosztować więcej niż połowę jego miesięcznego zarobku.
Kłopotliwych pytań przybywało. Prosił o wyjaśnienie, dlaczego list lotniczy nadany w USA szedł do niego trzy tygodnie?
Działacze klubowi doszli wreszcie do wniosku, że smutek Moore’a wynika widocznie z faktu rozłąki z narzeczoną i postanowili ją sprowadzić. Mieli niewykorzystany bilet lotniczy, przygotowany dla menedżera. Z propozycji tej Curtis był zadowolony. Cieszono się również w klubie, gdyż po cichu liczono, że może uda się w Polsce zatrzymać czarną dziewczynę, która też jest koszykarką. Mogłaby zasilić żeńską drużynę „Hutnika”.
Na treningi i mecze Moore dowożony był przeważnie samochodami przez klubowych kolegów, gdyż nie tylko nie lubił trenować, ale i chodzić.
– Kiedyś sprzed hali „Hutnika” odjechał nam autobus, nie było też nikogo z samochodem i zaproponowałem mu odbycie spaceru w kierunku hotelu – wspomina kierownik techniczny sekcji koszykówki, Zdzisław Paluch. – Mimo że to jest zaledwie 10 minut drogi, Moore był nieszczęśliwy. Wyglądało, że był to najdłuższy spacer w jego życiu.
Pewnego dnia Moore zjawił się w biurze klubu i poprosił, aby nagrywano mu na video najciekawsze fragmenty jego gry, gdyż chciałby mieć pamiątkę ze swojego pobytu w Nowej Hucie. Podał przy tym typ swojego magnetowidu. Dla niego prośba była dziecinnie prosta, dla klubu oznaczała niebotyczne trudności Po pierwsze, nie można taśmy magnetowidowej kupić za złotówki, a po drugie, sprzęt, jaki ma Huta im. Lenina, należy do innego systemu. Wreszcie udało się zdobyć taśmę i wytłumaczyć koszykarzowi, że nagrają na takim magnetowidzie, jaki mają, a on sam sobie załatwi przegranie na inny system.
W klubie liczono, że nostalgia czarnego gracza skończy się z chwilą przybycia narzeczonej. Wielkim więc ciosem dla wszystkich było oświadczenia Moore’a że nie miałby tu czego narzeczonej pokazać i dziękuje za starania, ale rezygnuje z jej odwiedzin. Nie jest pewien, jak czułaby się tutaj. Chcąc jednak za wszelką cenę zatrzymać Curtisa, klub postanowił znaleźć mu przyjaciela, który byłby na co dzień jego przewodnikiem i kolegą. W tym celu Huta im. Lenina oddelegowała na kilka miesięcy jednego z pracowników, znającego dobrze angielski, który codziennie rano pukał do drzwi koszykarza, zawoził go do klubu, wieczorami grał z nim w szachy. Do jego obowiązków należało powolne przystosowywanie Amerykanina do warunków życia w Nowej Hucie.
Nie powiodły się próby towarzyskiego rozkręcenia Curtisa. Nie interesował się zupełnie polskimi dziewczynami, gdyż po uszy zakochany był w narzeczonej, której zdjęcia porozwieszał w mieszkaniu. Nie uczestniczył w imprezach towarzyskich, gdyż jako baptysta nie brał do ust alkoholu, nie palił też papierosów. Wieczorami nie lubił z domu wychodzić. Z USA przywiózł radiomagnetofon oraz sporo kaset z muzyką.
Personel hotelu wspomina go bardzo dobrze. Nie sprowadzał żadnego towarzystwa, całymi godzinami słuchał muzyki.
W lutym 1986 roku Curtis Moore spakował walizki i wrócił do Stanów. Na meczach spadła frekwencja. Posmutnieli kibice, żałują dziennikarze. Po zerwaniu przez Moore’a kontraktu i jego wyjeździe, „Głos Nowej Huty” napisał: „Moore dał radość publiczności z oglądania koszykówki, udowodnił, że basket jest wspaniałą, widowiskową grą. Zrobił on po prostu znakomitą propagandę tej dyscypliny w naszej dzielnicy”.
Aleksander Barnaś, sekretarz Klubu Sportowego „Hutnik”, powiedział mi, że ze strony klubu zrobiono wszystko, aby 23-letniego koszykarza z Nowego Jorku zatrzymać w Nowej Hucie. Nie udało się go jednak do naszych warunków przystosować.
– Napisałem historię 70 lat Nowej Huty, moją własną, reporterską, od początku aż do zgaszenia z końcem listopada 2019 roku ostatniego wielkiego pieca w kombinacie. Jestem dziennikarzem, nie historykiem, nie naukowcem, nie muszę bać się politycznej poprawności, nie pracuję za państwowe pieniądze. Żaden historyk nie wydał książki o 70 latach Nowej Huty, bo musiałby przedstawić nieziemski wysiłek ludzi oraz władz PRL i tym samym pogrzebałby swoje szanse na awans. Gdyby natomiast wychwalał tylko zasługi hutników w obaleniu komuny, to ściągnąłby na siebie gniew tych, którzy to miasto budowali. W tej książce chylę czoła przed budowniczymi miasta i huty, bo ich wysiłek był ogromny. Nowej Huty nie zbudowały „pachołki Moskwy”, jak ich teraz niektórzy nazywają, a musieliśmy korzystać z pomocy ZSRR, bo Stany Zjednoczone nałożyły na Polskę bardzo dotkliwe sankcje gospodarcze, urządzenia i technologie mogliśmy kupić tylko za wschodnią granicą. Mam też szacunek dla tych, którzy doprowadzili do zmiany ustroju, bo jedni i drudzy chcieli tego samego, lepiej żyć, więcej zarabiać, mieć mieszkania i pracę. Nie piszę o dawnych i obecnych prominentach, ale o mieszkańcach Nowej Huty i pracownikach kombinatu. Rozmawiałem z prawie 300 osobami, najczęściej osobami o których nikt wcześniej nie pisał, nie piastującymi żadnych ważnych stanowisk, a dla mnie bardzo ciekawymi i godnymi uwagi.
Leszek Konarski
dziennikarz tygodnika „Przegląd”, wcześniej „Dziennika Polskiego”/1971-1982/ i „Przeglądu Tygodniowego” /1983-1999/, autor sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych, członek Związku Literatów Polskich. W latach 2009 i 2018 nominowany do nagrody „Grand Press” za najlepsze newsy w polskich mediach.
Fot. Echo Krakowa 1985 r./Fot. Jadwiga Rubiś. Życie w PRL.
–16 komentarzy–
co za niebywale smutna opowieść… jak, jak to możliwe, że miliony ludzi żyło w czymś takim tyle lat… jak?
W tym artykule nieco więcej, jak to wyglądało z punktu widzenia p. Curtisa.
https://www.upi.com/Archives/1986/05/24/Yank-cager-in-Poland-paid-little/8868517291200/
PS. Czy nie byłoby dobrym pomysłem zaprosić go do Krakowa i przeprowadzić wywiad-rzekę?
Jeśli dobrze typuję to chyba namierzyłem go w NYC.
Odp. Remi. Ale mnie pan zaskoczył, jako autora książki, tym artykułem o Curtisie Moore-e napisanym przez Avida E.Nathana, korespondenta sportowego United Press International! Wszystko się jednak zgadza i on sam potwierdza, że nie mógł zrozumieć jak w tej Polsce można żyć za 45 dolarów miesięcznie, a przecież to była gaża czołowego koszykarza. Też słyszałem, że Curtis Moore mieszka nadal w Nowym Jorku. Do „Hutnika” nie mógłby wrócić jako trener, bo koszykówki w tym klubie już nie ma.
Nie my, ale m.in USA była winna temu, w jakich warunkach przyszło nam żyć, Po wojnie wrzucili nas do worka rosyjskiego, zafundowali wyścig zbrojeń, żelazną kurtynę i pozbawili reparacji. Byliśmy krajem najbardziej doświadczonym przez wojnę, ale to Polacy rozkodowali kod Enigmy i dzięki temu wojna trwała o 2-4 lat krócej. Nikt jednak nie miał żadnych sentymentów, by nam zgotować ten powojenny los przesiąknięty biedą.
A czy Pan wie, że pod koniec lat czterdziestych Amerykanie nałożyli na Polskę niezwykle dotkliwe sankcje gospodarcze, które miały wykończyć naszą gospodarkę, jeszcze gorsze niż te dzisiejsze na Iran. Nie mogliśmy na Zachodzie kupować żadnych nowoczesnych urządzeń, nie wolno było nam udostępniać żadnych nowych technologii. Musieliśmy wszystko kupować na Wschodzie …
[…] Dekomunizacja zatacza coraz szersze kręgi. Zmieniać się będą już nie tylko nazwy ulic czy osiedli, ale również całe krajobrazy. Jakie zmiany mogą nas czekać w Krakowie? […]
[…] Na Krowoderska.pl znajdziesz między innymi historię pierwszego czarnoskórego koszykarza w Nowej Hucie, którego przerosło życie w PRL. W tym brak wygodnego łóżka, bo klub nie był w stanie zamówić takiego, w którym zmieściłby się mierzący 2 metry koszykarz. Dużym problemem był dla niego też dostęp do soku pomarańczowego oraz pomarańczy. Dopiero po długich staraniach dział zaopatrzenia robotniczego Huty im. Lenina załatwił specjalnie dla czarnego koszykarza większą porcję grejpfrutów. Nie udało się jednak sprowadzić pomarańczy, a na kupno u prywatnych handlarzy nie zgodził się główny księgowy. Zmęczony zdecydował się wyjechać. Tekst: Pierwszego czarnoskórego koszykarza w Nowej Hucie przerosło życie w PRL. […]
Adam – a dzisiaj w czym żyjesz?
U naszego sąsiada (niemcy) słaba średnia pensja to ~10.000zł, a w Polsce 3.500zł. Koszty utrzymania (zakupy, opłaty, usługi) w większości są w cenach podobnych, a jeśli tańsze to często gorszej jakości (towary).
[…] Wcześniej opublikowaliśmy dwa fragmenty książki “Nowa Huta – wyjście z raju”. Pierwszy opowiadał o elektryku Szczepanie Brzezińskim, który wolał mieszkać w Nowej Hucie, a w Krakowie zostawiłby tylko kilka najważniejszych zabytków oraz Curtisie Moorze – koszykarzu z USA, którego przerosło życie w PRL. […]
[…] Zapraszamy też do lektury naszych tekstów, których tematem jest Historia Krakowa i Nowej Huty. Dowiecie się z nim między innymi tego, skąd w Krakowie wzięły się gołębie i co wygoniło z Krakowa pierwszego czarnoskórego koszykarza w Nowej Hucie. […]
Jestem przyjacielem doktora Marka Szymańskiego który załatwiał tą sprawę w Ameryce.Pracowałem w tym czasie w klubie Hutnik jako trener koszykówki żeńskiej.Chcieliśmy wtedy zaprosić też czarnoskórą koszykarkę,ale na szczęście nic w tego nie wyszło TAKIE BYŁY CZASY!.
Zakladalismy-korzxkowke jaranowski plaszewski szostek legocki znalezlismy trenera mgr.Haito-z wydzialu odlewni kierownika inz.Krupe ja osobiscie muzproponowalem -przybyli ciesielski maj wykurz baran wojciechowski grochal wieclawik peksa i innia
[…] tych przeczytacie min. o tym, że Curtis Moore był pierwszym czarnoskórym koszykarzem w Nowej Hucie. Grał dobrze, ale nie zagościł w niej długo. Przerosło go życie w PRL, w tym brak wygodnego […]
[…] Na półkach NOWEJ znajdziecie również książkę red. Leszka Konarskiego “Nowa Huta – wyjście z raju”, której fragmenty mieliśmy przyjemność publikować na “Krówce”. (więcej: TUTAJ) […]
[…] także o tym, że Curtis Moore był pierwszym czarnoskórym koszykarzem w Nowej Hucie. Grał dobrze, ale nie zagościł w niej długo. Przerosło go życie w PRL, w tym brak wygodnego […]
[…] Przeczytaj też, gdzie w Nowej Hucie zagrasz w bilard na profesjonalnych stołach (jest też dart i piłkarzyki). O oŚrodku Czystości z Dębnik, gdzie Asia uczy, że chemia nie musi truć nas i planety. A także o pierwszym czarnoskórym koszykarzu w Nowej Hucie, którego przerosło życie w PRL. […]