Antykwariat MADE IN PRL. Sklep “Biały latawiec” zaprasza do wehikułu czasu
– Jako dziecko bawiłam się w garażu mojego taty, na strychu dziadków, w ruderze po przedwojennym domu zburzonym przez Niemców. Szperałam, dłubałam, dopasowywałam. To zostaje w palcach. W nozdrzach. W oczach. Po prostu wiesz czego szukasz. Szukasz wspomnień. I składasz z nich siebie – tak o swojej pracy opowiada Katarzyna Kucharska właścicielka sklepu “Biały latawiec”, który mieści się w budynku Muzeum Nowej Huty na osiedlu Centrum E.
Skąd pomysł na taki biznes
Katarzyna Kucharska: Z siedzenia w garażu i palenia fajek. Pandemia, brak pracy i odwieczne pytania co dalej. Zbliżałam się do 50-tki, robiłam spaghetti i ogórki konserwowe. Dyrektor, prezes i co tam jeszcze, nie może znaleźć zatrudnienia. Zbyt wysokie kwalifikacje. I tu przypadek. Znalazłam lokal w budynku Muzeum Nowej Huty i już wiedziałam. Wszystko miałam w głowie. Stworzyłam sklep – mieszkanie, z lat mojej młodości. Szło szybko, bo przecież PRL to ja i to PRL wybrał mnie.
Od czego rozpocząć kolekcjonowanie i sprzedaż takich PRL-owskich gadżetów?
Od wspomnień. Klienci, którzy przychodzą do mnie do sklepu uświadamiają sobie jak wiele mają pamiątek z tamtego okresu, do których nie przywiązywali wagi. Kolekcje leżą na strychach, w piwnicach, czasem pod śmietnikami. Na pewno w zasięgu ręki. Co do sprzedaży, z tym jest trudniej. W moim przypadku tego rodzaju przedmioty mogą być kupowane z powodów sentymentalnych, kolekcjonerskich jako pamiątka, jaką jest w innym przypadku magnes czy pocztówka lub dla ich walorów użytkowych. Kreowane mody pojawiające się na rynku, sztucznie kształtują, a raczej windują ceny określonych wzorów, projektantów, producentów. To czysta gra z klientem. Gonimy za kotkiem z harmonijką, za fotelami, za Hutą i nagle rynek się nasyca i okazuje się, że kot już nie jest grubym futrzastym kocurem, a zwykłym przedmiotem, którego nie udaje się sprzedać.
To nie jest łatwy biznes. A posiadanie czegoś, co w danym momencie jest na topie nie gwarantuje sukcesu. Sukces gwarantuje rozsądek. Ceny dostosowane do zasobności klienta i prawda zawarta w produktach. To ja jestem sygnaturą dla tych przedmiotów, potwierdzającą ich autentyczność, bo ja jestem w tym autentyczna.
Czy pamiętasz pierwszy przedmiot, na którym udało ci się zarobić?
Serwis kawowy EWA Tułowice. Piękny, kompletny. Klient przyjechał po niego z drugiego końca Polski. Nie była to pierwsza transakcja, ale taka którą się po prostu pamięta.
Na czym polega szperanie w takich rzeczach, gdzie to się odbywa?
Jako dziecko bawiłam się w garażu mojego taty, na strychu dziadków, w ruderze po przedwojennym domu zburzonym przez Niemców. Szperałam, dłubałam, dopasowywałam. To zostaje w palcach. W nozdrzach. W oczach. Po prostu wiesz czego szukasz. Szukasz wspomnień. I składasz z nich siebie. Można powiedzieć, że jest to szperanie ze zrozumieniem. Dotykasz przedmiotu i sprawdzasz czy nie jest uszkodzony, czy posiada wszystkie elementy. Otrzepujesz przedmiot z kurzu, zadziwiasz się lub nie. Przedmioty są wszędzie, w salonach, piwnicach, strychach. Ja najbardziej lubię strychy. Kojarzą mi się z zapachem pszenicy z domu dziadków i przesypywania z ręki do ręki ziarna.
Na jakie rzeczy najczęściej trafiasz?
Ja najczęściej pozyskuję przedmioty z mieszkań w Hucie. Tak naprawdę nikt nie wie, co robić z książkami. To taki syndrom niechcianej książki. PRL czytał. Kupował. Wypożyczał. Gromadził. A teraz? Wystawia pod śmietnik, błąka się po antykwariatach, chroni przed wilgocią, mając świadomość, że i tak nikomu się to nie przyda.
Ja jestem innym szperaczem. Klienci, którzy chcą mi zaoferować swoje przedmioty zaczynają najczęściej od mam Chierowskiego, Krosno, Włocławek. A ja pytam, czy są jakieś śmieci, które wydają się im bez wartości. Kocham przedmioty bez powszechnie rozumianej wartości. To w nich są wspomnienia. Strugaczka z żyletką, rajstopy z lat 80-tych, ścierki kuchenne, obrus w maki – taki sam we wszystkich mieszkaniach w Hucie, zeszyty wyklejane przepisami i modą, sukienki szyte na miarę. To są moje ukochane produkty. To moja siła i wyróżnik na rynku. Czasem klienci pytają czy tu jest antykwariat, ja mówię ja tu sprzedaję wspomnienia.
Jakich rzeczy unikać rozpoczynając podobną przygodę do twojej?
Kufli i standardowej brązowej ceramiki. Lampek nocnych z żółtymi kloszami, bardzo brudnych dywanów. To żarty oczywiście. Ja poszłam w kierunku szerokiego asortymentu. To zwiększa grupę kupujących. Ale to nie znaczy, że takie podejście jest jedyne możliwe. Bardzo ryzykowne jest pozyskiwanie pojedynczych elementów serwisów, urządzeń uszkodzonych, bibelotów i drobiazgów jeśli prowadzi się wyłącznie sprzedaż internetową. Skórka za wyprawkę. Efektem jest śmietnik w domu i politowanie w oczach najbliższych.
Na jakie przedmioty teraz jest moda a na jakie myślisz będzie w niedalekiej przyszłości ?
Cały czas w cenie jest szkło, porcelana, kryształ, meble. Zmieniają się projektanci i wytwórcy. Ja chciałabym, żeby wróciła moda na rękodzieło z tamtych czasów. Wyszywane serwetki, obrusy i firanki wykonane szydełkiem, kilimy tkane na krosnach. Mam w pamięci odświętne chusteczki do nosa z białego płótna ozdobione koronką wykonaną szydełkiem.
Czy zdarzyło ci się nie rozpoznać rzeczy oryginalnej i kupić podróbkę?
Oczywiście. Cały czas się uczę. Jestem praktykiem w PRL, nie teoretykiem. Takim koronnym przykładem był zakup firmowego i rzadkiego zegarka, który okazał się pusty w środku. Nie miał mechanizmu. Nie boję się błędów. Często rozmawiam z klientami i gośćmi sklepu. Pokazuję im przedmioty, rozmawiamy o nich. Trafiam na znawców i ekspertów, a czasem po prostu razem szukamy sygnatury czy cech rozpoznawczych. To dla mnie ogromna wartość.
Czego najlepiej nie wyrzucać z domu, bo może za kilka lat okazać się wartościowe?
Boli mnie i klientów odwiedzających sklep, wyrzucanie przedmiotów do śmietnika. To tak jakby odcinać swoje korzenie. Dobrze, nie potrzebuję czegoś oddam, ale najpierw sprawdzę, czy w tych rzeczach nie ma dokumentów, listów, osobistych przedmiotów ich właściciela. Nie należy także niszczyć sakraliów.
Trudno jest mi wyrokować co będzie wartościowe i poszukiwane w przyszłości. Jeśli miałabym na coś stawiać to na pamiątki z okresu solidarności.
Jak jest u Ciebie?
Jak u babci. Klienci wchodzą i widzą kredens z kieliszkami, porcelaną, stół, lampkę nocną, telewizor, ściany pomalowane na żółto i pokryte wzorem ze starego wałka. Dywan na podłodze. Wszystko można dotknąć, powąchać, mam też perfumy z czasów PRL, dopasować do swoich wspomnień obśmiać lub opłakać. Bo i wzruszenia się pojawiają. Klienci przychodzą często po prostu, żeby porozmawiać, wrócić do swojej historii, pokazać dzieciom, wnukom swój dom dawno dawno temu. Jeden z klientów znalazł swoje imię i nazwisko w artykule w Świecie Młodych, jedna pani odnalazła swojego ojca na starych zdjęciach, inna kupiła figurkę, która stłukła się mamie, tacę metalową z dworskim wzorem. Tak. Mam stałych klientów i wiem, co im powinnam odkładać i to robię jeśli znajduję.
***
Czytaj także:
- Ten sklep opowiada o Krakowie. Ma parking dla urzędników, a nie klientów
- “Nie kombinujemy, żeby było taniej. Nie kombinujemy, żeby było szybciej”
- Cukiernia Śliwa od 65 lat osładza Kraków. “Klienci rozpoznają, kto robił daną drożdżówkę”
- Fachowiec z Bronowic naprawi wam prawie wszystko. “Lepiej naprawić niż wyrzucić”