“Moja ukochana nauczycielka kupiła mi blok i kredki”. Teraz Aga tworzy magiczną biżuterię
– Ważne jest, że są ludzie, którzy potrafią przejrzeć się w mojej twórczości i dostrzegają tam siebie – tak o swoich pracach mówi Aga Gaj właścicielka marki Make Your Own Rainbow na ul. Siennej 11.
Co to za miejsce?
Aga Gaj: Tutaj mieści się moja pracownia, bo galeryjka już jest. Potrzebowaliśmy z moim przyjacielem Michałkiem miejsca, gdzie w ciszy i spokoju możemy pracować. Razem tworzymy ceramikę, porcelanę, a ja swoją biżuterię. Każdy się wspiera, nakręca i inspiruje. Wcześniej prowadziłam warsztat sama. Jest to fajne doświadczenie, ale jednak człowiek zamyka się w jakiejś bańce, swoich wyobrażeń, swoich kreacji. Teraz jak jest taka osoba, która ci towarzyszy – równie nawiedzona jak ty. To jest to niesamowity bodziec inspiracji, nakręcamy się nawzajem i jest to bardzo budujące.
Czym dokładnie się zajmujesz?
Tworzę biżuterię, maluję obrazy, zbieram doświadczenia. Zależy mi, aby było to od samego początku do samego końca autorskie. Każda rzecz musi być inna, wyjątkowa, zamykająca w sobie cały wachlarz emocji. Prócz tego w pracowni zaczęliśmy tworzyć ceramikę i porcelanę, ale taka w naszym stylu. Melancholijną, może lekko smutnawą, ale zawsze z zieloną nutką nadziei.
Jak się to wszystko zaczęło, skąd pomysł akurat na biżuterię?
Oj to długa historia, która rozpoczęła się wiele lat temu w szkole podstawowej w Nowej Hucie. Ciężko było mi się skupić na jednej rzeczy, słuchałam nauczycieli, ale zawsze musiałam coś robić w międzyczasie, najczęściej kreśliłam w zeszycie. Zauważyła to moja ukochana nauczycielka, teraz już znajoma Bogusia Wiśniewska i kupiła mi blok i kredki.
Powiedziała mi, że wie, że ją słucham, bo zawsze odpowiadam na pytania, więc jak chce to zamiast notować mogę sobie rysować. To było dla mnie bardzo ważne, bo zrozumiałam, że ktoś to akceptuje i że tak może być. Myślę, że to był przełom. W ten sposób przebrnęłam również całe liceum i potem studia.
Po liceum nie wiedziałam czym chcę się zająć, więc trochę błądziłam – studia turystyczne, potem doktorat z lekką nutką humanizmu.
Przez cały ten czas tworzyłam, ale w formie prezentów dla znajomych, nie traktowałam tego absolutnie jako zarobek.
W międzyczasie tych moich naukowych podróży zaczęłam pracę w małej galeryjce, a później postanowiłam sprzedawać bransoletki na Placu Nowym. Okazało się, że było zainteresowanie. To co stworzą moje ręce, ta moja wizja się podoba. I tak od jednego placyku do drugiego zaczynałam się pokazywać. Wyjeżdżałam do Edynburga na festiwale i jakoś zaczynało się kręcić. Oczywiście cały czas studia i doktorat, ale powoli życie pokazywało mi, co tak naprawdę powinnam robić i co cieszy mnie najbardziej. Miałam wykłady na uczelni, wyjeżdżałam ze studentami, ale cały czas czułam, że jednak to nie moje. Zadecydowałam, że trzeba postawić na jedną kartę. Rzuciłam uczelnię i zajęłam się tym, co było mi pisane – tworzeniem.
Mam tak do dziś jak coś czuję z serca to po prostu koniec i nie dam rady tego zatrzymać. Czemu biżuteria? Czułam, że musi powstać coś co możemy mieć zawsze blisko siebie. Ja nie traktuję naszyjników, bransoletek tylko jako ozdoby. Dla mnie są one takim przypominaczem o tym, co jest ważne. W swojej biżuterii zamykam emocje, przekaz o tym co najważniejsze, nad czym warto się pochylić i do czego dążyć. Ja osobiście noszę taką jedwabną bransoletkę z porcelanową zawieszką- namalowałam na niej Anioła Stróża a z tyłu napisałam ZAWSZE BLISKO, aby pamiętać o przyjaciołach, rodzinie, o tym, że samotność to kwestia względna.
Zaczęłam snuć marzenia aby dla tych swoich Kasztanków, ludków, Makowych Panienek, Jesionek znaleźć szczególne miejsce. Na Dominikańskiej zobaczyłam malutki lokalik, w którym kiedyś swój czas miały inne działalności a potem – miotły, chodziłam pytałam. Wynajęłam. Wszystkie pieniądze poszły w remont, bo meble i inne graty na wystrój to rzeczy gromadzone przez lata u dziadka w piwnicy- może już wtedy podświadomie wierzyłam, że znajdę dla nich wymarzoną przestrzeń.
Otworzyłam galeryjkę dla ludzi. I w pierwszy dzień trafiła do mnie wycieczka z Hiszpanii, która wykupiła mój towar. Nie mam już za wiele pomyślałam, ale mam na czynsz.
Zaczęło się kręcić a ja czerpałam zewsząd nowe inspiracje, zaczynałam wykorzystywać nowe materiały, które przywoziłam z licznych podróży po świecie i powstawały nowe kolekcje. W międzyczasie jakaś restrukturyzacja budynku na Dominikańskiej, więc zaczynałam się powoli za czymś innym rozglądać, a że zawsze miałam sentyment do Siennej i tak się kręciłam po tej ulicy z myślą Sienna-Jesienna to taki mój klimat. Podpytywałam, dociekałam i wychodziłam. Wynajęłam lokal na Siennej, gdzie czynsz co prawda jest o wiele wyższy, ale myślę sobie to jest to docelowe miejsce – raz się żyje. Biorę. I tak na tej Siennej Jesiennej mam swoją galeryjkę. A na Dominikańskiej warsztat z przyjaciółmi.
Na Siennej spotkałam mamę, czyli ona cię bardzo wspiera.
Mama często mi pomaga ale i sama tworzy. Nauczyłam ją robienia jesiennych, kasztankowych broszek. Babcia zawsze dobierała kolory, a mama wyczarowywała całość. Pięknie im to wychodziło i mamie już tak zostało. One obie i mój mąż Piotrek bardzo mnie wspierali ale zawsze zostawiali mi przestrzeń na ostateczne decyzje!
A co najbardziej lubisz w tej pracy?
Najbardziej lubię jesień i zimę, kiedy sezon już się kończy i mogę pozwolić sobie na tworzenie tak odjechanych rzeczy, które przeleżą ze 4 lata zanim je ktoś kupi. Ten moment jak ktoś przychodzi patrzy na to i mówi – tak to jest to, czego szukałem, to takie moje. Miałam tak wiele razy. Wspaniałe jest, jak przychodzą klienci i mówią, że u mnie na Siennej to jest jakiś portal. Przekracza się próg i odcina się świat, który jest za nami. Wchodzą do świata, gdzie nikt nie interpretuje rzeczy. Pytają często co Pani miała na myśli malując ten obraz a ja zawsze odpowiadam, że to moje przemyślenia i emocje. Każdy ma jakąś swoją historię, ale to Państwo muszą się w tym odnaleźć. Ludzie przenoszą się do dzieciństwa, do wspomnień,- to jest wspaniałe u mnie na tej JeSiennej.
To prawda, bo w twoich pracach można poczuć melancholię, nostalgię, ale też moment zatrzymania.
Może i czasem żyję w biegu, nie lubię mieć planów, chwytać momenty ale staram się zawsze nad nimi pochylić, zastanowić nad wartościami, spojrzeć na świat taki niezwyczajny i też przekazać to innym ludziom właśnie w tej biżuterii, w obrazach. Tak sobie czasem myślę, że biorę ten powszedni dla nas świat i tak coś zmieniam, dodaję, kruszę a potem zapraszam do mnie ludzi abyśmy razem pozbierali te drobinki magii.
Klienci wracają?
Czasem ktoś zauważy z boku, że ta moja galeryjka zatrzymuje na czas krótki ulicę. Ludzie pędząc gdzieś do pracy lub ze spotkania nagle przystają. Przystają nowi, nigdy nie spotkani, z przeróżnych miejsc na świecie. Wracają również Ci, którzy wiele lat temu odwiedzali Kraków, zaszli i nigdy nie zapomnieli. Przychodzą nie tylko po to, żeby coś kupić, ale też porozmawiać. To jest super.
Nie każdy do mnie trafi i nie ja do każdego trafię, bo są to rzeczy niszowe, lekko dziwne i nie każdy się w tym odnajdzie, bo przecież nie każdy musi.
Tak jest to praca, ale traktuję ją jako pasję. Oczywiście trzeba się utrzymać i mieć kasę aby tworzyć to nowe rzeczy. Ludzie nazywają mnie artystka, ale ja bym się tak nie nazwała. A z resztą i po co.
Ważne jest, że są ludzie, którzy potrafią przejrzeć się w mojej twórczości i dostrzegają tam siebie.
***
Czytaj także:
- Ten sklep opowiada o Krakowie. Ma parking dla urzędników, a nie klientów
- “Nie kombinujemy, żeby było taniej. Nie kombinujemy, żeby było szybciej”
- Cukiernia Śliwa od 65 lat osładza Kraków. “Klienci rozpoznają, kto robił daną drożdżówkę”
- Fachowiec z Bronowic naprawi wam prawie wszystko. “Lepiej naprawić niż wyrzucić”