Roman Bemben: Różne rzeczy robiłem. Również płonące kościoły
Studio tatuażu Bluszcz Tattoo znajduje się przy ulicy Pędzichów 22 w Krakowie. O sztuce tatuażu opowiedział nam Roman Bemben, który zanim zaczął prowadzić studio tatuażu, był grafikiem i ilustratorem.
Rawicz, Łowicz, Wiśnicz… To popularny „szlak zakładów karnych”. Miałeś przyjemność w którymś gościć?
Roman Bemben: Nie. Ani jako gość, ani jako odwiedzający, ani jako artysta przyjezdny.
Ale tatuaże masz, a ja jestem w takim razie ciekaw, skąd się bierze tak częste stawianie znaku równości pomiędzy tatuażem a kryminałem?
Akurat w naszym kraju to przede wszystkim z kultury lat 70. i 80., kiedy tatuaż był mocno kojarzony z więzieniem czy szeroko rozumianą patologią. Według obiegowej opinii, która nie mijała się tak bardzo z prawdą, w tamtym okresie tatuaże mieli przede wszystkim osadzeni, wariaci i narkomani.
A gdybyśmy spojrzeli na jego najnowszą historię nie tylko z polskiej perspektywy?
To przede wszystkim musimy oddzielić to, co działo się w naszej części Europy, a to, z czym mieliśmy do czynienia na Zachodzie i za oceanem. W Stanach Zjednoczonych tatuaż zawdzięcza swój renesans żołnierzom walczącym w II wojnie światowej, konflikcie koreańskim, a potem Hipisom, którzy przeciwko tym wojnom protestowali. W latach 60. nowa fala tatuażu przeniknęła do Europy, a resztę dokończyła popkultura, zdjęcia gangów motocyklowych i japońskich mafiozów. Na siermiężnym gruncie socjalizmu tatuaż stał się symbolem zepsucia, buntu i choroby psychicznej. Musiało minąć kilkadziesiąt lat, żeby to odium nieco opadło.
Historia tatuażu to jednak dłuższy okres niż ostatnich kilkadziesiąt lat?
Tatuowanie jest uważane za jeden z najstarszych zabiegów „kosmetycznych”. W latach 90. odnaleziono pokryte tatuażami, zamarznięte zwłoki człowieka sprzed ok. 5000 lat. Tatuowanie istnieje tak długo, jak istnieje ludzka kultura. Rysunki na ciele praktycznie zawsze miały ogromne znaczenie: sakralne, magiczne, ochronne. Były symbolami wielkich czynów, przynależności albo pozycji w społeczeństwie.
A historia twoich tatuaży? Kiedy pojawił się pierwszy?
Późno. Po trzydziestce. Niedługo po tym, więc również można powiedzieć, że późno, sam zacząłem tatuować. Wcześniej przez kilkanaście lat byłem grafikiem i ilustratorem, czyli też rysunek, ale w mniej inwazyjnej formie. Przyszedł jednak kryzys wieku średniego. Wtedy możesz zmienić albo zawód, albo żonę. Z żoną jestem. Załapałem się do krakowskiego Kult Tattoo. Kilka lat później – zakładamy Bluszcz Tattoo.
Pnie się w górę ten nowy biznes?
Zainteresowanie jest bardzo duże. Odwaga w wyrażaniu siebie i popkultura robi swoje. Muzycy, aktorzy, pisarze, sportowcy. Zastępy idoli mają tatuaże. Ta moda nie mija.
To załóżmy, że i ja, zapatrzony na piłkarzy Ekstraklasy, postanowiłem być modny. Jak wygląda ten proces? Wypijam kilka głębszych na odwagę, przychodzę do ciebie i co dalej?
Nic. Bo jakbym wyczuł te kilka głębszych, to poprosiłbym cię, abyś przyszedł jutro. Zakładając, że wróciłbyś, to siadamy i rozmawiamy. Co chcesz? W jakim miejscu? W jakiej stylistyce? To kluczowe, żeby trafić do takiego tatuatora, którego prace ci się podobają. Każdy motyw można przedstawić w innym stylu. To jak z grą na gitarze. Możesz grać wszystkie szlagiery Zenka, ale z Behemotha to kojarzysz co najwyżej kilka chwytów.
Jakie tatuatorskie chwyty sam stosujesz?
Taką stylistkę ładnie opisuje angielskie „sketch style”. To tatuaż szkicowy. Cieniowany i budowany przy pomocy kresek, kreseczek i kropek.
I co najdziwniejszego udało ci się tym stylem stworzyć na skórze klienta?
Chyba robaki kłębiące się pod skórą. Różne rzeczy robiłem. Również płonące kościoły. Ale tak… Te robaki wychodzące z rozerwanej skóry na przedramieniu do tej pory mam przed oczami. Nie było natomiast takiej sytuacji, żebym się chciał powoływać na klauzulę sumienia, choć klienci przychodzą czasem ze specyficznymi życzeniami. Na szczęście nikt nie zażyczył sobie jakiegoś jednoznacznego, zakazanego prawnie symbolu, bo to akurat by nie przeszło.
A najdziwniejsza motywacja klienta? Że ktoś przyszedł i powiedział: Romek, weź mi tu machnij na udzie trójnogą sarnę przebraną za karła, bo słyszałem, że to przynosi szczęście w pokerze.
Takie motywy wykonuję nawet po godzinach, ale zupełnie serio to generalnie motywacje są trzy. Pierwsza – estetyczna. Podobają mi się tatuaże, chcę ozdobić swoje ciało, chcę się poczuć lepiej. Druga – bardziej znaczeniowa. Zapisujemy na swoim ciele rzeczy czy motywy dla nas ważne. Imiona dzieci, logo marki pierwszego samochodu, ulubiona postać z gry komputerowej czy filmu, data zawarcia związku małżeńskiego lub urodzin żony, co ma również wymiar praktyczny. I wreszcie trzecia – identyfikacyjna. To symbolika, z którą się identyfikujesz. Twój światopogląd. Może to być wyraz patriotyzmu, przynależności do religii, grupy społecznej czy jednostki wojskowej.
Z najdziwniejszą prośbą, a była to motywacja znaczeniowa, spotkałem się wówczas, gdy klient poprosił, aby wytatuować mu fragment dywanu. Cóż. Nie mnie oceniać. Zapytałem jednak z ciekawości, dlaczego akurat ten wzór. Otóż dywan bardzo miło mu się kojarzył. Wisiał u niego w mieszkaniu, nie pytaj dlaczego dywan wisiał na ścianie, przez cały okres studiów. Siedzieli często z kolegami pod tym dywanem, patrzyli na niego, pili wódkę. Chciał pielęgnować to wspomnienie.
Są pomysły, są motywacje, ale są też pewnie obawy.
Najczęstsza – że to boli. I jest słuszna. Bo boli. Im dłużej trwa sesja, tym bardziej. Czasem po kilku godzinach ludzie mają ochotę bić tatuatora. Ciężko ten ból do czegoś porównać, ale jest to ból z rodzaju tych „do zniesienia”. Często pada też pytanie o to, „co stanie się z tatuażem, gdy przypakuję na siłowni”. Nic się nie stanie tatuaż „pracuje” wraz ze skórą. Pomijam sytuacje ekstremalne, w których ktoś np. w związku z chorobą traci bardzo szybko kilkanaście lub kilkadziesiąt kilogramów. Lub tyle samo nagle zyskuje.
Do tego oczywiście słynny tekst klientów, którzy pojawiają się u nas po raz pierwszy: „tylko wiesz, to jest na całe życie – zrób to dobrze”. Skoro proszą, to się jednak staramy robić dobrze.
Trudno jest prowadzić studio tatuażu w Krakowie?
Trzeba pracować z porządną ekipą i mieć świetną menadżerkę studia. Powinno wystarczyć.
To gdzie można zrobić sobie tatuaż w porządnym towarzystwie?
Bluszcz Tattoo znajduje się przy ulicy Pędzichów 22 – w prestiżowej lokalizacji obok ZUS-u oraz komisariatu policji. Ale z Rawicza, Łowicza i Wiśnicza jeszcze nam nikogo nie przywieźli.
***
Nowe prace Bluszcz Tattoo możecie śledzić na fanpejdżu studia – TUTAJ.
***
Krakowski biznes
W cyklu “Krakowski biznes” możecie przeczytać też między innymi o świetnych wietnamskich bánh mì, które można zjeść na pętli 130-ki an Azorach. Oraz o świetnej pizzy, którą przy alei Andersa w Trattoria di Bufala serwuje Maciej Twaróg. Dowiecie się jak wybrać dobrą fotowoltaikę oraz falownik, o czym opowiedział Michał Sułowski z krakowskiej LMV Group. I poznacie Wojciecha Łukaszczyka, który w Krowodrzy serwuje gorąco polecane serniki – Kombinat Coffee & Bar. Kawa i sernik na Krowodrzy na piątkę. A także Litewskie rarytasy ze Starego Kleparza.
–2 komentarze–
Studiowałam z Romkiem 🙂 Świetny gość:)
[…] wrażenie, że z renowacją mebli jest jak z tatuażami. Zaczyna się niewinnie, od jednego, a potem nie wiadomo kiedy to […]